czwartek, 28 stycznia 2010

Originoo Gunn Clappaz "Hurricane Starange/Danjer"

1996 jest dla mnie mistyczny. Nie chcę robić tu referatu dlaczego tak jest, bo zajęłoby to spoooro miejsca (i tak nikomu nie chciałoby się tego czytać), ale chciałbym zaznaczyć, że głównym powodem na pewno NIE JEST ten, który nawijał o martwych prezydentach i ostatecznie rozprawiał się z west coastem.

Ważnym elementem układanki pt. "dlaczego '96 Dawid bardziej lubi niż '94" jest Da Strom O.G.C. Płyta cholernie równa, GENIALNIE wyprodukowana w większości przez Da Beatminerz (sprawdź Noid) z dobrymi wersami Starang Wondaha, Louieville Sluggah i Top Doga.

Przeglądając dzisiaj YT trafiłem na kanał Duck Down i w moje oczy/uszy rzuciło się "Danjer". Obejrzę. Wideo mocno średnie, ale jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że jest to... "Hurricane Starange". Słucham dalej i ok. 2 minuty zaczyna się właściwy utwór. Wiecie dlaczego ciesze się, że jest to exclusiv 2in1? Ponieważ są to moje dwa ulubione utwory z Da Storm. A ci, którzy słuchali Addendum O.S.T.R.'a powinni się przekonać o jednej rzeczy, którą przytłaczałem już wielokrotnie. Enjoy.



PS.
Nocturnal też jest z '96. Też Da Beatminerz...

wtorek, 26 stycznia 2010

Krótko i na temat: Prose Combat


MC Solaar
Prose Combat
Cohiba, 1994

74%







Nie wiem czy to jest najlepsza płyta w europejskim rapie. Nie wiem czy to jest najlepsza płyta we francuskim hip-hopie. Nie wiem o czym rapuje Claude M'Barali. Czasami już nic nie wiem. Na tę chwilę wiem natomiast jedno. Mimo że NIC nie rozumiem co ma do przekazania na Prose Combat MC Solaar, to jego drugi album chłonę w całości.

Klimat. Produkcja. Styl. To najlepiej opisuje ten krążek. To co zrobił tu Jimmy Jay niczym nie różni się od jazzujących produkcji z początku lat '90 w NYC. Świetne brzmienie bliskie wczesnemu Preemo, bujający bas a'la Diamomd D i dobrze pocięte sample. To jest główny powód dlaczego od jakiegoś czasu tak wielbię tą produkcję. Mniej istotny jest tu dla mnie Solaar z powodu, który przytoczyłem na wstępie. Podobno teksty mocno filozoficzne, tak mówią. The enemy has stopped buying cloak and dagger videotapes. OK, wierzę im. Od siebie dodam, że Senegalczyk z pochodzenia rapować potrafi.

Lepsze od debiutu, choć tam "Caroline" miotło strasznie. Tu jest "Dévotion" - jeden z moich ulubionych tracków W OGÓLE. Dobre do whisky. I pomyśleć, że wszystko to było w 1994 roku.

sobota, 16 stycznia 2010

Radio Wolna Warszawa - Presja LP


Radio Wolna Warszawa
Presja LP
Self-released, 2009

52%






Co o Presji LP może powiedzieć kilku polskich przeciętnych bloggerów?

@Andrzej Cała:
Jeż zasługuje na kontrakt. Najlepiej w Prosto - pasuje tam profilem i na pewno by ich wyciągnął z letargu.

@Lite:
Nie znam się na rapie z USA. W ogóle to nie znam się na muzyce, ale mam kasę z reklam, a wy nie. Później za to kupuje sobie płyty. Jak Presja LP się ukaże na CD to też ją kupie, bo jest dobra, zrobię zdjęcie i pokaże na blogu. Gorąco polecam! Chyba nie potrzeba lepszej rekomendacji?

@Tirex:
Jeż rozjebał swoją zwrotką na najlepszej polskiej płycie w historii - Alkopoligamii - wiadomo kogo. Wiadomo, że u króla nie można słabo nawinąć. Skillza i Junesa nie znam. Podziemie jest chujowe. Wiadomo od tylu lat.

@Oks:
Jeszcze nie słyszałem płyty, poczekam na opinie pozostałych osób. Chyba mało tu soulu, co?

@marcinpe:
Buu, a mnie nie ma po prawej, hejtuje ciebie i ciebie, buu. Hudy HZD nagrywa dobry i ciekawy rap, ale RWW są jeszcze lepsi!

@Janca:
Dobry underground. W Polsce wychodzi sporo dobrych płyt w podziemiu, tylko trzeba szukać. Nie wiem jakim sposobem trafiłem na Radio Wolna Warszawa, ale radzę zwrócić na nich uwagę. Czekam na następny album, Presja LP rokuje dobre nadzieje na przyszłość.

@Dawid Bartkowski:
MC z USA jest lepsi 4798378140 razy od tych polskich raperzyn. Polski hh to gówno, ale są wyjątki. Presja LP do nich się zalicza, ale jest trochę ponad przeciętna. Za pierwszym razem dobrze, potem już słabiej. Jeż to bardzo dobry zawodnik - jestem fanem od "..Widzę Szaleństwo". Takich jak Junes i Skillz są w Polsce tysiące. Niekiedy zdarzają im się głupkowate wersy. Powiem nawet, że gdyby to wyszło wcześniej niż miesiąc przed styczniem, to mogłoby to zamieszać na mojej liście wyróżnionych. Do tych "naj" jednak daleko, ale pamiętajmy, że 2009 był mocny. Kixnare dał chyba jakiś odrzut, bo dość słabe to. Uważajcie na Skillza - fajnie produkuje. Ej, czy tylko ja mam wrażenie, że czuć tu inspirację Onyxami? Aaa, okładka zjebana na maksa.

@Jaca:
Ziom, w moim gimnazjum słucha się innych uliczników. Rozumiem swoich rówieśników, są głupi. RWW jest gorsze niż Peja, ale lepsze niż Hemp Gru. Aj! Beka z marcinape [*]. Hudy HZD i dobry rap?! Hahahahaha. Aj!

@MC Illo:
I ja tam jestem :D

@sZuLc:
To Małpa wydał płytę roku. RWW jest dobre, ale do czołowej dziesiątki z ubiegłego roku trochę im brakuje. Teksty są zbyt infantylne, czasem głupkowate. Muzycznie jest świetnie, lubię takie mosiężne produkcje. Idę słuchać Massive Attack.

@Proks:
Nie wypowiem się - kolejna przerwa na żądanie.

@Northim:
Z niektórymi tutaj bym polemizował, ale muszę się zgodzić z większością teorii. Dobry album, ale muszę posłuchać jeszcze 15 razy, żeby powiedzieć coś więcej na jego temat. Niemniej polecam jednak. Czekajcie na moją recenzję. Już niedługo.

@eNoiDe:
Produkcyjnie jest bardzo dobrze. Minimalistycznie i brudno. Bartkos by powiedział, że zalatuje połową lat '90, więc niech tak będzie. Powiedziałby pewno też, że czasem mu to przypomina dokonania Da Beatminerz. Nie znam ich jeszcze, ale znając życie to się zajaram już wkrótce. Dawid, co polecasz od nich?

@Łukasz Halicki:
Sprawdzi się. Hej, a Junes to nie był w Obrońcach Hardkoru?!

@Tymek:
To nie jest mainstream.

Wokale:
Jeżozwierz, Skillz, Junes, Fuso, Limitowany, MC Illo, Kueba, Słoń, Chaos.

Produkcja:
Skillz, Fuso, Moskwa, SoulPete, Some1, Czarlson, Kixnare, Mołotof.

wtorek, 12 stycznia 2010

Krótko i na temat: The W


Wu-Tang Clan
The W
Loud, 2000

80%







Dzisiaj rano grzebiąc po półkach szukając płyty, której chciałem posłuchać, natrafiłem na trzeci album Wu-Tang Clanu - The W. Nie słuchałem tego albumu szmat czasu, więc "load CD and play".

O Enter the Wu-Tang (36 Chambers) powiedziano i napisano chyba już wszystko. Zupełnie niesłusznie gdzieś z boku stoi The W. Poziom oczywiście nie jest ten sam, ale na tyle wysoki, żeby zwrócić na niego większą uwagę niż na poprzedni, nierówny Wu-Tang Forever. Dzieło z 2000 roku jest niemalże kompletne od A do Z, ale posiada jedną małą wadę. Za mało tutaj Ol' Dirty Bastarda. Najbardziej zwariowany z całej ekipy pojawia się tylko w "Conditioner", dając razem ze Snoop Doggiem przeciętne zwrotki, dodatkowo w fatalnej jakości. I tu jest paradoks, bo jest to jeden z najlepszych utworów na płycie (mój ulubiony). Pozostali członkowie spisują się dobrze, bądź bardzo dobrze ze szczególnym naciskiem na Geniusa, Methoda, Raekwona i Ghostface'a. Hierarchia została zachowana i dopieszczona gościnnym udziałem Nasa, Redmana i Isaaca Hayesa. Wszystko to oczywiście na beatach RZA'y, który to produkował jeszcze w takim stylu, jakiego nikt już potem nie osiągnął. Nawet on sam.

sobota, 9 stycznia 2010

InI - Center of Attention


InI
Center of Attention
Soulbrother Records, 1996








Hej dziewczyny i chłopaki, a Pete Rocka znacie? Głupie pytanie, zupełnie nie na miejscu. Postać pana Phillipsa była przywoływana na tym blogu już tyle razy, że kolejne pisanie o nim samym, o jego projektach itp. nie ma najmniejszego sensu. Tak mogłoby się wydawać, ale zapewniam że jest to błąd. Wielkiego kalibru.

Dobra, jednak coś napisze, żeby był jakiś tam wstęp, choć zaznaczam, że nic odkrywczego tu nie znajdziecie. Let's go. Jeden z najlepszych i najważniejszych producentów ever. Mój ulubieniec. Dodam, że najlepszy remixer - przykłady pierwsze lepsze z brzegu to "Shut 'Em Down" Public Enemy oraz "They Don't Want Music" BEP. Każdy zna, każdy docenia, ale mało kto wie pamięta o takim projekcie jak InI i ich Center of Attention.

A z tych kogoś znacie i kojarzycie: Grap Luva, Rob-O, Marco Polo, I Love H.I.M., DJ Boodakhan? I jak? Zapewne o wiele gorzej. To właśnie te postacie tworzyły grupę InI. Dwaj pierwsi są mocno utożsamiani z Pete Rockiem: pierwszy jest rodzonym bratem producenta, a drugi bardzo dobrym kolegą z dzieciństwa. Jakby tego było mało to dali się już poznać dużo wcześniej, w 1992 roku, zaliczając gościnny udział na wybitnym Mecca and the Soul Brother w numerze "The Basement". Później kariera tych panów mocno zwolniła, nagrywali mało, tylko Rob-O "popisał się" całą płytą, przeciętnym Rhyme Pro - zbiorem archiwalnych tracków z lat '90. Pozostali to już postacie anonimowe. Marco Polo to nie "ten" Kanadyjczyk od Double Barrel i Port Authority, a o I Love H.I.M.'ie i DJ'u Boodakhanie ciężko jest cokolwiek znaleźć. Anonimowość nie oznacza jednoznacznie tego, że nie mają się czym pochwalić.

Mają, ale główną siłą Center of Attention jest produkcja, dlatego na samym wstępie wspomniałem o Pete Rocku. To do niego należy prawie wszystko na tym albumie, z trzema małymi wyjątkami w postaci "Don't You Love It" Spunk Biggi oraz "Step Up" i "Microphone Wanderlust" Grap Luvy, którzy to pomagali mu przy obieraniu ostatecznego kształtu danego utworu. Ile zrobili sami ciężko jednoznacznie ocenić, ale wiadomym jest, że jest to szkoła mistrza, bo beaty nie różnią się zbytnio od tych, które tworzył wtedy Soul Brother #1

Z całą pewnością jest to najcięższe brzmienie jakie kiedykolwiek udało się osiągnąć Pete Rockowi. Nie ma już takiego zagęszczenie jazzowych i soulowych sampli jak na wcześniejszych (oraz późniejszych) projektach. Próbkowanie zostało mocno ograniczone, co wyszło tylko na dobre - jest bardzo oryginalnie, brudno i oszczędnie, ale czuć tu rękę mistrza. Od razu można rozpoznać, że "Fakin' Jax" albo najlepszy na płycie - tytułowy track - są dziełem Phillipsa. Maestria, która przybrała formę niespotykaną jak na jej autora, ale taką, która idealnie się wkomponowała w tamte czasy.

Muzyka jest zdecydowanie najważniejszym elementem Center of Attention, ale nie można pomijać też rapu, bo było by to sporym nietaktem. Grap Luva, I Love H.I.M. i Rob-O są trochę ponad przeciętnymi raperami. Nie posiadają wielkich umiejętności (a pamiętajmy, że to underground, a tam zawsze stawiało się skillsy na bardzo wysokim miejscu), wersy nie są wybitne, ale mają coś co potrafi urzec. Pasję. I to w tym wszystkim jest najpiękniejsze. Wszystko to jest uzupełnione śpiewem w niektórych refrenach Soul Brothera (i "Think Twice", w którym rapuje) oraz gościnnym udziałem innych dwóch wielkich - Q-Tipa oraz Large Proffesora. Prostota jest w tym wszystkim ich największym atutem.

Ciężko jest znaleźć jakiekolwiek informacje o tym LP (o info w języku polskim nawet nie wspominam). Na jaką zagraniczną stronę o hip-hopie bym nie wszedł, szukając informacji o Center of Attention, niemalże każda posiada sformułowanie "one of the most underrated hip-hop albums ever". 100% prawdy. Trudno jest także dowiedzieć się czegoś o dacie wydania - jedni piszą, że jest to 1995 rok, dla drugich ukazało się to rok później... Oficjalnie do obiegu płyta trafiła dopiero w 2003 roku za sprawą BBE jako Lost & Found: Hip Hop Underground Soul Classics - podwójnym wydawnictwie Pete Rocka, na którym znalazło się także The Original Baby Pa Dedy. Szkoda, że nie obyło się wtedy bez skandalu, ponieważ materiał trafił do sklepów, mimo braku zgody jego twórców. Takie są zawiłe losy "one of the most omitted albums of all time" - płyty tak samo genialnej jak i zapomnianej.

Wokale:
Grap Luva, I Love H.I.M., Rob-O, Pete Rock, Large Professor, Q-Tip, Meccalicious, Marco Polo.

Produkcja:
Pete Rock, Spunk Bigga, Grap Luva.

Ocena: 9 / 10

wtorek, 5 stycznia 2010

Krótko i na temat: Lost Change


will.i.am
Lost Change
BBE, 2001

66%







"Walka Dawida z Goliatem. Mój imiennik wygrał, ale czy ja temu podołam to nie wiem. Obawiam się, że nie (i tak zapewne będzie), nawet powiem mu, żeby nie zdejmował butów jak Pudzian, bo to nie ma sensu.". Obawiam się, że punkt numer 7 z poprzedniego wpisu stracił już na aktualności. Jestem leniem. I to takim, któremu nie chce się sprawdzić, którą płytę Black Eyed Peas krótko opisywał we wtorkowym cyklu. Trudno, bo dzisiaj chciałem zająć się will.i.amem.

Ostatnimi czasy, sporo czytam o BBE (też się słucha, wiadomo). Calak wymieniał swoje ulubione pozycje z serii Beat Generation i pominął Lost Change. Raczej słusznie, bo do wymienionej przez niego piątki jak i King Britta, Madliba czy Marley Marla podejścia nie ma. Album nie należy do złych - jest dobry. Czuć stary, dobry (jeszcze nie tak skomercjalizowany) BEP, mnóstwo żywych instrumentów, sporo sampli, ale za mało tu rapu. Najgorsze jest to, że jeśli się już pojawia to jest mocno przeciętnie. To jest największy zarzut pod adresem tej płyty.

Punkt 7 już w plecy, ale na szczęście "trójka" z postanowień muzycznych została po części uratowana.

sobota, 2 stycznia 2010

Raekwon - Only Built 4 Cuban Linx...


Raekwon
Only Built 4 Cuban Linx...
Loud, 1995








Dużo się mówi ostatnio o Only Built 4 Cuban Linx... Pt. II. Od lat wyczekiwany album spełnił (prawie) wszystkie nadzieje fanów. Zebrał także same pochlebne recenzje w mediach stricte hip-hopowych jak i tych, które z rapem mają raczej mało wspólnego na co dzień. Napisałem "prawie", bo jednak czegoś mu brakuje. Tamtego niepodrabialnego klimatu sprzed 15 lat. Klimatu tego, który oferował pierwowzór najlepszej płyty AD 2009.

W 1993 roku 9 osób: RZA, Method Man, GZA, Reakwon, Ghostface, U-God, Masta Killa, Inspectah Deck i Ol' Dirty Bastard zatrzęsło całą sceną w Nowym Jorku oferując coś, czego wcześniej nie było. Całe Enter the Wu-Tang (36 Chambers) to majstersztyk jakich mało zarówno pod względem beatów jak i rapu. RZA zaprezentował światu minimalistyczne brzmienie, zahaczające o lo-fi, z nieudolnie pociętymi soulowymi samplami i filmowymi wstawkami. Z raperów na szczególną uwagę zasługiwał nie tylko najbardziej szalony i najbardziej wtedy rozpoznawany Ol' Dirty Bastard, ale i Method Man, GZA, Ghostface oraz Raekwon.

O Enter the Wu-Tang (36 Chambers) dłużej będzie może kiedy indziej, dzisiaj chciałbym skupić się na debiucie tego ostatniego pana w poprzednim akapicie. Only Built 4 Cuban Linx... jest trzecią solową płytą liczoną po wydaniu albumu całego składu. Pierwszy był Tical Method Mana. Album różnorodny, zachowujący jednak wszystko to, co najlepsze od Clanu. W marcu 1995 roku pojawia się bomba od Ol' Dirty Bastarda - Return to the 36 Chambers: The Dirty Version. ODB znowu udowodnił wszystkim, że jest najbardziej stukniętym z wszystkich członków Wu popisując się momentami absurdalnymi rymami i chorym flow (niech "Brooklyn Zoo" posłuży za przykład). Niecałe pół roku później nadszedł czas na debiut Raekwona...

Co ma takiego Rae, czego nie miał Method Man i ODB? Szczerość. Będąc trochę młodszym był uzależniony od cracku o czym niekiedy zdarza mu się wspomnieć. Tematy jego utworów były dość powszechne, ale wyróżniało jest to COŚ, co trudno tak naprawdę zdefiniować. Na pewno do tego zaliczała się olbrzymia charyzma, pewność siebie i brutalne rymy jak te w "Criminology":

"AK's, black, bust back like seventy Macks
I'm all that, street niggas knowin my steez, black
Raw G, you know they go inside with me, see
Marvelous, menace to society"

Album był także jednym z pierwszych, które podejmowały opis życia gangsterskiego na tak szeroką skalę. Narkotyki, kobiety, luksus itd. były spotykane bardzo często, ale z zupełnie innej perspektywy, co Only Built... czyni wyjątkowym na tle innych. Raekwon był jednym z pionierów tego stylu obok Kool G Rapa (wspólny album obu panów w drodze!), co potem udanie kontynuowali m.in. Nas i Jay-Z na odpowiednio It Was Written i Reasonable Doubt.

Ciekawym zabiegiem są też zmienione pseudonimy twórców: Rae pojawia się jako Lex Diamonds, a Ghostface jako Tony'ego Starksa. Celowo wspominam o tym drugim ponieważ zaznacza swą obecność w niemalże każdym tracku na płycie i ciekawie ubarwia liryki gospodarza. Oprócz tych dwóch panów, głównych postaci i jednocześnie narratorów, są także pozostali "Wu-Tangowcy" oraz m.in. Nas (który to już wtedy zaczął się tytułować "Escobarem"), Blue Raspberry (genialny głos i śpiew) oraz ten, który za jakiś czas dołączył na stałe do Wu - Cappadonna.

Tematyka może wydawać się oklepana i taka była, bo wielu "uprawiało" mafioso rap. To co wyróżnia Only Built 4 Cuban Linx... od reszty to postać RZA'y - producenta albumu. Wszystkie podkłady wyszły spod jego ręki i z oryginalną liryką Chefa tworzą jedność. Klimat produkcji może nie jest tak mroczny i mistyczny jak wcześniej, ale potrafi urzec. Ponownie mamy do czynienia z dużą ilością sampli, zdecydowaną większością soulowych, ale trafia się tu też Michael Jackson ("Rainy Dayz" - najlepszy utwór na płycie), Bing Crosby czy The Electric Prunes. Mniej jest także dialogów z filmów i są zgoła inne niż poprzednio - tym razem na swój warsztat panowie wzięli m.in. Scarface'a i Życia Carlita.

Od lat trwa dyskusja o najlepszy album w kręgach Wu. Debiut całego składu, mój faworyt - Liquid Swords czy Only Built 4 Cuban Linx...? A może któreś dzieło Ghostface'a (prawdopodobnie najrówniejszego rapera z grupy zebranej pod egidą RZA'y), pierwszy Ol' Dirty Bastard bądź Tical? Każdy wybierze swojego faworyta, ale palmę pierwszeństwa będzie dzierżył ktoś ze wspomnianej przeze mnie trójki na początku tego akapitu. Każdy z nich w swojej klasie jest najlepszy i inna ocena niż maksymalna ocierała by się o granice wstydu. Taką samą jak brak znajomości tejże płyty.

Wokale:
Raekwon, Ghostface Killah, U-God, Blue Raspberry, Inspectah Deck, GZA, Cappadonna, 60 Second Assassin, Masta Killa, Nas, Method Man, Popa Wu.

Produkcja:
RZA.

Ocena: 10 / 10