środa, 4 sierpnia 2010

Eldo - Zapiski z 1001 Nocy


Eldo
Zapiski z 1001 Nocy
MyMusic, 2010

75%







W "młodości" słuchałem Grammatika. Rapu nie zaczynałem poznawać od Skandali, Nastukafszy czy jakiś produkcji ze Stanów (L pewnego pana pomijam), ale przede wszystkim od EP+ i Świateł Miasta. Eldo, Jotuze i Noon wciągali mnie w swój świat i jak się okaże kilka lat później, w moją muzykę. Do tej pory lubię wracać do tych płyt, cenię je bardzo wysoko, ale to nie tylko sentyment. On robi swoje, przecież dzięki niemu, mogę jeszcze posłuchać Los Vatos Locos, którą to dostałem od kolegi na szkolne Mikołajki w 1997 roku (heh, dobre czasy). 10 lat miałem wtedy, a w 3 lata później ówczesna progresja muzyczna zatrzymała się na "Nie Ma Skróconych Dróg".

Nie będę ukrywał, że Leszek jest jednym z moich ulubionych raperów. I to nie tylko polskich, ale i w ogóle. Być może najbardziej wartościowa postać w polskim rapie, każdym kolejnym swoim albumem, udowadnia mi, że warto było czekać i warto wypatrywać następnego krążka Warszawiaka. Kilka tygodni temu, w końcu się doczekałem. Miałem małe obawy, jak się potem okazało, całkiem niepotrzebnie.

Bałem się tego, że Eldo po "metamorfozie", zrobi coś na styl debiutu - Opowieści O Tym, Co Tu Dzieje Się Naprawdę. Eksperyment z 2001 roku pt. "zostaję bitewnym MC", był nieudany. W moim odczuciu album balansował i do tej pory balansuje w rejonach zero-jedynkowych. Płyta tak słaba, że gdyby nie jej autor, przeszłaby zapewne bez echa. Pomijam to, więc zacznijmy od Eternii - być może top3 w Polsce. Jakiś czas potem pojawia się równie genialne CKCUA. 2007 rok przynosi świetne, trueschoolowe 27, przez większość uważany za najlepsze dokonanie rapera. Mija kilkanaście miesięcy i pojawia się dobre, ale chyba niezbyt lubiane, Nie Pytaj O Nią. 2010 - mundial, krzyże pod pałacem i pewien zeszyt z zapiskami.

Mniej filozofii, a więcej tego, czego oczekuje się od rapera. "Pokaż swoje skillsy, powiem ci jakim jesteś raperem". U Eldo z umiejętnościami zawsze było średnio, teraz mamy progres. I to duży. Może nie taki, żeby od razu awansować do pierwszej ligi, ale wystarczający, żeby go zauważyć i docenić. Szkoda tylko, że po drodze została zagubiona gdzieś ta głębia, którą wcześniej Warszawiak mi imponował. Tematyka zmieniła się, co mnie trochę zaintrygowało. W jego przypadku, wolałem filozofa i po kilkukrotnym odsłuchu zdania nie zmienię. Są utwory jak "Warszawska Jesień", "Kieliszki" bądź "Tańczę Z Nią" (i takiego Leszka jak najwięcej), ale wersja "bardziej hip-hopowa" tu zdecydowanie przeważa. A może to tylko kwestia mojego przyzwyczajenia?

Dwa zupełnie odmienne bieguny, to płyty Eldoki, które nagrywał tylko z jednym producentem. Opowieść O Tym, Co Tu Dzieje Się Naprawdę jest fatalnym tworem, nie tylko przez przeciętność gospodarza, o której już wspominałem, ale przede wszystkim przez Denę, który kompletnie nie podołał zadaniu stworzenia podkładów choć w jakimś tam małym stopniu nawiązującym poziomem do EP+ i Świateł Miasta (dobra, inna stylistyka, ale level kilka klas w dół). Po przeciwległej stronie mamy CKCUA, gdzie chemia pomiędzy raperem a duetem Bitnix była wręcz wzorowa. Gdzie bardziej pasują The Returners?

Tak pomiędzy, ale dużo bliżej im do Bitnixów. Produkcji zarzucić nic nie można. Jest świetna, wszystko brzmi jak należy albo i nawet więcej. Stary, dobry boombap. Co jest więc in minus? To, że beaty są zdecydowanie słabsze od tych, które Little i Chwiał dali wcześniej El Da Senseiowi, Małpie czy nawet Moleście. Nawet porównując tegoroczne Global Takeover 2: Nu World z Zapiskami..., te drugie wypadają słabiej. Wielka szkoda, bo gdyby tak "Warszawska Jesień" miała podkład z "We R Back" to uuu... Albo wyobraźcie sobie "Relacje" na pętli z "Knowledge Be the Key"... Można tak to zestawiać jeszcze długo, ale nie zmienia to żadnego faktu, że jest to jedna z najlepiej wyprodukowanych płyt w Polsce.

Od zaufanej firmy, zawsze oczekuję produktów stałej, wysokiej jakości. Eldo do takich należy i po raz kolejny mnie nie zawiódł. Przydałoby się skrócić album do jakiś 14 najmocniejszych numerów i mielibyśmy wtedy murowanego kandydata do płyty roku. Tak trzeba będzie trochę powalczyć i wyczekiwać mocnego oponenta. No bo czy np. Tede i Lukatricks coś mu "zrobią"? Nieee, skąd. Odbiegając od tych rozważań, zwróćmy wszyscy uwagę, że najmocniejsza solowa dyskografia w polskim hip-hopie została wzbogacona o kolejną bardzo wartościową pozycję.

PS.
Przed premierą powiadano o jakiejś niespodziance w pudełku. Yyy, ale co to jest?

Wokale:
Eldo.

Produkcja:
The Returners.

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Big Boi - Sir Lucious Left Foot: The Son of Chico Dusty


Big Boi
Sir Lucious Left Foot: The Son of Chico Dusty
Purple Ribbon, 2010

90%







Jak ze mną rozmawiasz i wymawiasz skostniałą nazwę "hip-hop", w pierwszej chwili myślę "OutKast". Milisekundy później, w mojej głowie dopiero pojawiają się inne nazwy, trwale zapisane w historii tej kultury. Nie chce mi się nawet ich tutaj wypisywać, co powinno być raczej zrozumiałe. Duet z Atlanty od kilku lat jest w mojej skromnej (i nikogo nie obchodzącej opinii), najwybitniejszym przedstawicielem tego, o czym wspomniałem w cudzysłowie, w pierwszym zdaniu tej recenzji.

O tym, ile dla mnie znaczy Southernplayalisticadillacmuzik, ATLiens, Aquemini, Stankonia i Speakerboxxx/The Love Below (celowo wymieniam to w kolejności chronologicznej) to ja się nie będę kochani rozpisywał. Setki pięknych wspomnień. Bardziej kumaci czytelnicy zauważą, że nie wspomniałem o Idlewild. Zestawiając go z poprzednikami, otrzymujemy produkt niskiej jakości, ale tylko w przypadku, gdy mówimy o dokonaniach dwóch wariatów z ejtiel. U nich może to jest i słabe, na tle konkurencji wypada dobrze. Ot, taka pozycja traktowana trochę po macoszemu.

Zbierałem się do napisania tej recenzji, od momentu pojawienia się na rynku debiutu Big Boia. Bodźcem był opis na gadu-gadu, z 25 lipca, najlepszego polskiego bloggera, który to stwierdził, cytuję, "Od dzisiaj oficjalnie fan Outkast - forever". Heh, chłopak przez kilka dni nie zmieniał tego opisu. Dostaję potem od niego wiadomość, że słucha tego na iPodzie w kółko. Podejrzewam, że nie tylko on.

Takie "Tangerine" to Aquemini pełną gębą, a "Shutterbugg" w 2010 ujawnia jak będzie wyglądał hh w 2024. Te dwa utwory, to przykład uniwersalności tej płyty, patrząc na kwestie muzyczne. Zbiór starych kompanów: Organized Noize, André 3000 i Mr. DJ'a plus weterani, jak i nowe twarze. I jak? Sleepy i spółka wysmażyli najfajniejsze kawałki w ostatnich 2-3 latach. Lil Jon wzniósł się na wyżyny i stworzył jedną ze swoich najlepszych rzeczy. Znany Scott Storch i nieznany Terrence "Knightheet" Culbreath (pierwszy raz słyszę o tym człowieku i ręce same składają się do oklasków) są w pierwszym zdaniu tego akapitu. Wymagać więcej można od André i Salaama Remi. O ile ten drugi mógł źle trafić stylistycznie, to Dre powinien chyba wiedzieć najlepiej, czego oczekują fani od ich wspólnego utworu. Nazwa zobowiązuje.

W ocenie OutKast, zawsze krzywdzące jest to, że André > Big Boi. Nieprawda (choć przyznaję, że wolę andretrzytysiące, ale w 2003 to "półówka" dzisiejszego bohatera bardziej mi przypadła do gustu). Oczywistym jest, że ten pierwszy jest motorem napędowym duetu i postacią kreującą jego image, ale spychanie Antwana na dalszy plan jest nonsensem. Żadnych ciuszków (i w tym momencie śmiać mi się chce z kolesi, mówiących że śmiesznie odziane typy źle rapują, pff...), eksperymentów itd. U niego zawsze był czysty rap i taki też dostajemy na "debiucie". Mocne wersy ("The Train, Pt. 2 (Sir Lucious Left Foot Saves the Day)" i "Night Night" to chyba dwa najmocniejsze momenty liryczne) z morderczym flow. Za wadę mogę uznać brak jakiegokolwiek zróżnicowania i... dobry występ gości. Dziwnie to zabrzmi, ale... Każdy z zaproszonych jest świetny, tyle tylko, że daleko za gospodarzem.

Jakby tego wszystkiego było mało, to Sir Lucious Left Foot: The Son of Chico Dusty odsyła NYC we właściwe miejsce. Postawmy sobie sprawę jasno - teraz to południe rozdaje karty. Wschód swoje lata świetności ma już za sobą, mimo że co jakiś czas wyskakuje z petardą. Dla mnie, dla fana i "wyznawcy" nowojorskiej szkoły, jest to dość bolesne, ale nie mogę się z tym nie zgodzić. Takie są fakty i takie są statystyki. (Nie)stety.

Z przykrością dla całej konkurencji, muszę stwierdzić, że pozycja no. 1 w tym roku została już obsadzona. Wierzcie mi - robię to po raz pierwszy. Po raz pierwszy w życiu, tytułem albumu roku, nazywam jakąś płytę już w sierpniu. Ups... Przepraszam za "jakąś". "Jakaś" to może być pierwsza lepsza płytka "jakiegoś" nołnejma. Sir Lucious Left Foot: The Son of Chico Dusty jawi się jako przeskurwysyńsko zajebisty bangerowy album. Taki, w którym autor połączył to, co nagrywał już w 1993 roku, z tym, co robił 10 lat później ("Reset", ale to mam nadzieję chyba wiecie") i robi teraz. Kiedyś tworzył z pewnym kolegą. Teraz sam. A kolega? Twój ruch André.

Wokale:
Big Boi, Sleepy Brown, Joi, Vonnegut, Cutty, Big Rube, T.I., Khujo Goodie, Yelawolf, Jamie Foxx, Janelle Monáe, George Clinton, Too Short, Sam Chris, B.o.B., Gucci Mane.

Produkcja:
Malay, Mr. DJ, Organized Noize, Salaam Remi, Scott Storch, Big Boi, Jbeatzz, Terrence "Knightheet" Culbreath, André 3000, Lil Jon, Royal Flush, DJ Speedy, DJ Cutmaster Swiff.