

Miejsce specjalne: Fashawn
Boy Meets World
One Records
Problem na Boy Meets World jest tylko jeden: trzeba lubić Exile'a. Ja nie lubię jego produkcji, więc debiut Fashawna ląduje tylko na "miejscu specjalnym". Raperowi zarzucić nie można nic, bo wie co ma robić i potrafi popisać się celnym punchem albo fajną historyjką jak w "When She Calls". Dobra, ja mam osobisty zarzut - przypomina mi kogoś z Wu-Tang Clanu, tylko nie wiem kogo. No ale to osobista myśl, więc nie bierzcie tego na poważnie. Daje też lepsze zwrotki niż Evidence czy Planet Asia. Bardzo dobry "pierwszy debiutancki album" ze sporymi rokowaniami na przyszłość. Tylko ten Exile... I pomyśleć też, że typ jest rok młodszy ode mnie...

10. Brother Ali
The Truth is Here
Rhymesayers
Miałem dylemat: Us czy The Truth is Here? Brother Ali musiał się znaleźć wśród tych najlepszych i z chęcią bym dał tu obie płytki, ale postanowiłem zrobić na złość pewnej osobie i wziąłem epkę. Nie no, żartuje Revo. Z Roycem też świrowałem, wiesz. The Truth is Here po prostu bardziej mi wpadło w ucho. Ant dał lepsze beaty, bo nawijka albinosa jest na tym samym poziomie co na LP. Rzecz jak Shadows on the Sun nagrywa się tylko raz w życiu. Bardzo ciekawy wstęp do pełnoprawnego albumu i wcale się nie zdziwię, jeśli złapiesz na niego większą zajawkę niż na Us. Jest bardziej różnorodne i bardziej konkretne. Slug też tak nie zamula.

9. Torae & Marco Polo
Double Barrel
Duck Down
Przez bardzo długi czas był to mój numer "1". Z biegiem czasu zajawka na album mi trochę przeminęła, praktycznie do niego nie wracam oprócz "Crashing Down". Dobrze oddany klimat NYC z połowy lat '90, dlatego wtedy tak polubiłem ten album. Standardowo jednak wracałem co chwila do klasyki i dalej uświadamiałem sobie, że to jednak nie to samo. Nigdy tamten feeling nie powróci, można się do niego zbliżyć, ale różnica będzie spora. Marco Polo i Torae są odpowiednimi osobami na miejscu, czują tamten klimat i liczę na ich wspólne dalsze projekty, bo Ruste Juxx za kilka miesięcy na pewno nie zastąpi kolesia co nagrywał z O.S.T.R.'em.

8. Joe Budden
Padded Room
Amalgam Digital
Joe Budden jest raperem roku. Nagrał dwie zajebiste solówki i "dał" dobry występ na Slaughterhouse, dlatego został przeze mnie ochrzczony tym mianem. Gdyby to były gnioty, to OK, ale to naprawdę jest bardzo dobre. W tym roku nikt tak nie operował emocjami jak MC z New Jersey. Szkoda tylko, że produkcyjnie jest strasznie skrajnie, bo są tu perełki jak "Pray For Me" czy "Happy Holidays", ale i gnioty pokroju "Blood On The Wall". Potencjał ten koleś ma ogromny, więc dziwi mnie dlaczego dobiera sobie tak przeciętnych producentów? Na szczęście w drodze The Great Escape, a tam Pete Rock, 9th Wonder, The Alchemist, Black Milk, Hitmeni... Będzie się działo, Czarne Mleko nie zmienia tytuł płyty.

7. UGK
UGK 4 Life
Jive
Będę obstawiał, że Underground Kingz mają najlepszą dyskografię w historii rapu. Żadnych gniotów, same dobre, bardzo dobre i wybitne albumy. UGK 4 Life lokuje się w tej drugiej kategorii i ogromna szkoda, że jest to "ich" ostatni album. Pisze "ich", bo udział Pimpa C był mocno ograniczony z wiadomych względów. Dobór utworów i większość roboty odwalił Bun B. Jaka jest to płyta? Banalne pytanie - jak ich każda wcześniejsza. Południowa hustlerka w wielkim stylu. Tylko ci poniżej obecnie robią coś podobnego w tamtym rejonie. Wbrew obawom, Akon wcale nie zepsuł tej płyty. Bun by na to przecież nie pozwolił.

6. Clipse
Til the Casket Drops
Re-Up
Amerykanie uwielbiają koszykówkę. Ci najlepsi trafiają do NBA, ci słabsi grają w NCAA, a ci co nie potrafią grać najczęściej rapują. I na odwrót, patrz Shaq O'Neal. Nie wiem jak jest tak naprawdę z grą Thorntonów, ale jedno jest pewno - rapować to oni potrafią. I są jednymi z najlepszych w branży. Idą konsekwentnie tą samą drogą od lat. Niby to samo, ale na jakim poziomie. Znowu Neptunesi dali im swoje najlepsze beaty, Khalil utwierdził wszystkich w przekonaniu, że może rządzić, a Hitmeni to same przeboje. Malice i Pusha dalej swoje o narkotykach, dziwkach, samochodach itd., ale jak! Zaczęli też bawić się słowami i wyszło im to znakomicie - "them hoes come in eeny, meeny, minie moe". Wow. Drugie Hell Hath No Fury to nie jest, ale wyśmienity przecież debiut bije na głowę.

5. Skyzoo
The Salvation
Jamla
Debiut roku. Żadne tam Fashawny czy inne gej rapy z Kid Cudim na czele. To Skyzoo dał najfajniejszy album. Wiecie czemu? Bo jest zwykły. Nie lansuje się na nie wiadomo kogo, jest zwykłym, prostym kolesiem z Brooklynu, którego zajebiście się słucha. Odpowiednio dobrani ludzie mu pomogli zdobyć zasłużone wysokie noty w mediach: stary kompan - 9th Wonder, Just Blaze, Illmind, Nottz i autor beatu roku w "The Necessary Evils" - Needlz. Równo od "The Opener" aż po "Maintain". Bez skipowania. Brawa.

4. Tech N9ne
K.O.D.
Strange Music
Jeden z największych pracoholików w grze wydał swój kolejny album (dziesiąty!) i zaryzykuję stwierdzenie, że najlepszy. Nie myślałem, że przebije Killera, a jednak mu się udało. Żadnego słabego tracka, żadnej słabej zwrotki, żadnego słabego gościa. Rzadko spotykane, ale tak jest na K.O.D. Najmroczniejszy tegoroczny album z Top3 singli "Leave Me Alone". Znowu jak na niezależne wydawnictwo sprzeda się znakomicie - ponad 30 tyś kopii w pierwszym tygodniu...

3. Grand Puba
Retroactive
Babygrande
Oj mieliście zagadkę... To Retroactive znalazło się na najniższym stopniu podium. Po ubiegłorocznym The Renaissance zacząłem baczniej zwracać uwagę na powroty po latach, a od czerwca dodatkowo to spotęgowałem. Puba wrócił w wielkim stylu. "I See Dead People" i "Cold Cold World" śmiało kandydują do tracków roku. Q-Tip i Large Pro spełniają się w obu rolach - raperów i producentów. Jest jeszcze cichy bohater tej produkcji - PHD. Jego 4 beaty są czymś niesamowitym. Sam gospodarz miesza, nie zanudza i wie co robi, dokładnie jak od początku swojej wielkie kariery. Mam nadzieję, że szykuje się coś od Brand Nubian. Ten album jest świetny, Sadat X też parę miesięcy temu zachwycił, został jeszcze Lord Jamar i trzeba się modlić, aby jedna z najlepszych ekip w historii weszła do studia. Ja już zaczynam, bo ten comeback jest przepiękny. Tak jak okładka.

2. Gift of Gab
Escape 2 Mars
Quannum
Gdyby nie było w tym roku Raekwona... No nic. Gift of Gab jest najlepszym technicznie raperem w dziejach. Każdym trackiem, każdym freestylem i każdą płytą to potwierdza. Escape 2 Mars oferuje bardzo wiele: liryczne petardy i znakomite produkcje DNAE i Headnodica. Trochę klasyki i trochę elektroniki - coś jak u nas Duże Rzeczy. Płyta jeszcze lepsza niż 4th Dimensional Rocketships Going Up, spokojnie zbliżająca się poziomem do najlepszych dokonań z Chief Xcelem. Najrówniejszy tegoroczny album i najbardziej zróżnicowany. Jeśli kogoś zawiodło The Mighty Underdogs, to Parker postarał się o godną rekompensatę.

1. Raekwon
Only Built 4 Cuban Linx Pt. II
Ice H2O
Nie trzeba mieć "wizji Pyrexa", żeby stwierdzić, że jest to najlepszy tegoroczny album. W listach "niehiphopowych" też zamiesza, zobaczycie. Rok temu Q-Tip pokazał wszystkim frajerom jak się rapuje, w '10 uczynili to Grand Puba, GoG, Eminem, Jay-Z (bo lirycznie BP3 jest mocarne) i przede wszystkim Raekwon z ekipą na Only Built 4 Cuban Linx Pt. II. Granica między starymi mistrzami, a tymi, którzy aspirują do tego miana jakoś nie może się zatrzeć. Stara gwardia rządzi i nic nie zapowiada zmian. Niedługo bohater tego akapitu wydaje album z innym "starym" - Kool G Rapem. Będzie coś nowego z Wu, będzie Nas z Marleyem itd. Wielki powrót, warto było czekać tyle lat na ten album. Wiecie czemu tak namiętnie zawsze Rae rapował o kokainie? Bo wciąga ją tak samo jak całą konkurencję w tym roku. Najlepsi producenci z Dillą, Pete Rockiem, Sermonem, Dre i Marlem na czele, świetny Ghostface, refren i poczucie humoru Slick Ricka, no i on. Nie bez kozery ma przydomek The Chef.