
Method Man & Redman
Blackout!
Def Jam, 1999
50%
Kontynuując wątek redmanowo-sermonowy zaczęty dwa tygodnie temu, tym razem dorzucam do nich Method Mana i otrzymuję jeden z najbardziej nielubianych przeze mnie albumów. Powtórzę raz jeszcze - NIELUBIANYCH. Nie lubiłem, nie lubię i wątpię, żebym kiedykolwiek darzył jakąkolwiek sympatią to dzieło. Spora część osób, którzy dłużej mnie czytają wiedzą o mojej niechęci do Blackout!, niektórzy mocno się dziwili kilka miesięcy temu, kiedy w którymś z komentarzy wyraziłem dezaprobatę do ich pierwszego wspólnego LP. Dzieje się tak dlatego, bo styl Metha kompletnie mi nie pasuje pod produkcje Sermona, a Funk Lord jest aż na dziewięciu podkładach. U RZA'y było zajebiście, czy na Wu, czy na pierwszym solo, ale tu na dwóch beatach swojego "starego przełożonego" wypada średnio. Dla mnie. Jest jeszcze wypadkowa między Erickiem a Rakeemem, czyli Mathematics i Gov Mattic, ale to nie to samo. Reggie natomiast zawsze spoko. Te historyjki o jaraniu? Nie dla mnie. "Da Rockwilder" fajny banger. Jest też LL w "4 Seasons", ale po co Ja Rule? Na siłę plusów szukać nie muszę, bo takowe album oczywiście posiada, a pierwsze co się rzuca w oczy (uszy) to idealna chemia pomiędzy panami. Nie marudząc już więcej - ja tu nic dla siebie nie znalazłem. A na hejty to uważajcie, bo nie powiedziałem, że to słaba płyta.
Plyta klasyk jak dla mnie, kochana, trzymana pod poduszka :)
OdpowiedzUsuńMnie nikt nie przekona do tej płyty. Nawet Waszka z maczetą ;) Klasyk tam żaden, ale doceniam ją.
OdpowiedzUsuńHejterzyno marna! ;)
OdpowiedzUsuńa mowilem Ci juz ze sie nie znasz? :P
OdpowiedzUsuńMówiłeś :(
OdpowiedzUsuń