T-Love
Return of the B-Girl
Pickininny Recordings, 1998
Często można spotkać się z przekonaniem, że EP jest o wiele słabsze od pełnoprawnego albumu i to, że kobiety słabiej rapują od facetów. W obu przypadkach jest to bzdura, a niedowiarki niech sprawdzą Return of the B-Girl.
Odnośnie pierwszej tezy, to tę epkę osobiście stawiam na równi z All Souled Out, Intoxicated Demons EP i The Spot (Remix EP). W drugim przypadku, to sam wolę słuchać rapujących kolesi (no homo), ale MC Lyte, Bahamadia czy Jean Grae to najwyższa półka. I T-Love też.
Zastanawiam się co jest tutaj lepsze? Twarda (w pozytywnym znaczeniu tego słowa) babka jaką jest Taura czy This Kid Named Miles - autor doskonałej (zaznaczam DOSKONAŁEJ) produkcji. Zadziora, którą mogę porównać z wcześniej wymienionymi paniami czy koleś mieszający funk z jazzem w zdumiewający sposób? A oprócz nich Chali 2na, Kool Keith i - uwaga! - Siah oraz Yeshua daPoED!
Dużo nie wyjaśniłem, ale warto poszukać dla tych 7/9 kawałków (zależne od wydania fizycznego). Jeszcze jedno - podobno winyl pięknie wydany.
bitches ain't shit... ;]
OdpowiedzUsuńnie lubię rapujących bab niestety.. sorry
OdpowiedzUsuńjesli MC Lyte jest na tej polce co Jean Grae, Bahamadia i T-Love to nalezaloby na nia wrzucic tez Champ Mc i Heather B
OdpowiedzUsuń