
Wu-Tang Clan
The W
Loud, 2000
80%
Dzisiaj rano grzebiąc po półkach szukając płyty, której chciałem posłuchać, natrafiłem na trzeci album Wu-Tang Clanu - The W. Nie słuchałem tego albumu szmat czasu, więc "load CD and play".
O Enter the Wu-Tang (36 Chambers) powiedziano i napisano chyba już wszystko. Zupełnie niesłusznie gdzieś z boku stoi The W. Poziom oczywiście nie jest ten sam, ale na tyle wysoki, żeby zwrócić na niego większą uwagę niż na poprzedni, nierówny Wu-Tang Forever. Dzieło z 2000 roku jest niemalże kompletne od A do Z, ale posiada jedną małą wadę. Za mało tutaj Ol' Dirty Bastarda. Najbardziej zwariowany z całej ekipy pojawia się tylko w "Conditioner", dając razem ze Snoop Doggiem przeciętne zwrotki, dodatkowo w fatalnej jakości. I tu jest paradoks, bo jest to jeden z najlepszych utworów na płycie (mój ulubiony). Pozostali członkowie spisują się dobrze, bądź bardzo dobrze ze szczególnym naciskiem na Geniusa, Methoda, Raekwona i Ghostface'a. Hierarchia została zachowana i dopieszczona gościnnym udziałem Nasa, Redmana i Isaaca Hayesa. Wszystko to oczywiście na beatach RZA'y, który to produkował jeszcze w takim stylu, jakiego nikt już potem nie osiągnął. Nawet on sam.
vinyl rulezzz :) wiecej takich recenzji z kregu Wu homie. "MC COnditioneeeeeeeeer" Big Baby Jesus pozamiatal, Snoop tez zreszta. Peace
OdpowiedzUsuń