The Pharcyde
Labcabincalifornia
Delicious Vinyl, 1995
Wiadomo od 16 lat, że ich debiut - Bizarre Ride II Pharcyde - jest z tych bardziej klasycznych, więc co z jego następcą?
Zabrzmi to głupio, ale jest jaki jest, a właśnie to debiutanckie Bizarre Ride II the Pharcyde jest jedną z nielicznych hip-hopowych płyt, które nazywane są klasykami absolutnymi, czyli takimi, dla których każde inne określenie jest najzwyczajniej w świecie krzywdzące. Takich płyt jest mało, bardzo mało (jeśli zaokrąglimy liczbę, to na moje oko będzie może ze 20 pozycji, z którymi nikt nie ma wątpliwości). Czyste 10.0, które pokazało całym Stanom (niech będzie - światu), że w dobie dominacji nurtu "G" na zachodnim wybrzeżu, można i tam nagrywać coś, co jest: wesołe/poważne, mądre/głupie itd. I nikt tu nie powie, że jest także dobre/słabe, bo przy tym drugim automatycznie włącza się funkcja przekreślenia. No.
Nagrać debiut - jedna rzecz. Nagrać dobry debiut - druga rzecz. Nagrać wybitny debiut - trzecia rzecz. The Pharcyde udała się ta trzecia. Jest i czwarta. Powtórzyć sukces wybitnego pierwowzoru - panteon. Udało się farsajdom połowicznie. Dlaczego?
Zaznaczę od razu, że mamy do czynienia z płytą wielką, aczkolwiek trochę kontrowersyjną. Dzieje się tak dlatego, że jest grono osób, które twierdzą, że The Pharcyde nie udźwignęło ciężaru nagrania drugiego tak wielkiego klasyka, co sugerują także skrajne oceny w prasie. Niewielu się to udało, jeszcze mniej osób przebiło swój pierwszy album.
Labcabincalifornia jest zgoła inna od "pierwowzoru". Jeśli przypomnimy sobie np. wcześniejsze single: "Ya Mama" wraz z "Passing Me By" i zestawimy je z tymi z 1995 roku: "Runnin'" i "Drop", to mamy doskonały dobry obraz zmiany klimatu nagrań The Pharcyde. Nie jest już tak luzacko i wesoło, jak dowiadywaliśmy się jak najwięcej o blantach czy szkolnym łamaniu serc, a Slimkid3 już nie bawi się tak często flow jak wcześniej (wejście w "Soul Flower (Remix)" jest wyznacznikiem najwyższej jakości w tej kwestii). Zmiany, changes.
Mi te zmiany się podobają (zaznaczę, że wolę debiut). Dzieje się tak dlatego, że Imani, Slimkid, Bootie Brown i Fatlip pokazali, że potrafią się obracać w różnej tematyce i cały czas znakomicie się im to udaje. Inna sprawa - dorośli. To też wziąć pod uwagę i docenić. Inaczej się nie da.
Różnice mamy też w muzyce. J-Swift (btw urodzony w... Madrycie) produkował znakomicie, zostawiając po siebie jedno z największych dzieł w historii tej kultury. Zaprzestanie z nim współpracy, zmusiło Pharcyde do szukania nowych postaci, godnych udźwignięcia ciężaru produkcji. Wybór padł na Diamonda D, M-Walka i J Dillę, dla którego było to otwarcie drzwi do swojej legendy. Oprócz wyżej wymienionych, swoje postanowi zrobić także sami raperzy i jak się okazało był to strzał w... dziewiątkę. Piękne "She Said", "Pharcyde" czy "Hey You" jednak nie wytrzymuje porównania z tym, co stworzył początkujący wtedy Jay Dee (dodatkowo polecam jego remix "Runnin'" z 1996 roku).
Tym, którzy z jakiś tam przyczyn (uznajmy że losowych) nie mają tej płyty w wersji fizycznej, ze swojej strony polecam wydanie europejskie Go! Beat zawierające dodatkowo dwa utwory: "Emerald Butterfl" i "Just Don't Matte". Nie jest to wcale taki zwykły dodatek, bo ich poziom jest taki sam, jak tych zawartych w oryginalnej wersji. Wow.
Top3: "Pharcyde", "Runnin'", "Splattitorium".
Największy plus: ta magia, no i potrafili zmienić styl zostając cały czas na wysokim poziomie.
Największy minus: brak wesołych, spalonych (innym słońcem) chłopców.
Wokale: The Pharcyde, Ian Kamau.
Produkcja: The Pharcyde, J Dilla, Diamond D, M-Walk, L.A. Jay.
9.2
Lubię ten album, poznałem go przez fenomenalne "Runnin'". Piękny klimat.
OdpowiedzUsuńStrasznie niedoceniony album, nie wiem jak można go nie lubić. Pharcyde pięknie operowali nastrojami - raz było wesoło, raz abstrakcyjnie, raz smutno. W sumie znając losy członków zespołu to słucha się tego wszystkiego z dużym smutkiem. Szkoda, że J-Swift i Fatlip skończyli w taki sposób.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o smutne historie, co sądzisz o nowym singlu Afrojaxa i spółki?
Ale właśnie jak by się nie patrzyło - czy przez pryzmat debiutu czy poziomo hip-hopu w 95 to tak czy siak świetna płyta. Racja, słabsza, inna, ale ciągle wyróżniająca się na tle wszystkie co wówczas powstawało.
OdpowiedzUsuń@Rafał:
OdpowiedzUsuńNiedoceniony to może być Criminal, Scars and Pain bądź Clear Blue Skies. A Afrosów słyszałem pobieżnie, więc się nie wypowiadam.
jedna z płyt życia.
OdpowiedzUsuń