piątek, 31 lipca 2009

Znasz ten sampel?

A gdzie został wykorzystany ten sampel?




PS.
Znalezione na najsłynniejszym forum.

wtorek, 28 lipca 2009

Krótko i na temat: The Unseen


Quasimoto
The Unseen
Stones Throw Records, 2000

76%






Dawno, dawno temu, jakoś na początku tego wieku, dwie osoby postanowiły pobawić się helem. Ta mniej znana, czyli ja, w czasach kiedy mieszkała jeszcze w bloku to miała taką sąsiadkę - rówieśniczkę mojej siostry. Schodziły się i bawiły się w jakieś gówna, których osobnik płci męskiej nie mógł zrozumieć. Byłem wtedy tak zwanym gimbusem, więc rozum nie za bardzo. Postanowiłem wziąć balon z helem i nastraszyć tą sąsiadkę. Udało mi się, z tydzień do nas nie przychodziła. Śmiesznie było i trochę spokoju. Mniej powodów do śmiechu było w momencie, gdy Madlib, postać ta bardziej znana, postanowił obrać swoje alter ego - Quasimoto - i tak jak ja pobawić się "helowym" głosem. Nagrał płytę wielką, absurdalną i trudną w odbiorze. Nikt się nie śmiał, tak jak ja z Moniki, bo nie było z czego. Same "ochy" i "achy" spływały na The Unseen. Multum sampli, czyli to co lubię najbardziej. Są moi ulubieńcy jak Roy Ayers, Kool & The Gang i... De La Soul oraz Bill Cosby! Mocne, przepalone i jazzowe. Któryś track był chyba nawet w jakimś Tony Hawku. Aha, nawet Druh Sławek umieścił ją w swoim hall of fame, więc coś to już znaczy, co nie?

sobota, 25 lipca 2009

50 Cent - Get Rich or Die Tryin'


50 Cent
Get Rich or Die Tryin'
G-Unit, 2003








Mijają dwa tygodnie od ostatniego odcinka Pozycji Klasycznej, w której to na pierwszy ogień poszedł Dr. Octagon. Przerwa trochę trwała, sorry, więc w ramach rekompensaty trzeba powrócić z czymś bardzo kontrowersyjnym. O ile poprzednie odcinki nie mogły kwestionować "klasyczności" opisywanego materiału, to dzisiaj mogę mieć u Was przejebane. Wybór padł na Get Rich or Die Tryin'. Pojebało?! Nie. Można nie lubić Fiftiego (sam go zresztą nie lubię), ale klasy jego legalnemu debiutowi odmówić nie można. Jest to jeden z najlepszych czysto mainstremowych albumów tego wieku. Teraz rodzi się pytanie, czy "czysty mainstream", robiony pod masowego słuchacza, może być dobry? Oczywiście, patrz ostatnia płyta Lil Wayne'a - Tha Carter III.

Nie mam zamiaru przybliżać sylwetki Fiftiego, ponieważ lepiej to robią inne istytucje, takie jak Bravo, a poza tym nie znam za wielu faktów z jego życia, oprócz tego, że dilował i ktoś go kiedyś tam postrzelił. Po krótce powiem, że debiutował dość przyjemnym Power of the Dollar w 2000 roku, który produkowali m.in. Trackmastersi i DJ Scratch, a gościnnie udzielali się UGK czy... Destiny's Child. Jak widać już wtedy Curtis dobierał sobie uznanych na scenie współpracowników. Pierwszym jego oficjalnie wydanym albumem był Guess Who's Back? - jakaś kompilacja, której nie miałem przyjemności przesłuchać. 2003 rok to czasy mojej ostatniej klasy gimnazjum, śmieci Marc-Vivien Foé'a, debiutu Eisa, Flexxipów, Jazzu w Wolnych Chwilach i zachwycania się "In da Club". Czy ktoś w tamtym czasie się tym nie jarał? Czy to moi równieśnicy, podobnie jak ja, mało wiedzący wtedy o muzyce, czy ci starsi, mający większy bagaż "dźwiękowych" doświadczeń. Wszyscy się tym zachwycali. Singiel hulał cały czas w radiach i na Vivie, okupował szczyty list przebojów, a poza tym miał to "coś". I w tym momencie kończą się pochwały dla Jacksona, samozwańczego króla ([*]) rapu, zaraz po Eminemie. The Massacre nie był zbyt udany. "Nośny" podobnie jak poprzednik, ale nie miał już tyle do zaoferowania. Ciągle to samo, podobnie jak na klapie wydanej dwa lata temu - Curtis - która wsławiła się bardziej tym, że została wydana tego samego dnia co Graduation. W korespondencyjnym pojedynku Westa i Cenciaka, ten drugi był na straconej pozycji, ale album sprzedawał się w miarę dobrze i dotrzymywał kroku konkurentowi na tej płaszczyźnie. Trochę nadziei wniósł parę tygodni temu War Angel LP - darmowy street album, przypominający pierwsze, dobre dokonania dzisiejszego bohatera.

Co ma takiego do zaoferowania swoim rapem 50 Cent na swoim w pełni debiutanckim albumie? Raczej niewiele, nie oszukujmy się. Nie jest wielkim technikiem, rymy są przeciętne, momentami prościutkie i słabe. Tematyka to typowa gangsterka. Dziwki, kokaina, dilerka, szybkie samochody, hustlerka i morderstwa. W ogóle przeglądając książeczkę, truskule mogą mieć niezły ubaw (szczególnie jak Curtis sobie wkłada hajs w majtki, do Demotywatorów to dać) oglądając te wszystkie wyimaginowane zdjęcie ekipy G-Unit. Po co to dałem do Klasycznej, skoro narzekam i narzekam? Otóż moi drodzy wszystko jest tak podane, że po prostu nie może się to nie podobać. Nie każdy rap musi być inteligentny, nie każdy to Talib Kweli, ale też nie każdy potrafi to wszystko dobrze opakować i sprzedać jak Fifty. To jest olbrzymi plus tego wydawnictwa. Bardzo podobnie jest z gościnnymi wystepami. Young Buck czy Yayo są jeszcze słabsi od gospodarza, Nate Dogg zawsze wnosi coś ciekawego, ale wszystkich wyprzedza Eminem, który i tak nie dał zwrotki, która mogłaby powalać, ale wystarczająco dobrą, aby była jedną z najlepszych, o ile nie najlepszą, na płycie.

Curtis Jackson III ma też inną bardzo ważną cechę na głównej scenie, której nie ma większość pozostałych. Ma świetne ucho do doboru beatów. Ile było lepszych o niebo graczy od niego, którzy podkładami "zabili" swój album? Beanie Sigel, Joe Budden (odpowiedź Def Jamu na Fiftiego) czy Memphis Bleek to mała część tego wszystkiego. Raper wiedział do kogo się zgłosić, w czym zapewne mu pomogli Eminem i przede wszystkim Dr. Dre. I tu rodzi się kolejne pytanie - czy jakby 50 Cent był tak słaby, to Em i Doktorek by go promowali? Chyba nie muszę odpowiadać na to pytanie, bo logiczna odpowiedź jest tylko jedna. Obaj dali swoje produkcje na Get Rich or Die Tryin' i nie zawiedli. Imponuje zwłaszcza Dre, który swoimi kapitalnymi produkcjami przypomina czasy 2001. Inni, mniej znani, również nie zawiedli, a jedyna postać do której można się przyczepić to Rockwilder. Do kogo jak kogo, ale chyba nie do Jasksona, pasują beaty współpracownika Sermona.

Klasyk czy nie? Oczywiście, że tak, tylko zupełnie inny niż Jewelz bądź Center of Attention, które cały czas noszę w sobie. Jak już wspominałem na początku - można nie lubić 50 Centa, ale klasy Get Rich or Die Tryin' odmówić nie można. Jest to po prostu świetna płyta. Idealna do wyluzowanego klimatu, do posłuchania w samochodzie itd. Pamiętam doskonale jak kilka lat temu wszyscy się tym zachwycali, a kilka miesięcy później, te same osoby stwierdziły że Fifty się sprzedał i jest chujowy. Tak jest do tej pory, wszyscy patrzą przez pryzmat wysokości zarobków Curtisa i coraz niższego poziomu artystycznego. Inna sprawa jest taka, że gdyby to był słaby album, to zbierałby tak świetne recenzje? Nie. XXL przyznało w końcu maksymalną notę, a średnia wszystkich not oscyluje ok. 80%. Każdy fan rapu musi ją znać koniecznie, powtórzę - KONIECZNIE. Podobać się już nie musi, to jest sprawa indywidualna.

Wokale:
50 Cent, Eminem, Young Back, Tony Yayo, Nate Dogg, Lloyd Banks.

Produkcja:
Rob "Reef" Tewlow, Eminem, Digga, Dr. Dre, Mike Elizondo, DJ Rad, Luis Resto, Sha Money XL, Sean Blaze, Mr. Porter, Rockwilder, Dirty Swift, Megahertz, John "J-Praize" Freeman, Red Spyda, Terrance Dudley.

Ocena: 8 / 10

Biegnij tym miastem, gdzie ulice nie mają imion.

Dzisiaj pojawiły się dwa nowe single, promujące wydawnictwa, na które czekam z niecierpliwością. Pierwszy utwór to polska sprawa i jest autorstwem Jimsona z wychwalanym przeze mnie ostatnio Ejsntejnem. "Gdzie Ulice Nie Mają Imion" początkowo wyzwalają średnie wrażenia, Jimi bawi się trochę w filozofa, ale trzeba zwrócić uwagę, że beat który dostał niemalże tego wymaga. Ogólnie dobrze, ale bez rewelacji. Spodziewałem się czegoś lepszego i mam nadzieję, że ich wspólna płyta mnie nie zawiedzie. Download pod tym adresem.



Drugi singiel, który się pojawił to "Run This Town" Jaya, Rihanny i Kanye Westa, a pochodzi oczywiście z Blueprint 3, który ukaże się 11 września. Wrażenia podobne jak powyżej - mały zawód. Najbardziej z tego wszystkiego podoba mi się mistrzowski wręcz beat i obawiam się, że płyta może należeć do Westa, nie Hovy. Występ Rihanny wyszedł trochę niebardzo, ale to już nie '96 gdzie Mary J. Blige podnosiła poziom o parę stopni. Kawałek możecie pobrać stąd. Aha, jeśli poniżej na filmiku jest okładka singla, to mi się podoba zajebiście.

środa, 22 lipca 2009

Krakowska podwójna gigabeka ona.

Hahahaha. Dzisiaj jest ewidentnie jakaś krakowska megabeka. Nie dość, że Wisła Kraków przyczyniła się do upadku polskiej piłki, trafiając do najniższych stopni piekła, przegrywając z jakimiś ogórkami z Tallina, którymi nawet miejscowi się nie interesują, to na dodatek wygrałem konkurs na portalu z kreską. Konkurs jak każdy inny, ale nagroda za to jaka!

Własnie przed momentem ojciec wręczył mi dzisiejszą pocztę. "O cholera! Wygrałem jakąś płytę na Hip-hop.pl!" - pomyślałem. OK, otwieram kopertę, patrzę, a tam jakieś opakowanie slim. Nielegal jakiś pewno, ale nie wiem co to. Biorę udział w każdym konkursie, w którym można wygrać jakieś płyty, więc nie pamiętam co to mogłoby być. Sięgam po pudełko, a tam... BOSSKI ROMAN i Kr4k2!!! Szok i wybuch śmiechu, poważnie. W moje ręce trafiła najbardziej tragikomiczna płyta tego roku, której nie przebije prawdopodobnie nic, nawet wrześniowy album macierzystego składu Romka.

Wiem, że mi zazdrościcie, ale nie ma chuja - nie sprzedaję nawet na Allegro. Płyta jest moja i stawiam ją na zaszczytnym miejscu obok NIA Blackalicious i W Strefie... Dinali. Chociaż raz w życiu poczułem się prawilnie. Życie potrafi zaskakiwać - nigdy się nie spodziewałem, że będę dumnym posiadaczem oryginalnego nośnika od Firmowców. Dziękuję Ci losie zwany Sebastianem Mulińskim.

PS.
"Ziomuś, chodź wyjebiemy coś komuś!" Akurat Rymoplastykon dał ten wers w tej chwili.

PS. 2
Płyta jest o dziwo tłoczona (hah, widzisz Mroku!), a bonusem są naklejki JP. Jaram się w opór.

wtorek, 21 lipca 2009

Krótko i na temat: Arrhythmia


Antipop Consortium
Arrhythmia
Warp, 2002

43%






Funcrusher Plus było zajebiste. Futurystyczny klimat stworzony przez El-P urzekał. Jego solowe dokonania już średnio mi podchodziły, podobnie jak inne produkcje dla Aesop Rocka czy ziomków z Definitive Jux. A co powiedzieć o podobnych stylistycznie Antipop Consortium? Arrhythmia budzi skrajne emocje. Dla jednych jest to jedna z najlepszych płyt tego wieku, dla drugich kompletny niewypał i trudna pozycja do zaklasyfikowania. Prawda leży gdzieś pośrodku i sam też się tam zakwalifikuję. Lubię eksperymenty w hip-hopie, ale to co zrobili APC to jest dla mnie niezrozumiałe. Nie mogę się do tej płyty w ogóle przekonać. Klasy jej nie odmówię, wyróżnia się zdecydowanie na tle innych wydawnictw, zwłaszcza kapitalny "Ping Pong" - beat stworzony z odgłosów małej, białej piłeczki odbijającej się od dwóch rakietek. Tak Lite, to już zrobili Beans, High Priest, M. Sayyid i Earl Blaize na długo przed Embee zanim ten stworzył "Dm-87". To pamiętam najlepiej. A reszta? Ciężko z tym. Jest tak nieraz, że słucha się danego LP i słucha, a i tak się nic z tego nie pamięta. Tak jest w moim przypadku z Arrhythmią. Klimat jest, namiastka chińskiego sportu także. Eee, nie dla mnie jednak, ale sprawdźcie, komuś się spodoba na pewno. Golden Age rulez.

niedziela, 19 lipca 2009

Ortega Cartel "To Historia" Spinache Remix

Ostatnio wspominałem o Spinache'u i proszę - na swoje urodziny postanowił zremiksować kawałek Ortegi "To Historia". Niczym nie ustępuje oryginałowi, polecam.

czwartek, 16 lipca 2009

MHH Hejting Vol. 1

Ostatnio z nudów robiłem porządek w swojej szafie i poprzeglądałem wszystkie magazyny jakie się tam znajdują. Sportowe rzeczy a'la Piłka Nożna (uuu, masakra, ile tego jest), wydania specjalne Przeglądu Sportowego, jakieś skarby kibica itd., coś o grach typu Secret Service (przepiękna sprawa, dwa numery mi ocalały z 97 roku, aż się łezka w oku kręci), CDA, męskie sprawy od Playboya (kiedyś to musiałem się z tym kryć oczywiście, żeby matka nie widziała) no i nieśmiertelny Ślizg.

Tak się złożyło, że zostały mi tylko cztery numery (129, 131, 132 i ostatni, legendarny 133). Czasopismo, które mnie wychowało. Magazyn, który dał mi najwięcej, jeśli chodzi o hip-hop. Pamiętam jak kiedyś przeczytałem tam coś o Slick Ricku. "Kto to jest do cholery? Nie mają o kim pisać?" - myślałem, że wiem wtedy sporo a rapie, a tu ch. Sprawdziłem potem produkcje tego pana i już nie było za bardzo mi do śmiechu. Edukacja, edukacja i edukacja. Wtedy mało który miał neta, więc to co pisał Ślizg było święte. To samo zapewne powiedzą ludzie z okolic mojego rocznika (głównie mam na myśli Axuna i Kodja, którzy też coś ostatnio przebąkiwali o tym wydawnictwie). Pamiętam jak po 133 numerze był czas na nowy. Chodziłem do Empiku i się pytałem co jest grane. "Jak to nie ma?! Dzwońcie do centrali i się pytajcie co jest!". Z niewiadomych mi powodów upadł. Wierzcie mi lub nie, ale był to cios dla mnie. Tam wszystko było najlepsze. Od jakości wydania, aż po poziom merytoryczny. Ci trochę starsi (jakieś 4-5 lat) mieli Klan, myśmy mieli Flinstone'a i spółkę. A młodsi? Fansajty, Hip-Hop.pl, blogi i jakieś fora. No bo nie chyba Magazyn HipHop?

Jest kilkanaście numerów MHH u mnie. Niestety, ale poziom czasopisma jest z numeru na numer coraz niższy. Oprócz dobrych, naprawdę dobrych wywiadów (choć niektóre stare, jak np. z Mardi Gras, kiedy to mówią o możliwości zamawiania preordera płyty...), to nie mają nic do zaoferowania. Dwumiesięcznik (choć u nich ostatnio z terminem to na bakier jest) i raptem dziewięć recenzji? Przemilczę. Jakiś dłuższy tekst? Biografia Scotta Storcha. Na co komu biografia w tych czasach w gazecie (fajnie napisana, ale sorry Dynio)? Teraz każdy ma internet, więc po co pisać znowu to samo, co jest dostępne od ręki? Recenzje i rozmowy zawsze wnoszą coś nowego, ale biografia? Napisali też trochę o Splash Festivalu, o Wojnie o Wawel, ale to i tak mało, skoro 70-80% wydania to rozmowy. Nonsens jak dla mnie.

Teraz sprawy techniczne. Kto kupuje, ten wie, że MHH miało przestój. Ukazało się sporo po czasie. Gdzie było info o tym? Nigdzie. MHH nie ma swojej strony, tylko majspejsa, którego aktualizują w momencie pojawienia się nowego numeru. Co tam się stało, to już nie mój interes - nie ingeruję w to, ale wypadałoby powiadomić o opóźnieniu. Ktoś na to w końcu czeka i się niecierpliwi. Na ostatniej stronie jest reklama Jiggawear i info, że Złodzieje Czasu 3W już wkrótce. Aha, nie można było tego zmienić i napisać, że płyta już w sklepach, tylko tak zostawić newsa sprzed iks czasu? Kolejny minus. Kolejna śmieszna sprawa to konkurs z grami. Mail, na którego trzeba wysłać swoje dane nie działa i otrzymujemy wiadomość zwrotną: "Delivery to the following recipient failed...". I tak jest znowu od baaardzo dawna. Zero profesjonalizmu, wszystko robione na przysłowiowy odpierdol.

O ile o wspomnianych przeze mnie mankamentach, wszyscy są zgodni i mają takie samo zdanie, to teraz przyszła kolej na mój "osobisty hejt". Nie wiem jak Wam, ale mi się strasznie nie podoba papier, na którym jest wydany magazyn. Zostają na nim wszystkie odciski palców. Taka moja osobista fanaberia. Jak dla mnie zwykły papier jak w Pani Domu byłby najlepszy. I pewno koszt byłby mniejszy, choć to nie jest najważniejsze.

Kto ma wolne 10 zł i jest sentymentalny tak jak ja, niech sobie kupi. Komu szkoda, albo się waha lepiej niech nie wydaje. Idź na kebab albo pizze. A może znajdziesz coś po przecenie w sklepie z płytami? Naprawdę szkoda kasy. Tak postępując to długo chyba nie pociągną, z pięć numerów i zostają nam tylko importowane z Niemiec wydania specjalne Bravo o hh. Słabo, bardzo słabo.

Ślizg <3

środa, 15 lipca 2009

Spostrzegawczość i Slaughterhouse.

Slaughterhouse, czyli ekipa złożona z Joe Buddena, Royce'a Da 5'9", Crookeda I i Joella Ortiza, powoli nadchodzi. Premiera ich wspólnego albumu będzie miała miejsce 11 sierpnia. Podobnie jak większość z Was już nie mogę się doczekać. Jaram się w opór. Powyżej macie podobno (nigdzie nie znalazłem oficjalnego potwierdzenia) oficjalną okładkę płyty. Nie będę pisał o wrażeniach estetycznych, bo nie o to mi się teraz będzie rozchodzić. Jak się tak dobrze przypatrzy, to znajdzie się pewną ciekawostkę. O co chodzi? Przyjrzyj się dobrze i sprawdź odpowiedź poniżej.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Już tłumaczę o co cho. Luknijcie sobie na czapki Buddena i Royce'a. Pierwszy ma logo Detroit Red Wings, drugi natomiast New York Yankees. No i co z tego ktoś powie. Co to kurwa za ciekawostka?! Ano taka moi drodzy, że Budden pochodzi z Nowego Jorku, a Royce Da 5'9" z Detroit. Pomyliły im się fullcapy, czy są fanami tych drużyn?;)

TeTris "Obudź się / TeTRock"

"Za niecałe dwa miesiące 09.09.09 premiera DWUZNACZNIE LP, czyli oficjalny debiut TeTrisa, w oczekiwaniu na ten album mamy dla Was pierwszy klip promujący to wydawnictwo. "Obudź się" i "TetRock" to dwa utwory, do których powstał połączony w jedną całość obraz. Zanim włączycie play warto wiedzieć o kilku istotnych kwestiach. Pierwsza część tego teledysku to podróż TeTrisa po własnej trackliście, siedemnaście pokoi, jak siedemnaście kolejnych kawałków. Tych kilkanaście miniscenek delikatnie odkrywa niuanse dotyczące całego nadchodzącego krążka. Z drugiej strony liczymy na Waszą wyobraźnie i intuicję, w końcu to już tylko 56 dni do premiery, więc można w tym czasie trochę ten klip przeanalizować. Przypuszczamy, że ta mała "kawałkowa" wycieczka wpłynie pozytywnie na przyjęcie tego albumu."

Krótko i treściwie - mi się podoba.



wtorek, 14 lipca 2009

Krótko i na temat: Beat Konducta Vol 3-4: Beat Konducta in India


Madlib
Beat Konducta Vol 3-4: Beat Konducta in India
Stones Throw, 2007

85%






Jeśli ktoś ma moje GG, to wie że co jakiś czas ustawiam sobie taki opis "W Indiach". Znaczy to tylko jedno - zaliczam sesję z moim ulubionym albumem Madliba, czyli Beat Konducta Vol 3-4: Beat Konducta in India. Koleś jest niesamowity. Ile to on ma projektów w swoim dorobku? Ile to pojedynczych beatów dla różnych artystów? Kiedyś gdzieś przeczytałem, że w ciągu dnia produkuje godzinę muzyki, ale takiej muzyki, która nadaje się do pokazania światu. I w taki oto sposób powstał opisywany album - muzyczna podróż wgłąb Indii. Przez ulice Madrasu, slumsy Kalkuty czy wybrzeże Bombaju. To mi się podoba. Początek mistrzowski, "Enter...Hot Curry" i "Indian Hump" idealnie wprowadzają w klimat tej produkcji. Potem jest nieznacznie gorzej, by ponownie uderzyć ze zdwojoną siłą w postaci "Accordion for Raj" czy "Indian Deli". 34 tracki - 34 odcinki po każdym zakątku tego dalekiego kraju. Wspaniałe. Klasyk (coś za dużo ostatnio tego słowa używam...) to oczywiście nie jest, ale nie każda dobra płyta musi przecież nosić takie miano. A to jest dobra płyta. Lepsza niż filmowy Vol. 1-2 i ten ostatni 5-6 w hołdzie dla J Dilli. Odsłuchy polecam z potrawami przyprawionymi curry oczywiście.

poniedziałek, 13 lipca 2009

Obóz TA "Idę W Świat"

W poprzednim poście o HST rozgorzała (no rozgorzała, to może trochę na wyrost) mała dyskusja o pomijanych, niedocenionych itd. płytach z Polski. Padły takie nazwy jak Echo, Sfond Sqnksa czy Poema Faktu. Popatrzyłem na półkę co tam u mnie stoi i w oczy zwróciła mi się czerń pewnej płyty, o której kompletnie nikt nie pamięta. Kolejny paradoks, ponieważ pierwszy album Obozu TA jest czymś więcej, niż tylko dobrym hip-hopem. Nie jest to ten poziom co HST, Sfond Sqnksa czy Eis, ale ich self-titled jest klasyczną pozycją.

Ekipa jako całość zapomniana, nieznana w ogóle przez młodszych słuchaczy. "Obóz TA?! A co to kurwa jest?!" - i tak jest zawsze. No dobra, po kolei... O.S.T.R.? Głupie pytanie, każdy zna i prawie każdy się jara. Red? W wolnym tłumaczeniu burak? Nie do końca. Jest świetnym producentem, poza tym zna się na hip-hopie jak mało kto. Nie każdy ma też możliwość pracować w Def Jamie. A że latał po batony dla Phife'a to już inna bajka. Spinache? Kolejny bardzo dobry producent, nie gorszy raper z zupełnie zapomnianymi, aczkolwiek świetnymi płytami - solo jak i pod szyldem Thinkadelic razem ze Czizzem, innym członkiem Obozu. Wiele osób poznało go też za sprawą ostatniej Ortegi. Smutne to trochę. Pozostali są dość anonimowi dla przeciętnego słuchacza, więc przytoczę tylko ich ksywy: Emes, Miko i Mizone. To jest pierwszy skład tej ekipy.

Płyta w całości oferuje pozytywny vibe, a mój ulubiony kawałek z niej pochodzący, czyli "Idę W Świat", jest solowym popisem Ostrego. Takiego Ostrego, który nie był jeszcze monotematyczny w tekstach, a już jako producent miał wiele do powiedzenia. Dowód macie poniżej. Najśmieszniejsze jest to, że na Allegro można zdobyć ten album za małe pieniądze. 20-30 zł i jest Wasz. Kurwa, pierwsza Firma, taki szit, chodzi po 250 zeta, a porządny album za psie pieniądze. Skandal jak u Molesty.

"Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko wyruszyć w daleki świat..."

niedziela, 12 lipca 2009

HST "Kilka Minut Z Nią"

Pierwszy raz do cyklu trafia polski wideoklip. Klip jak klip, co kto lubi. Straszna niskobudżetówka, ale w porównaniu do zalewu dzisiejszej tandety pokroju "Dla Moich Ludzi" Decksa jest jak Gwiezdne Wojny George'a Lucasa (o którym to Hast wspomina na albumie). Jeśli w sprawie wideo można jeszcze polemizować (choć i tak jest więcej przeciwników), to już w wypadku samego HST i "Kilka Minut Z Nią" nie mamy nic do powiedzenia. Najczystszy śląski klasyk. Tutaj rządzi śląski Notorious B.I.G. Nie tylko z racji pokaźnych rozmiarów (choć gruby jak Wallace to on nie jest, raczej "dłuższy"), ale także dużej charyzmy i prostoty rymów. Uwagę zwrócić należy na wyraz "szłem". Jest to standard w gwarze śląskiej "na hasioku". Takich smaczków lingwistycznych jest na Masy Ludu. Na Językach pełno. Beat od Jajonasza, chłopaka który na początku tego wieku był w swojej najwyższej formie. Prosty, elektroniczny i bez zbędnych bajerów. W refrenie Siloe, obdarzona całkiem fajnym i charakterystycznym głosem.

Utwór już trochę zapomniany i mocno niedoceniony, podobnie jak cały album Masy Ludu. Na Językach. Szkoda, bo płyta w dzisiejszych czasach ma do zaoferowania bardzo dużo - począwszy od HST, przez gościnne zwrotki Fokusa, Kalecika czy Riska, a kończąc na producentach: Jajonaszu i Igorze. Gdyby kiedykolwiek ktoś się mnie spytał o najlepszy utwór jaki słyszałem ze śląskiej sceny to odpowiedź mogłaby być tylko jedna. Proste, że "Proste", z tego albumu. Bezapelacyjnie. A drugi w kolejności? "Kilka Minut Z Nią" i kilka minut śląskich klimatów z 2002 roku.

piątek, 10 lipca 2009

Brzydka okładka i fajny klip, czyli Survival Skills.

Jakoś teraz (tak, tak, nie wiem kiedy dokładnie) pojawiła się okładka Survival Skills KRS'a i Bukshota - jednej z najbardziej wyczekiwanych płyt tego roku. Jako, że w tym tygodniu (do niedzieli) jestem największym hejterem w sieci, to i tym razem nie pozostawię suchej nitki na autorach tego dzieła. Powiem krótko - nie podoba mi się. Przynajmniej na obrazkach, w rzeczywistości może być zupełnie inaczej, zwłaszcza w wersji winylowej. Na pierwszy rzut oka przypomina to Da Storm O.G.C. Jakiś ziomek w komentarzu u Cały zauważył to samo i dodał jeszcze, że nasze WFD też zdeksza ma coś z tego coveru. No trochę... I tu, i tu ulewa, coś tam się ratują, dwie postaci i mroczna atmosfera. Możecie się ze mnie śmiać, ale mi przychodzi też na myśl okładka Make It Reign Lorda Tariqa i Petera Gunza.

Żeby nie było, że tylko hejtuje ostatnimi czasy (no wiem, ale choć raz musze się wyżyć)! Na singiel Surival Skills wybrano kawałek "Robot". Teledysk bardzo fajny, pomysłowy itd. Wielkie nozdrza KRS'a i malutki Buckshot - od razu rzuca się w oczy. A sam utwór? Hmm, ciężko mi ocenić. Niby wszystko w porządku, ale do końca nie jestem przekonany. Lepiej moim zdaniem wypadł członek Black Moon niż Krzychu, zwłaszcza wejście jest bardzo mocne. Refren też daje radę. A Beat? Tu już kompletnie nie wiem co powiedzieć. Havoc robił już lepsze rzeczy, ale zdarzały mu się duże klopsy. Teraz jest tak gdzieś pomiędzy, jednak bliżej pozytywnym wrażeniom.

Czekam na ten album, podobnie jak Wy. Ja jednak sprawdzę bardziej z sentymentu do obu postaci. Buckshota nie słyszałem dawno (nie liczę wczorajszej sesji z Enta Da Stage), nie wiem nawet jakie ostatnio zaliczał featy, a KRS już mnie nudzi. Liczę na obu, ale ten pierwszy coś mi się wydaje, że będzie postacią wiodącą. Nie zapominajmy, że album wydaje Duck Down, a oni ostatnio nie zawodzą. Płyta już we wrześniu.

PS.
Fuck autotune.


wtorek, 7 lipca 2009

Krótko i na temat: Smak B.E.A.T. Records


VA
Smak B.E.A.T. Records
Pomaton EMI, 1997

60%




Drogie dzieci... Zakładacie sobie blogi, piszecie recenzje płyt, myślicie że jesteście fajni, bo kupujecie i macie dużo płyt. Słuchasz jeden z drugim hip-hopu od paru miesięcy i myślisz, że pozjadałeś wszystkie rozumy. A tu taki chuj... Słuchacie rapu, bo jest modny, a gdyby na blogach promowali co innego to byście się jarali tą "innością". Nie macie nawet swojego ukształtowanego gustu, a śmiejecie się z rówieśników słuchających ulicznych klimatów. Niestety moi drodzy. Nie jesteście wcale lepsi od nich, dlatego bo słuchacie Afrojaxa. Jeszcze jak ledwo chodziliście to Volt zebrał odpowiednią ekipę i nagrali jeden z najważniejszych albumów w historii tej kultury w Polsce. Jedną z najważniejszych płyt pokolenia ciut starszego od autora tego monologu, taką płytę, której wasze nie miało, nie ma i nie będzie miało nigdy. Czy jest chociaż jeden z was DWUKROTNIECAŁKOWICEWYCZESANY? Wiecie co to OSIEDLOWE AKCJE? Wiecie kiedy DŹWIĘK JEST POZA KONTROLĄ? Wiecie, że to się robi NIE DLA SŁAWY I NIE DLA PIENIĘDZY? A może jakieś SŁOWO na koniec TAK JAK CHCĘ? MUZYKA, BLUNTY I SŁODYCZE nie są jednak dla was. Jaracie się wydaniem Lavoramy, a w życiu nie widzieliście zielonego pudełka. Jak to dobrze, że niedługo już wracacie do gimnazjum - mam nadzieję, że skończą się wasze farmazony na blogach. REPREZENTUJE MOICH LUDZI i teraz was zdissowałem. Tak, to jest mój diss na was drogie dzieci.

sobota, 4 lipca 2009

Dr. Octagon - Dr. Octagonecologyst


Dr. Octagon
Dr. Octagonecologyst
Bulk Recordings, 1996








Jakiś czas temu, mój ulubiony zagraniczny muzyczny serwis - Pitchork - sporządził listę 100 najlepszych albumów, które ukazały się w latach 90. Dla hip-hopu jest to najwspanialszy czas, rozkwit wszystkiego co najlepsze. Wiecie, że ja najbardziej lubuję się w tamtym okresie i zapewne zdecydowana większość z Was także. Teraz zadam Wam takie pytanie... Co łączy, oprócz tego że są to megazajebiste produkcje, takie perły jak Midnight Marauders, The Chronic, Bizarre Ride II The Pharcyde, Funcrusher Plus, Liquid Swords, Mr. Hood (tak, tak, niespodziewanie trochę, miłooo) i Only Built 4 Cuban Linx? To że w tym zestawieniu, wyżej od nich znalazł się jeden z najbardziej szalonych i zwariowanych hip-hopowych projektów jakie kiedykolwiek się ukazały. Troszkę niżej od innego must have jakim są De La Soul is Dead i Low End Theory. Co to jest? Kool Keith i jego alter ego - Dr. Octagon. Daj mi się zagłębić jeszcze bardziej dziewczynko, a dowiesz się czegoś więcej.

"The winner of the award for the "most creative uses of the word 'rectum,'" Octagonecologyst is an underground hip-hop classic starring Kool Keith's most famous persona, Dr. Octagon, whose blindingly scatological rhymes mixed sci-fi, sex fantasy, and medical horrors (chimpanzee acne? moose bumps?)"

Tymi słowami dziennikarz chicagowskiego portalu podsumował ten album. Jest to koncept - jedna wielka wycieczka w daleką przyszłość do kliniki i... gabinetu ginekologicznego. Ciekawie się zapowiada? Ten kto zna wcześniejsze dokonania lidera Ultramagnetic MC's wie, że nie będzie tutaj "normalnie". Bo co można powiedzieć o gościu, który w 88. roku opisywał całowanie się z aligatorem? Minęło osiem lat i Keithowi dalej trzyma się poczucie humoru, tym razem jest bardziej wulgarnie i szowinistyczne.

Kool Keith nie jest postacią do końca normalną. Kto zna historię tego typka dobrze wie o czym mówię - niewtajemniczonych powiem, że pracował na oddziale psychiatrycznym, więc to już sporo obrazuje. Dłuuugie historie. Zaczynał w Ultramagnetic MC's, gdzie był wybijającą się postacią, nie tylko za sprawą fantastycznych i abstrakcyjnych tekstów, ale i całkiem przyzwoitych umiejętności. Jego kolejne alter ega są także ciekawe, np. taki Dr. Dooom, który na jednej z płyt zabija... Dr. Octagona - najdziwniejszą postać w jaką kiedykolwiek wcielił się Thornton. Kim jest Dr. Octagon? Niezwyczajnym doktorem, no bo czego można się spodziewać po Keithie? Bardzo abstrakcyjne i surrealistyczne rymy, z fantastycznymi historyjkami opisującymi podróże w czasie i życie pozaziemskie. I jak na prawdziwego doktora przystało nie mogło także zabraknąć opisów operacji, które przeprowadza i "leczniczego" życia. Wszystko to okraszone niebanalną techniką i niewiele gorszymi cutami i scratchami DJ Qberta. "Oh... Doctor!"

Czym by była ta genialna atmosfera, gdyby nie tło muzyczne? Na pewno wiele by straciła. Kool Keith wiedział kogo dobrać do współpracy nad albumem. Wybór padł na Dana the Automatora, który zajął się produkcją praktycznie całości, ustępując tylko Kut Masta Kurtowi w "Technical Difficulties" i "Dr. Octagon". Właśnie te dwa tracki są odskocznią od pozostałości stworzonej przez producenta z San Francisco. Podobnie jak na wszystkich swoich produkcjach, Dan stawia na samplowanie oraz stosowanie rzadziej używanych na co dzień w hip-hopie instrumentów takich jak np. skrzypce, flety czy przede wszystkim syntezator Mooga. Wszystko to tworzy futurystyczny klimat, bardzo bliski elektronice czy trip-hopowi. Krótki skit "I Got to Tell You" oparty na wiolonczeli, "3000" z szaloną perkusją czy skrzypce w "Blue Flowers" - nie ma tutaj ani jednego wypełniacza, podobnie jak teksty wszystko jest przemyślane i spójne. Wszystko to, co początkowo Nakamura tworzył na Dr. Octagonecologyst, zostało później rozwinięte cztery lata później w innym klasycznym albumie - Deltron 3030 - supergrupy o tej samej nazwie (swego czasu opisywałem ten album tutaj).

Dla tych co gardzą rap ze Stanów, albo go po prostu nie znają, bo lubują się w polskim, na sam koniec taka mała dygresja. Znacie Afro Jaxa, nie? Wiecie zapewne, że z nim jest taki dziwny przypadek, że jest bardziej ceniony poza środowiskiem hip-hopowym, w gronie "ogólnomuzycznym". Typowy słuchacz nawijek do beatów raczej nie ma czego u niego szukać. To polski przykład, a USA? Odpowiedzią jest ta recenzja. Płyta została bardzo doceniona przez środowiska nie związane na co dzień z kulturą czterech elementów. Trudny materiał, dla mało wymagających może być niezrozumiały. Dla tych co cenią nowatorstwo na każdej płaszczyźnie, mają odpowiedni dystans do spraw damsko-męskich itp. to Dr. Octagonecologyst nie jest pozycją godną polecenia. Powtarzam, nie jest. Solowe dzieło Kool Keitha jest OBOWIĄZKOWE. Jakiś zabieg? "Oooh fuck my pussy doctor!" A więc rozszerz kochanie nogi i daj się zbadać Dr.Octagonowi. Nie pożałujesz, a i kompleksy wyleczysz.

Wokale:
Kool Keith.

Produkcja:
Dan the Automator, Kut Masta Kurt.

Ocena: 9 / 10