poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Jeśli jesteś skejtem to słuchaj tylko tego.

Sobota. Pierwszy raz od dłuższego czasu nawiedziła mnie bezsenność. Muzyki za głośno słuchać nie mogę, bo wszyscy w domu śpią. Dobra, od bardzo dawna "leży" u mnie singiel Metro 45's i nie miałem jeszcze okazji go posłuchać. Dziwne, zważywszy na fakt, że jestem fanem brzeskiego producenta, TeTrisa, Wankeja i Ostrego (no ale w tym przypadku to jako producenta). Trochę obciach, przyznaję się.

Odpalam i... "J Dizzy" bardzo przyjemny, nie tylko nazwa wskazuje na to, że jest to hołd złożony dla nieodżałowanego J Dilli. Track numer dwa to ciekawa kolaboracja TeTrisa z Ostrym. Beat ponownie bardzo dobry, raperzy też niczego sobie, ale "Bestia" nie posiada tego, co ma w sobie track poniżej, znajdujący się na stronie B...



Zastanawiam się co jest lepsze w tych 3 minutach i 22 sekundach? Czy beat Metro, mocno inspirowany Madlibem, świetny, brudny, doskonale oskreczowany przez BRK i z mistrzowskimi cutami G-Unitry, czy może wyluzowany Wankej aka Van Punkz rzucający takimi linijkami, że głowa mała - "kopałem piłę, nogę czy gałę, i obojętnie, czy graliśmy na nowe czy stare...", albo "choć nie byłem z Aleksandrą, robiłem dobrze ollie"? Spoko, nie mam więcej pytań. Geniusz, muszę naprawić gramofon i zaczynam poszukiwania tego singla.

sobota, 29 sierpnia 2009

No i jest niespodzianka.

Do domu wróciłem wczoraj trochę późno. Pomyślałem, że powiem ojcu, że nie idę do pracy, bo coś tam. Pierdole to. W końcu się wyspałem. Pobudka o 10, sprawdzenie informacji, odbieranie maili itd., itd., czyli normalny rytuał. Przy okazji wchodzę na NK i co widzę? PaWeL MaRcEl KoPaL oglądał mój profil. Posiedziałem ze 3 godziny i zrobiłem sobie małą drzemkę. Wstaje ok. 16:30, wchodzę na bloga, patrze w shouta i widzę link do Tirexa. Coś o Tede... Tylko co?

Wszedłem na stronę i szok. Tede wydaje nowy album! Co jak co, ale tego się nie spodziewałem! Note2 będzie albumem dwupłytowym, w całości wyprodukowanym przez Sir Michu, co już nastraja optymistycznie. Podobny powrót w czasie jak na ostatnim WFD, przyznaję - jaram się. Dodatkowo pojawił się kawałek, który można traktować jako promomix. No i w tym momencie moje dalsze pisanie jest chyba bez sensu. Tede pozamiatał. Małe "rozliczenie" z Sokołami, Jędkerami, Onarami i innymi tego typu tworami, to w dodatku w takim stylu, że hoho. Utwór do odsłuchania poniżej, albo do pobrania tu, tu, tu, albo tu. No i tu.



Płyta wychodzi 10 września, dzień po Onarze. Zagrywka zapewne celowa, podobnie jak wydanie tego na dwóch płytach, co ma przybliżyć Jacka do złotej płyty, a to jest realne. No Onar, stracisz przez to kilkaset sprzedanych płyt. Dodatkowo zachrypnięte gardło na swojej okładce "kartonowego digipacka" umieściło charakterystyczne chmurki. Kontynuacja beefu? Fajnie by było, bo ostatnio nic ciekawego się nie dzieje w tej materii w Polsce.

Dobrze, że w sierpniu przystopowałem trochę z kupowaniem płyt. Nie dość, że nie było nic ciekawego, zamknęli Kolportera, to i dobre promocje się pokończyły (m.in. na Fanie). W moje ręce wpadło tylko NY's Finest i Mood Music 3. Dobrze, dobrze, będzie kasa na wrzesień. TeTris, Tede, Numer Raz, Jay, Raekwon, może KRS z Buckshotem? Dawno nie było tyle ciekawych premier w ciągu jednego miesiąca.

Preordery w nielimitowanej edycji można już składać na HolaHola. Całość ma zostać ładnie wydana, 28 stronicowa książeczka z grafikami Zgrywusa, ilustrującymi każdy kawałek z płyty. Po co komu making of promomixów, co jest wielką głupotą, po co inne duperele, jak można zrobić wszystko nagle, na poziomie i bez zbędnego rozgłosu?

SZOK! SZOK! SZOK!

czwartek, 27 sierpnia 2009

Pete Rock - NY's Finest


Pete Rock
NY's Finest
Nature Sounds, 2008








Tak pisałem o tej płycie robiąc podsumowanie roku i umieszczając ją na dziesiątym miejscu wśród największych rozczarowań:

"Mój osobisty zawód. NY's Finest promowały bardzo dobre single (m.in. "914"), jednak album jako całość, jest co najwyżej średni. Od Pete Rocka zawsze wymaga się bardzo dużo, prawie nigdy nie zawodzi, ale te "prawie" przyszło 26 lutego - w dzień premiery płyty. Beaty są klasyczne, bujają, ale niektórzy goście zawalili sprawę np. Jim Jones. Źle nie jest, ale to LP nie przyciąga na długo - to jest największa wada NY's Finest. Sprzedaż także jak na Pete Rocka słaba - raptem trochę ponad 3500 egzemplarzy w pierwszym tygodniu. Wiadome jest jedno, Peter Phillips nie nagra już takiego materiału - będzie lepiej. Wypadek przy pracy."

Tak pisałem w jednym z komentarzy na blogu Reva:

"(...) Ja osobiście najbardziej lubię Pete Rocka - mimo ostatniego "wyskoku" jakim był NY Finest."

Tak mi odpowiedział na powyższe zdanie niejaki rewind:

"ty bartkos87... Co za wystepy?! Najlepszy winyl! NY's Finest i We Roll to jest KURWA MAC. Gangsta Boogie, The PJ's ... tego sie nie zapomina. (mozna wymienic wszystkie kawalki z plyty).

Ale zgodze sie co do reszty. Dla mnie Pete Rock jest lepszy. Nie wiele... ale jest."

Oczekiwania wobec tej płyty miałem olbrzymie. Żadna tegoroczna produkcja, nawet Jay czy TeTris, nie mogą się z tym równać. Pierwszy odsłuch i co? Zawód niemalże adekwatny do poziomu wyczekiwania. Drugi odsłuch i ponownie to samo. Odstawiłem to i pomyślałem, że chyba nie wrócę za szybko do tej pozycji, ale...

Niedawno na YouTube trafiłem na "We Roll". Zajebiste. Szukam w pamięci skąd to może pochodzić. Jim Jones i Max B to już mała podpowiedź. Jim Jones, Jim Jones... Ten z Dipsetów i ten co miał na pieńku z Jayem? No ten. A, już wiem. NY's Finest. Pan Jones był dla mnie małą podpowiedzią. Pamiętam, że mocno się zdziwiłem widząc po raz pierwszy tracklistę tego albumu. Członek The Diplomats na solo Pete Rocka? Dziwne. Max B też jakoś mi nie pasował. Inną sprawą jest to, jak ten numer mógł mi się nie spodobać kilka miesięcy temu. Jeszcze kilka razy pod rząd ten utwór mi się przewinął i postanowiłem odświeżyć sobie ostatni album mojego ulubionego producenta.

"James Brown the sole creator and true godfather of hip-hop and funk, thank you for your musical inspiration, you live on in our hearts forever, and everyone else who gave their life for hip hop and music."

Takie oto zdanie jest napisane we wkładce albumu. Zdecydowanie wyróżnia się spośród innych, nie tylko kolorem czcionki, ale i treścią. Nie są to kolejne pozdrowienia dla swoich dzieci, narzeczonej, Marley Marla, Premiera, Bomb Squadu czy J Dilli. Tu mistrz wspomina swojego mistrza. O Jamesie Brownie Pete wspomina także na początku "Till I Retire". A jakby tego było mało to wystarczy spojrzeć na okładkę NY's Finest. Dla niektórych będzie ona znajoma, dla tych co nie wiedzą jednak o co chodzi, niech sprawdzą to.

Oczywiście już patrząc na sam cover, można się domyślać co będzie na płycie. Coś z Jamesa Browna. Prawdę mówiąc nie wiem czy Phillips wykorzystał jakieś sample mistrza funku/soulu, nie rozpoznałem nic, we wkładce także nic nie jest o tym napisane, w internecie też nie znalazłem. Inną sprawą jest to, że akurat słabo znam Hell, słyszałem to raptem raz i nie przypadło mi do gustu. Zdecydowanie wolę inne pozycje Browna. A wracając do brzmienia, jest to stary, dobry Pete, ze swoimi megacharakterystycznymi "We Roll" i "914". Mnóstwo zapożyczeń ze wspomnianych dwóch gatunków, choć tym razem jakby trochę mniej jazzu. Jest dobrze, choć jest jeden mały szczegół, który mi się nie podoba. Może nie szczegół, bo w końcu to jest cały track. Chodzi mi tu o "Don't Be Mad". Nigdy nie lubiłem rytmów reggae w rapie i prawdopodobnie nigdy ich nie polubię (nie to, że nie lubię korzennych rzeczy, lubię, ale nie w hh). Pretensji do Skały mieć o to nie mogę, ponieważ... nie on jest autorem podkładu. Autorem jest DJ Green Lantern. Na tle całej płyty ten utwór wyróżnia się in minus, zdecydowanie psując klimat.

Jeśli o muzykę w wykonaniu Pete Rocka można w zasadzie zawsze być spokojnym, to z jego rapem jest już różnie. Umiejętności ma, powiedzmy że takie, które trzymają się normy. Nie zachwyca, nie przeszkadza. Z tekstami również, choć czasem korzysta z pomocy ghostwriterów. Goście, których zawsze zapraszał na swoje solowe albumy, byli absolutnie pierwszą ligą. O.C., Black Thought, C.L. Smooth, Big Pun, Pharoahe Monch, Mad Skillz, GZA i wielu, wielu innych. Na NY's Finest z takowych są praktycznie tylko Redman i Raekwon. Są też inne legendy jak ekipa Lords of the Underground czy Masta Killa, ale to nie ten poziom (choć wysoki) co wspomniana dwójka, z całym dla nich szacunkiem. Tym razem w większości gospodarz postawił na młodych gniewnych, niedocenionych, bądź postacie uznane w undergroundzie. Ponownie są Little Brother, ten, który spisał się najlepiej i na którego pełne LP czeka cały świat, czyli Papoose, Styles P z Sheek Louchem z Loxów, czy Renee Neufville z Zhané.

NY's Finest jest idealnym przykładem na to, jak "ten" rap, może brzmieć jak "tamten". Jest w ten sposób odpowiednią pozycją dla tych, którzy brzydzą się hh sprzed powiedzmy 15 lat (o dziwo są też tacy) i nie chcą sprawdzać starszych produkcji. Może to ich zachęci do sięgania coraz głębiej? Ci co znają produkcje Pete Rocka na pamięć raczej zawiodą się tym albumem, choć takie "We Roll" (absolutnie mistrzowski utwór) i "Comprehend" są kwintesencją jego stylu. Wszystko to jednak gdzieś już było, nic odkrywczego, raczej powielanie tych samych schematów. Nie jest źle, bo wciąż jest to klasa sama w sobie, ale dla nich jest to też płyta na dwa-trzy razy i idzie w odstawkę.

PS.
NY's Finest jest moją pierwszą płytą, która przybyła do mnie z Japonii (przez pośrednictwo sklepu Step). Jak to wygląda? Dwie książeczki - jedna standardowa, druga japońska w formie plakatu, a w niej wszystkie tracki opisane tymi szlaczkami. Dodatkowo ta "banderola" na boczną krawędź pudełka. Myślałem, że jest to przyklejone, jednak nie, po prostu nakładane na grzbiet. No i samo tłoczenie - czytałem kilka razy, że wydania JP mają je świetne. Tak jest, płyta jest doskonale wyważona, nieźle porobione napisy itd. Tu foto w razie jakby co. Straho - prosiłeś, więc masz.

Wokale:
Pete Rock, Jim Jones, Max B, Sheek Louch, Styles P, Royal Flush, Redman, LD, Chip Fu, Rene, Little Brother, Lords of the Underground, Rell, Raekwon, Masta Killa, Tarrey Torae, Papoose, Roc Marciano (bonus w wersji japońskiej).

Produkcja:
Pete Rock, DJ Green Lantern.

Ocena: 6 / 10

wtorek, 25 sierpnia 2009

Krótko i na temat: Mos Def & Talib Kweli are Black Star


Black Star
Mos Def & Talib Kweli are Black Star
Rawkus, 1998

82%






nie. to na pewno nie trafi nigdy do pozycji klasycznej. co mnie interesujom kolesie co dopiero wyszli z biblioteki poszli se do stódia nagrań i nawijajom jakieś bzdóry do majka? political and concious rap? rze co kurwa?! talib kweli? a kto to jest? mnie to sie z terrorystom kojaży jakimś. mos def? tesz nie znam. jakieś dwie mameje sie zebrały i filozują. wpierdoliłbym im z chenciom. jeszcze na okłatce jest ten magnetofon z dwiema gwiazdami na głośnikah. jasne rze dwie gwiazdy ale na pięć kture wypadało by dać dla tego guwna w Sorsje. taka gazeta z usa. kómpel mi kiedyś pszywiusł jak robił w stanach u harego przy azbeście. dawno temu. i ten znaczek w dolnym rogu jakiś jest ale nie wiem co to znaczy. hi-tek oprucz nih co niby jest dobrym producentem. takie hooki to ja we fruti lupsie moge se robić. nastempny jakiś ge-ology. ten to ma coś wspólnego z geologiom, niech sie zapadnie pod ziemie ze swoimi bitami. da beatminerz dali popis ale oni maczali palce w Enta da Stage czy jakoś tak. nie wiem. łysy źle mi empeczy otagował i w łinampie sie wyświetla nie tak jak czeba. rap dla lamusów i gejóf bo common tam jest. nara.

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Niech żyje nam, Henrykowski Jan! Jaki Jan?! RAPort!

Dawid Bartkowski niezły pojeb jest i równy rok temu postanowił założyć bloga. Tak zrobił. 24 sierpnia A.D. 2008 w internecie pojawił się RAPort. Moment, który zmienił oblicze internetu raz na zawsze - fajnie by było, co? OK, po kolei. Trochę ponad rok temu stwierdziłem, że może warto by było tak wrócić do pisania i prowadzenia bloga. Muzyki Miasta nie ma, nic z niej nie ocalało, żadnych artów nawet nie mam na dysku. Wszystko poszłooo. Słuchałem akurat wtedy Ready to Die, sami wiecie kogo, i pomyślałem, że to jest ten moment. Z chęcią bym coś napisał o tej płycie, ale gdzie? No właśnie, tutaj pojawił się problem. Nigdzie nie pisałem na szeroką skalę, tylko na wcześniejszym blogu, więc trzeba by było stworzyć "coś" od nowa. Nazwa, nazwa, nazwa, jaka nazwa? Padło na RAPort. Geneza nazwy jest dość prosta.

Początkowo założenie miałem takie, żeby sobie po prostu pisać w wolnej chwili. Głupio brzmi, ale tak miało być. Dla siebie, a z czasem kogoś się tam "pozyska". Nikomu ze znajomych nie mówiłem o tym całym przedsięwzięciu, baa, do tej pory może z 10 znajomków wie, że istnieje takie coś jak RAPort. Z tego dwie to czytają, reszta zna to pobieżnie. "Ano słyszałem/am" - ktoś im powiedział, znaleźli link na moim NK, Gronie, Facebooku czy gdzieś tam jeszcze. Liczyłem, że po takim czasie pisania jaki upływa dzisiaj dzienny licznik odwiedzin będzie wynosił ok. 100-150 odsłon. Może i małe wymagania, ale... Wszystko przerosło moje oczekiwania, ponieważ średnie dzienne statystyki wynoszą ok. 1000 (!) odsłon. Jak na bloga o dość niszowej tematyce, zupełnie innej niż "najbardziej odlotowe fotki na NK", czy "blog fanów MU" jest wynikiem bardzo, bardzo dobrym. Rekord padł pod koniec grudnia, kiedy to moje podsumowanie kończącego się roku '08, zostało obejrzane... ponad 5000 razy.

Przez ten rok życia bloga wydarzyło się wiele ciekawych rzeczy z nim związanych. Trochę się pochwaliłem w poprzednim akapicie, ale zacznę może teraz od rzeczy, której bardzo się wstydzę i jest mi głupio do tej pory, mimo że od tego wydarzenia upłynęło trochę czasu. Chwilę po premierze Pierwszej Rozgrzewkowej EP Okolicznego Elementu, napisałem małą notkę, w której to wyrażałem swoją opinię o tym wydawnictwie. Dodatkowo napisałem, że beaty są... kradzione. Mój błąd i to wielki. Wszystko wydawało mi się znajome, zwłaszcza jeden numer (sorry, nie pamiętam tytułu), oparty na tych samych samplach co kawałki Rakima i Atmosphere. Pozostałe także wydawały mi się dziwnie znajome, więc popełniłem straszliwą gafę, pisząc takie bzdury. Wyszło jak wyszło, czasu nie cofnę, ale mam nadzieję, że Mej przyjął moje przeprosiny. Gdybym rok temu wiedział, że coś takiego będzie miało miejsce, to nigdy by ten blog nie powstał. Wierzcie mi lub nie, ale jest to dla mnie niemalże ujma.

Jest takie powiedzenie: "Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie...". Kilka miesięcy później, dokładnie to samo spotkało moją osobę. Ktoś zarzucił mi, że ukradłem pomysł na recenzję najpierw Kwiatów Zła Piha, a potem Lavoramy Ortegi Cartel. Teraz już doskonale wiem jak poczuł się Mej, ponieważ stałem w takiej samej pozycji jak członek bardzo lubianego przeze mnie Dinal Teamu. Z drugiej strony nie ma się co przejmować - doigrałem się i dostałem za swoje. A teraz pytanie. Czy logicznym by było, gdybym podbierał pomysł z portalu, który codziennie odwiedzam, i który nie raz został przeze mnie pochwalony na blogu? Chyba nie, bo to byłoby samobójstwo. Pitchfork - tam najwięcej szukałem i dalej szukam inspiracji. Zagraniczne serwisy tak, ale polskie nie.

Inspiracje inspiracjami, pomysł na te dwie recenzje został przeze mnie zaczerpnięty z amerykańskich portali. Moje pomysły na teksty rodziły się przeważnie w... autobusie. Tak było z recenzją Illmatica, którą postanowiłem napisać w formie listu, kiedy to trzymałem w ręku odebraną co przed chwilą pocztę. Inna moja podróż z uczelni do domu zwieńczyła się recenzją Fundacji #1. Słuchałem po raz 1982342 "Hiphop Non Stop" Łony i stwierdziłem, że tekst piosenki "idealnie" oddaje poziom płyty, MC's i producentów tej, powiedzmy, zacnej produkcji. Trochę bardziej "standardowo" będą wyglądać teksty o Kartim i Brazie, mam nadzieję, że WFD i... Tu niespodzianka. Jeśli ten artysta, że tak go nazwę, wyda płytę tak chujową jak singiel, o którym niedawno wspominałem, to pojawi się na łamach recenzja, która będzie... w 75% jego autorstwa. Dziwnie brzmi, ale jeśli "raper" mnie zaskoczy in plus to cały mój misterny plan pójdzie w pizdu.

Cieszy mnie bardzo to, że żaden z moich tekstów nie został kompletnie zhejtowany (no może oprócz stricte "hejterskiego Słowa...", gdzie proporcje rozłożyły się fifty-fifty, i które w założeniu było jedną, megapolewką, aczkolwiek prawdziwą). Czy to recenzje, czy dłuższe teksty (zwłaszcza felieton o Jayu i Nasie), bądź podsumowania były odbierane pozytywnie, szczególnie te dwie ostatnie rzeczy. Zawsze są oczywiście różne rozbieżności co do opinii, ale na szczęście większość z Was ma otwarte głowy i z przyjemnością można wejść w jakąkolwiek polemikę i kontrargumentację. To jest dla mnie ważne, a może i najważniejsze w prowadzeniu tego bloga. Są także wyjątki, jak np. różni psychofani. Był ziomek od Nasa, który zarzucił mi brak obiektywizmu, człowiek, którego guru jest 2Pac i wysyłał co chwilę jakieś filmiki z udziałem swojego mistrza. Ich chyba już tu nawet nie ma, bo jest cicho. Jednak najfajniejsi i tak są te wszystkie eloprawilne ziomki, dla których całe życie to bójki, melanże, jebanie policji i każde słowo wypowiadane przez Firmę i inne tego typu twory. O groźbach pod moim adresem z ich strony nawet nie wspominam (są w komentarzach pod niektórymi recenzjami), bo są tak samo śmieszne jak wielkość IQ tych jednostek. Powtórzę jeszcze raz - 90% z Was to kumaci ludzie i to jest najważniejsze. Wymiana zdań z Wami jest przyjemnością i wręcz potrzebą.

Z ciekawych rzeczy, o których nie wiecie, to wspomnę, a w zasadzie się pochwalę, że dostałem propozycję prowadzenia swojej audycji w jakimś małym radio. Były także oferty pisania dla dwóch czy trzech mniejszych stron związanych z hip-hopem i jednej dużej, ale regionalnej, z których to sceną niewiele mam wspólnego (o ile z jakąkolwiek jestem jakoś związany), a poza tym rap z tamtych rejonów szczerze mówiąc to nie pasuje mi za bardzo. Mogłem też promować dwie wytwórnie na łamach bloga, jedną dużą, posiadającą prawdopodobnie największy katalog hh (w 90% to szit oczywiście) w kraju, a druga to skromniutki label z wschodnich ziem Polski. Wszystkie te "oferty" odrzucałem. Audycja i portale odpadły z powodu braku czasu i chęci niezależności, natomiast jeśli chodzi o labele, to nie chciałem być z niczym i nikim utożsamiany. Dla ciekawskich dodam, że współpraca z wytwórniami miała być darmowa, a jedyną bonifikatą miała być płyta pewnego artysty, który na dniach wydaje swój nowy, solowy album. Inna ciekawą propozycją, było... wrzucenie "Two Different Worlds" LL Cool J'a na jakiegoś hosta. Jakaś dziewczyna bardzo mnie o to poprosiła, a w zamian mogłem do niej się zgłosić z problemem w każdej sprawie. Jeszcze inną ciekawostką, była oferta kupna płyty jakiegoś małoletniego rapera, który usilnie próbował mi wcisnąć swoją produkcję w digipacku, jak to ujął. Ale i tak wszystko to przebija pewna prośba o poradę, którą dostałem całkiem niedawno: w jaki sposób można umieścić winyle na tapecie? Sympatyczne, nie powiem, ale niestety nie byłem w stanie pomóc;) W ogóle dostaję dużo różnych pytań. A to o płyty, a to o gusta, a to o różne pierdoły. Postaram się poświecić kiedyś całe Słowo na niedzielę na taki FAQ wzorem Calaka (mały plagiat man) i poznacie odpowiedzi na dręczące Was pytania.

Miałem też dwie propozycje napisania czegoś dla dwóch mediów, z których to akurat skorzystałem. Na Infomuzyce pojawiła się moja recenzja Zamachu na Przeciętność Mesa. Z perspektywy czasu uważam ją za słabą, zmieniłbym tam dosłownie wszystko. Na dobrą sprawę to nie wiem jak została przyjęta, bo nie czytałem komentarzy pod nią, ale nie spodziewam się fajerwerków. Sorry Andrzej, ale chyba zawiodłem. Pojawiła się też oferta (niejako "narzucona" przez siebie samego) skrobnięcia czegoś dla papierowego odpowiednika tych wszystkich serwisów, czyli Magazynu HipHop. Dwa albo trzy teksty mojego autorstwa się tam znalazły. Oj, mam się czym pochwalić, nie każdemu jest to dane. Szkoda tylko, że pisząc dla "kogoś" nie mogę zachować swojego stylu, w którym najlepiej się czuję. Chcielibyście, żeby teksty w takich mediach emanowały niekiedy chamstwem albo wulgaryzmami jak na RAPorcie? Tutaj mogę sobie na to pozwolić, tam nie. Oczywiście dostałem za to walizkę pełną pieniędzy, dwie ścieżki najlepszego kolumbijskiego kataru i towarzystwo Evy Longorii na jedną noc, czyli tak naprawdę nic, prócz satysfakcji - rzeczy najważniejszej dla osoby, która nie jest związana z tym zawodowo. Nie trzeba za wszystko brać pieniędzy.

Inną świetną sprawą dla mnie jest to, że zostałem poniekąd zauważony przez takie postacie jak Łukasz Halicki i Andrzej Cała. Pierwszy był jednym z moich ulubionych writerów na Porcysie, ale tego 6.7 dla Tha Carter III to nie wybaczę, podobnie jak q-tipowe 7.2. Aha, na drugą część "wiesz czego" czekam prawie dwa lata. Drugiego osobnika przedstawiać chyba nie muszę. Człowiek, którego mam książki na półce, wzór i największy hip-hopowy autorytet obok Druha Sławka dla mnie w tym kraju. Dzięki za wszystko! Może za rok widzimy się w WWA?

Jest to blog muzyczny, więc jak wyglądał ten rok w muzyce? I dobrze, i źle. W listopadzie zeszłego roku ukazał się klasyczny The Renaissance Q-Tipa - chyba najbardziej "przekatowana" przeze mnie płyta w tamtym roku. Mistrzowska wręcz produkcja, numer jeden ostatnich kilku lat. Parę miesięcy temu wyszła Lavorama - jedna z najlepszych polskich płyt hip-hopowych w historii. Należy też dobrze wspomnieć o Mesie, WFD, Evidence'ie, Termanologym, EPMD, Statiku Selektah, Zeusie, Skillzie, Afrosach, Ostrym czy Pihu. Znalazło by się jeszcze kilka świetnych płyt, ale żadna z nich nie umywa się do solówki lidera ATCQ. Skoro wspomniałem o dobrych płytach, to wypada napisać też coś o gniotach i tych, które zawiodły na całej linii. Fokus, Firma, Common, Massey, DJ JS-1, VNM - to tylko mała część wszystkiego wymieniona na szybko. To jeszcze nic. Najgorszą płytą jaką dane było mi przesłuchać w moim życiu jest Kr4k2 Bosskiego Romana, które to wyszło na początku tego roku. Mniej niż zero, dno absolutne. A na dodatek wygrałem to w konkursie... Tak to wygląda w telegraficznym skrócie.

Jakie są plany na przyszłość? W najbliższym czasie mam zamiar się trochę "ogarnąć", bo ostatnimi czasy zaniedbałem bloga. Sam nawet nie pamiętam kiedy ostatni raz była Pozycja Klasyczna (na blogu oczywiście;). W najbliższą sobotę postaram się opublikować tekst o pewnej polskiej płycie. Jeśli wszystko dobrze pójdzie to w ciągu dwóch tygodni pojawią się recenzje Slaughterhouse, NY's Finest i Baśni Tysiąca i Jednej Nocy. Z tą ostatnią będzie mały problem, bo będzie podzielona na trzy części i może to być trochę skomplikowane. Poza tym pisanie o płycie ludzi, którzy są z mojego miasta, jest trochę trudne, a trzeba zachować jak najwięcej obiektywizmu. O Powrócifszy nie wspominam póki co, bo tekst zalega na moim pulpicie od jakiegoś czasu i nie mogę go skończyć. Natomiast samego bloga mam zamiar prowadzić jeszcze jakiś rok, a może trochę dłużej, jeśli wszystko dobrze się ułoży. Wszystko to jest związane z życiem prywatnym, nowymi studiami, które mam zamiar zacząć od przyszłego roku i coraz większym brakiem czasu. O tym wszystkim dłużej będzie kiedy indziej.

DJ Green Lantern miał zrobić dla mnie mixtape z okazji tej rocznicy, ale odmówił, bo robi takowy dla Nasa. DJ Spinna tak samo, bo był zajęty tworzeniem mixu z Quincy Jonesem w roli głównej. Forina o nowy layout się nie pytałem nawet, bo nie ma czasu podobno. Dlatego postanowiłem zdać się na siebie i napisać tą trochę chaotyczną notkę, miejscami nawet patetyczną. No ale taka miała być. Niektórzy wytrzymali ze mną i z moją "twórczością" prawie rok (najstarszy stażem jest prawdopodobnie Tirex), niektórzy są tu od niedawna. Mam nadzieję, że uda się Wam wszystkim przez ten kolejny. Na sam koniec chciałbym pozdrowić i podziękować wszystkim, którzy tu regularnie zaglądają i zostawiają swoje komentarze. Zaczną może od "konkurencji" w kolejności w jakiej występują w moim blogrollu: Axun, Calak, Dynio, Tymek, Marcin, mój wróg Jaca, Lite, cała ekipa z myrecordcrate, Northim, Łukasz, Proks, Revo, Tirex, Kodjo i Andartur. Oprócz nich duży wkład w rozwój bloga mają stali bywalcy tacy jak (kolejność przypadkowa) Pan Don, gamp, Straho, Graboś, TruMaster, Dirt Dog 1981, c-u, wloski, dża, Duzy Jot, Oks/Blacksoul89, Wodzu, karti, MarcinPe, eNoiDe, anonim, który zawsze podpisuje się ABC oraz królowie shutboxa: Krzychu i jeż. Przepraszam, jeśli kogoś pominąłem. Dochodzi do tego spora rzesza osób zostawiających komentarze sporadycznie, cała armia anonimów, plus skromniutka ilość moich znajomych ze Żbikiem i Tomaszem na czele. Aha, jest jeszcze pewna liczba dziewczyn z McIllo jako liderką - dla Was mam to :* A teraz czekajmy wszyscy na Detox, Slum Village, TeTrisa, jakiś polski klasyk, mega produkcję z Płocka i płytę wszech czasów z USA. Aaa, i na recke WFD. Dzięki wielkie raz jeszcze, dzięki Wam wiem, że warto pisać. Jeśli kiedyś się spotkamy to macie u mnie dobre bro. Joł większe niż u Tedunia.

czwartek, 20 sierpnia 2009

Joe Budden - Escape Route


Joe Budden
Escape Route
Amalgam Digital, 2009








James Brown był jednym z najbardziej, albo i najbardziej zapracowanym człowiekiem w branży muzycznej. Ilość wydawanych albumów rocznie była zdumiewająca. Wystarczy spojrzeć na releasy w roku 1966 bądź 1968. Najważniejsze jednak, że w przypadku mistrza (bo inaczej nie można go nazwać) ilość szła w parze z jakością. W hip-hopie jedną z takich postaci jest bez wątpienia MF Doom. Rok 2003 i od razu nasuwają się na myśl projekty takie jak Take Me to Your Leader, Vaudeville Villain i cztery części Special Herbs. Mamy 2009 rok i przychodzi pora na Joe Buddena.

Początek roku to mocny beef z Saigonem i wydanie dobrego Padded Room. Recenzowałem tę płytę i z perspektywy czasu, myślę że ocenę końcową podniósłbym o jedno oczko. Przyjemny, mainstreamowy materiał, wpadający w ucho, z różnym poziomem beatów, które są najsłabszą stroną krążka. Przychodzi 11 sierpnia 2009 i swoje premiery mają dwa albumy, za które odpowiada Budden: self-titled Slaughterhouse, o którym napiszę coś więcej za kilka dni oraz Escape Route - kolejne solowe dzieło rapera. A trzeba wspomnieć, że już niedługo, prawdopodobnie w październiku, swoją premierę będzie miał The Great Escape. Zgadnijcie kto go nagrywa.

Joe Budden jest świetnym raperem - to wiadomo od dawna. Jedną z największych dla mnie zagadek jest to, jak koleś o takim potencjale na głównej scenie, nie może odnieść zasłużonego sukcesu? Dobry debiut był dopiero wstępem do tego wszystkiego, bardzo dobre mixtapy i pierwszy tegoroczny album tylko potwierdziły jego mistrzostwo, podobnie jak Slaughterhouse, choć tu akurat w mniejszym stopniu. A jak jest z Escape Route? Jest to kontynuacja poprzednika - Padded Room. Znowu teksty najwięcej oscylują wokół emocji i może nie jest tak dobrze jak parę miesięcy temu, to jednak jest to wielka klasa. Dodawać nic nie trzeba.

Standardowo już dobór beatów jest średni. Połowa albumu jest mdła, "jako-tako" znośna. Można to przeboleć, bo wszystko wynagradza gospodarz. Prawdziwe "slaughterhouse" zaczyna się na "We Outta Here". Dosłownie i w przenośni. Nie dość, że z wizytą wpadają Royce, Crooked I i Joell Ortiz, to na dodatek wszystko podane na kapitalnym beacie StreetRunnera. Wiele spodziewałem się po 9th Wonderze, ale wypadł jak na swoje możliwości co najwyżej średnio. Dodatkowo utwór jest już znany, bo pochodzi z jego mixtapu nagranego wraz z Wale. Budden zawsze też ma na płycie jeden-dwa takie podkłady, które dosłownie niszczą wszystko wokół. Tutaj apogeum nazywa się "Good Enough" od nieznanego szerzej Jareda F. Absolutnie jedna z najlepszych produkcji tego roku, zdecydowanie wybijająca się wśród innych.

Co jest lepsze: Padded Room czy Escape Route? Chyba minimalnie ta pierwsza, choć podobieństw jest mnóstwo. Tam było "Pray for Me", tutaj jest "Good Enough". Pozostałe beaty są średnie/słabe. Tam gościnnie Game, tutaj Slaughterhouse, jeśli mówimy o tej górnej półce na głównej scenie. Wszystko to łączy Joe Budden - patrz pierwsze zdanie trzeciego akapitu. Jestem fanem kolesia od jakiegoś czasu i z wypiekami na twarzy czekam na każdy jego projekt. Następny album mają produkować Pete Rock, DJ Khalil, Black Milk i The Alchemist. On zasługuje na podkłady od najlepszych i w końcu mu się to udało. A przystawką niech będzie ten album - przyjemna płyta. Aha, 3:0 dla Lecha będzie.

Wokale:
Joe Budden, Royce Da 5'9", Joell Ortiz, Crooked I, Young Chris, Wale.

Produkcja:
The Worxxx, Young McFly, Jared F., Delinquent, J. Cardim, StreetRunner, Chad West, 9th Wonder, Bink!.

Ocena: 6 / 10

wtorek, 18 sierpnia 2009

Krótko i na temat: Disturbed


Coo Coo Cal
Disturbed
Tommy Boy, 2001

14%






Jakieś półtora roku temu na Merlinie była taka promocja, że przy zakupach powyżej 50 zł, wysyłka kurierem była za free. Jakieś grosze brakowały mi do tych pięciu dyszek, więc postanowiłem poszukać "czegoś taniego". Coś tam z UMC, jakieś single z USA i Disturbed jakiegoś Coo Coo Cala za 8 zł. "Dobra, wezmę, nawet tego nie będę ściągał przynajmniej" - pomyślałem, zrobiłem i wyrzuciłem pieniądze, za które mógłbym mieć dwie paczki paprykowych Crunchipsów X-Cut. Płyta skutecznie mnie zniechęciła do sprawdzania dyskografii tego pana. Raper z niego kiepski. Ani flow, ani teksty, dobre nie są. Barwa głosu także, choć przynajmniej w tym wypadku jest to kwestią gustu. Beaty też marne. Co ciekawe jeden z nich wyprodukował Bink - ten od "The Ruler's Back" z The Blueprint. Chyba jakiś marny odrzut. Szkoda Twisty i przede wszystkim Kurupta, że zaznaczyli swój udział na tym albumie. Najgorsze jednak z tego wszystkiego jest to, że Disturbed wydało Tommy Boy - ci od m.in. De La Soul. Jeju, samobój. "Sama płyta została nagrana w typowym dla Coo Coo Cala lekkim, można nawet powiedzieć chilloutowym klimacie, szybko wpada w ucho." - z recenzji na Merlinie. Lekko? Łatwo? Przyjemnie? Zero jakiegokolwiek chilloutu. Tragedia.

środa, 12 sierpnia 2009

La Coka Nostra - A Brand You Can Trust


La Coka Nostra
A Brand You Can Trust
Suburban Noize Records, 2009








W tym roku swoją premierę miały mieć debiutanckie albumy dwóch supergrup - Slaughterhouse oraz La Coka Nostra. Słowo "debiutanckie" w tym przypadku jest jednak trochę nie na miejscu, ponieważ każda z postaci będąca zaangażowana w te projekty jest na swój sposób legendą amerykańskiej sceny. Przyznam na wstępie, że na La Coka Nostra nie czekałem za bardzo. Slaughterhouse jest tym czego wyczekuje i mimo że release już krąży po necie jestem dopiero przed odsłuchem ich produkcji. Zupełnie inaczej ma się sprawa z grupą Ill Billa i spółki.

To co mnie szczególnie zachęciło i zaintrygowało do jak najszybszego sprawdzenia A Brand You Can Trust to ten wszechobecny hype panujący zwłaszcza wśród polskich fanów. Gdyby nie to, podejrzewam że za płytę zabrałbym się dopiero za kilka miesięcy, wtedy kiedy robiłbym podsumowanie kończącego się roku. A może oprócz tego fame'u zachęciły by mnie do tego zagraniczne recenzje (które notabene poczytałem dopiero po przesłuchaniu krążka i wyrobieniu sobie swojej opinii)? Też by tak pewno nie było, ponieważ płyta nie została oceniona do końca "super", czyli tak jakby to mogło się wydawać. Postacie na albumie może by zrobiły swoje ktoś powie. Tu jest mały problem z mojej strony. Muszę przyznać, że twórczość co niektórych ludzi z LCN jest dla mnie kompletnie nieznana - czytaj Slaine'a. Everlasta, Lethala i Danny Boya znam z pierwszego krążka House of Pain. Ich self-titled średnio mi podpasował, nawet hitowy "Jump Around" wg mnie został przyćmiony przez mistrzowski wręcz "Shamrocks and Shenanigans". Osobiście liczyłem na... Pete Rocka, który wykonał remix singlowego kawałka, ale trochę się zawiodłem, zważywszy na to, że w tym samy roku ukazał się genialny przecież album z C.L. Smoothem. Everlast solo - sorry, nie słuchałem. Trochę mniejszy problem niż ze Slainem mam z Ill Billem. Takie The Future is Now, debiut jego poprzedniej grupy - Non Phixion, podobało mi się, zwłaszcza jej produkcja. Solowe dokonania tego pana są mi już kompletnie nieznane - ani What's Wrong with Bill?, ani The Hour of Reprisal nie sprawdziłem.

Jedną z pierwszych rzeczy, na które zwróciłem uwagę patrząc na tracklistę, są wykonawcy związani z Cypress Hill - B-Real, Sen Dog oraz Sick Jacken. Już sam tytuł pierwszego tracka - "Bloody Sunday" - ma pewne powiązania z grupą z Los Angeles. A jeśli dodamy do tego Immortala Technique to już na wstępie wiemy z czym będziemy mieli do czynienia. Teksty są mocno zaangażowane politycznie, antyklerykalne i kpiące z całego shobusinessu. "The world is changin, atmosphere rearrangin / Religion corrupted the image that we were made in / America's beauty is skin deep, I'm sorry to say / Like the portrait of Dorian Gray / You pray to God because of Pascal's Wager, not for the savior / And not to correct your behavior" bądź "Bloody Sunday, Black Sabbath / The pope is a pedophile with a drug habit" są idealnym przykładem tematów lirycznych, które dominują na albumie. Gdybym miał wybierać swojego faworyta wśród raperów na płycie postawiłbym na Slaine'a, który naprawdę pozytywnie mnie zaskoczył i zachęcił do sprawdzenia jego twórczości. Na zdecydowany plus zasługuje także Everlast, który swoim śpiewem w "The Stain" świetne buduje klimat wśród tych wszystkich gitarowych riffów.

Z tekstami można polemizować czy są dobre, czy nie, ale nie można im odmówić jednego - są kontrowersyjne. Powiem tak - co kto lubi. Mi one nie wadzą, nie zgadzam się do końca z niektórymi poglądami LCN, ale ja akurat lubię takie wszelakie "niesnaki", które zdecydowana większość społeczeństwa odrzuca. Problem jest także z Ill Billem. Ciężko mi go ocenić obiektywnie, bo jak wspomniałem nie słyszałem jego solowych dokonań, a od The Future is Now przez 7 lat można zrobić duży progres. Czyżby zatrzymał się w rozwoju? Na minus wypada Snoop Dogg, który przyjemnie otwiera swoim refrenem "Bang Bang", ale kompletnie nie pasuje do stylistyki prezentowanej przez La Coka Nostra. Pozostali goście i Danny Boy spisali się średnio, a już najbardziej chyba zawiódł Immortal Technique, który oszczędza wszystko co najlepsze na jakieś nowe solo.

Teksty, poglądy itd. - tu można dzielić się argumentami jak wspominałem. Co do jednego nie można mieć wątpliwości - płyta została świetnie wyprodukowana. Zazdroszczę tym, którzy będą mieli okazję zobaczyć chłopaków na żywo podczas HipHop Kemp - to musi być miazga. Materiał emanuje energią koncertową w każdej swojej sekundzie, gitarowe riffy, świetne perkusje (ostatnio tak duże wrażenie instrumenty perkusyjne zrobiły na mnie te na... 14 Shots to the Dome LL'a) i te całe rockowe brzmienie wręcz powala. Przez wszystkie piętnaście utworów na płycie, nie znalazłem ani jednego kawałka, który by mnie muzycznie zanudził. To się zdarza rzadko i w kwestii produkcji jest to prawdopodobnie najmocniejszy hip-hopowy album w tym roku na całej scenie. Ciężko mi wskazać swojego faworyta, ale jeśli już miałbym to robić to postawiłbym na "The Stain". Świetna robota Everlasta.

Dzięki A Brand You Can Trust, poznałem jedne z najlepszych cytatów tego roku: "Jaka grupa nagrała w tym roku album wszechczasów i na nowo zdefiniowała rap?" i odpowiedź do tego: "odpowiedz banalna - la coka nostra". Wszystko to na forum Ślizgu. Takie twierdzenia są tak samo śmieszne jak nazywanie Fabolousa legendą amerykańskiej sceny. Jaki jest naprawdę debiutancki album La Coka Nostra? Nazwanie go klasykiem mija się z celem, bo do takowego wiele mu brakuje, bądźmy poważni. Płyta wszech czasów? To już przemilczę. Obiektywnie patrząc w tym roku ukazało się kilka lepszych płyt, na szybko wymieniając Double Barrel (mojego osobistego faworyta A.D. 2009), UGK 4 Life, Leak At Will czy Born Like This (BTW - powiem jak Lech Janerka - "Jezu, jak się cieszę", i od siebie dodam "że tego nie recenzowałem". Z każdym odsłuchem przekonuję się coraz bardziej do tej płyty, bo początkowo skutecznie mnie odtrącała od siebie). Trzeba też zauważyć, że zapowiada się jeszcze kilka ciekawych projektów i LCN mogą mieć problem z załapaniem się do listy najlepszych tegorocznych płyt. Debiut La Coka Nostra jest po prostu dobrą i poprawną płytą, i tego się trzymajmy. Wybitności tutaj nie ma.

Wokale:
Ill Bill, Slaine, Everlast, Danny Boy, Big Left, Sen Dog, Snoop Dogg, B-Real, Sick Jacken, Bun B, Immortal Technique, Q-Unique.

Produkcja:
DJ Lethal, Ill Bill, Everlast, The Alchemist, Q-Unique, Cynic, Sicknature.

Ocena: 7 / 10

wtorek, 11 sierpnia 2009

Krótko i na temat: Blue Collar


Rhymefest
Blue Collar
J Records, 2006

77%






Jakieś trzy lata temu, kupiłem jeden z ostatnich numerów Ślizgu (jak wspominam tą nazwę to łzy mi napływają do oczu...). Oczywiście pierwsze co robię, to kartkuję magazyn na recenzje. Patrzę co mają ciekawego i uwagę zwraca przede wszystkim nieznany mi wtedy kompletnie Rhymefest. Jego Blue Collar ocenili bardzo wysoko. Postanowiłem poszukać trochę informacji o artyście i dowiaduję się, że był ghostwriterem Kanye Westa. "Jesus Walks" to jego robota? Uuu, musi być dobry. Załatwiłem sobię płytę, posłuchałem i nie powiem - zajarałem się. Dopiero jakiś rok temu udało mi się zdobyć oryginalny krążek. Przeglądam cover (świetny nawiasem mówiąc) i patrzę na ksywki ludzi, którzy produkowali album: Cool & Dre, Just Blaze i No I.D. z Kanye Westem! Chciałbym wersję instrumentalną, ale w sumie po co? Przecież Rhymefest jest naprawdę zajebistym raperem! Ma flow, dobre teksty itd., itd. Jakby tego było mało, to płytę otwiera track z Q-Tipem, a zamyka takowy z Ol' Dirty Bastardem. Dobrze, co nie? W środku między nimi gościnnie Kanye i paru mniej znanych typów. Chicago to nie tylko Common, Kanye czy No I.D. Podobno warto tam szukać, a jeśli słyszę takich ludzi jak Rhymefest to jestem o tym przekonany. Ekstra.

wtorek, 4 sierpnia 2009

O Raekwonie i KRS'ie z Buckshotem słów kilka.

Pisałem dzisiaj o The Blueprint 3. Okładka, tracklista i takie tam pierdoły. Przyszła pora na dwie kolejne płyty, na które czekam z niecierpliwością. W zasadzie tego newsa powinienem był dać w zeszłym tygodniu, ale moje lenistwo w wakacje sięga zenitu. Dobra, koniec mojej bezsensownej gadki, lecimy z koksem. W tle leci The Wall Floydów i przy okazji parę słów o tych dwóch albumach.

Na pierwszy ogień idzie Raekwon i Only Built 4 Cuban Linx Pt. II. Następca ultra-mega-giga-klasycznej płyty z 1995 roku. Pierwotnie miała być wydana w 2005 roku, w dziesiątą rocznicę swojego wielkiego poprzednika, ale z reguły jak to bywa w przemyśle muzycznym zawsze jest jakieś "ale". Na szczęście nie jest to płyta widmo jak album pewnego Doktorka, którego doczekam się pewno w okolicach 2016 roku. Baa, jest już nawet całkiem przyjemny singiel. Podkład J Dilli, Raekwona wspomagają dodatkowo ziomki z Wu, czyli Method Man, Inpectah Deck i, jakżeby inaczej, Ghostface. "House Of Flying Daggers" możecie sobie pobrać stąd. Polecam, fajne, fajne.

Okładka. Widzicie różnicę w stosunku do pierwowzoru oprócz kolorystyki i trochę większego zarostu gospodarza? Bo ja nie. Tamta była średnia, z tą jest podobnie. Po części nastraja to optymistycznie, bo jeśli muzycznie będą takie same nawiązania jak do "jedynki" to hoho. Płyta roku.

Poniżej tracklista, w nawiasach producenci i goście. Jakżeby inaczej - w siedmiu trackach Ghostface. Cienko, na "jedynce" był bodajże w jedenastu i lista utworów była mniejsza. Nie ma co wybrzydzać, Tony to zajebisty raper, mój ulubiony z kręgu Wu akurat. Pozostali goście to standardowo ziomki z Clanu, Busta Rhymes, Beanie Sigel, Jadakiss i Styles P i... SLICK RICK! Na jego występ czekam najbardziej, nie będę ukrywał. Plus, i to duży, dla Chefa za taki dobór.

"Dawidzie, jacy są ulubieni twoi producenci?" - ktoś się zapyta. No kurwa, pytanie... No oczywiście, że Pete Rock, Dr. Dre, Premier i Marley Marl, inaczej być nie może. Los tak chciał, że Raekwon wybrał trzech z nich, żeby użyczyli swoich beatów na album. Poziom radości w takim razie wynosi 75/100. Jeśli dodamy do tego J Dillę wzrośnie o 10 pkt. Plus Alchemist i RZA i będzie jakieś 95. Pojawia się też Necro, którego nie lubię akurat, więc odejmiemy z 5 pkt. Pozostałych nie liczę, bo mniej mnie interesują. Produkcyjnie to musi, powtarzam MUSI, być miazga.

Czekam i to bardzo. Z reguły jest tak, że jeśli czegoś się bardzo wyczekuje to wychodzi potem klapa. Mam nadzieję, że doczekamy się klasycznej płyty. Zadatki są i to całkiem spore.

1. "Return To The North Star (Interlude)" Feat. Papu Wu (Prod. Bt)
2. "House of Flying Daggers" Feat. Inspectah Deck, Ghostface Killah & Method Man (Prod. J Dilla)
3. "Sonny's Missing" (Prod. Pete Rock)
4. "Pyrex Vision" (Prod. Marley Marl)
5. "Cold Outside" Feat. Suga Bang & Ghostface Killah (Prod. Atl)
6. "Godfather" Feat. Inspectah Deck (Prod. RZA)
7. "New Wu" Feat. Method Man & Ghostface Killah (Prod. RZA)
8. "Penitentiary" Feat. Ghostface Killah (Prod. Bt)
9. "Criminology 09" Feat. Ghostface Killah (Prod. Bt & RZA)
10. "Fat Lady Sings" (Prod. RZA)
11. "Canal Street"
12. "10 Bricks" Feat. Cappadonna & Ghostface Killah (Prod. J Dilla)
13. "G-hide" Feat. Ghostface Killah (Prod. Necro)
14. "Rockstar" Feat. Inspectah Deck & Gza (Prod. RZA)
15. "Catalina" Feat. Busta Ryhmes (Prod. Dr. Dre)
16. "40 Deuce" Feat. Jadakiss & Styles P (Prod. Scram Jones)
17. "Walk Wit Me" (Prod. Scram Jones)
18. "We Will Rob You" Feat. Slick Rick, Gza & Masta Killa (Prod. Allah Justice)
19. "Have Mercy" Feat. Beanie Sigel
20. "Surgical Gloves" (Prod. The Alchemist)
21. "Nigga Me" (Prod. Dr. Dre)
22. "Mean Streets" Feat. Inspectah Deck (Prod. Allah Mathematics)
23. "Kiss The Ring" Feat. Inspectah Deck & Masta Killa (Prod. Scram Jones)
24. "Ason Jones" (Prod. J Dilla)

O Survival Skills pisałem już trochę tutaj, więc teraz będzie krótko. Co mi się nie podoba? Goście. Nie tyle co ich "jakość", bo ta jest przednia (Talib i Pharoache!), ale ilość. Strasznie nie lubię, kiedy album jest przepełniony "zaprzyjaźnionymi artystami". Na piętnaście tracków, tylko w czterech będą rapować Buckshot z KRS'em. Moda, ech... Małe rozczarowanie mnie spotkało. Żeby nie było tak źle, to ciekawie przedstawia się lista producentów: 9th Wonder, Khrysis, Marco Polo, Black Milk, Illmind, Havoc, Coptic i Moss. Jaram się i to bardzo. Poziom oczekiwania trochę mniejszy niż w przypadku Jaya i Rae, baa, nawet naszego TeTrisa, ale mam nadzieję, że będzie dobrze.

1. "Survival Skills" Feat. DJ Revolution
2. "Clean Up Crew" Feat. Rock of Heltah Skeltah
3. "The Way I Live" Feat. Mary J. Blige
4. "Robot"
5. "We Made It" Feat. Slug of Atmosphere
6. "Take Off The Mask" Feat. Talib Kweli & Geologic of Blue Scholars
7. "Running Away" Feat. Immortal Technique
8. "Amazin' Shit" Feat. Sean Price of Heltah Skeltah & Loudmouf Choir
9. "Think Of All The Things" Feat. K'naan
10. "One Shot" Feat. Pharoahe Monch
11. "Pull The Trigger" Feat. Smif-N-Wessun & Bounty Killer
12. "There It Is"
13. "Hear No Evil"
14. "BX to BK"
15. "Past * Present * Future" Feat. Melanie Fiona & Naledge of Kidz In The Hall

No, to koniec mojej gadki. Przyjdzie wrzesień i rozpierdoli wszystko.

The Blueprint 3 i trochę info.

Jeszcze trochę ponad miesiąc i skaczę z radości. Mój ulubieniec, czyli Jay-Z, wydaje swój nowy album - The Blueprint 3. Płyta ukaże się 11 września, w rocznicę wydania pierwszego, mistrzowskiego The Blueprint, nakładem Roc Nation. Single narobiły mi apetytu, zwłaszcza "Run This Town", do którego przekonałem się po pewnym czasie. "D.O.A. (Death of Auto-Tune)" niby jest fajny, ale jest jakieś "ale", o którym nie potrafię napisać.

Dzisiaj pojawiła się okładka, tracklista, lista gości i producentów tego albumu. A więc trochę o postaciach na płycie... Prawie wszystkie podkłady to dzieło Kanye Westa, co powinno dobrze rokować. Swoje dołożył No I.D., którego bardzo lubię, więc też nie powinno być źle. Jest jeszcze Timbo i tu mam obawy. Co to będzie, co to będzie? Albo pozamiata, albo spierdoli robotę. Lubię go, ale z wczesnych produkcji ("Clock Strikes" i "People Like Myself"!!!). Późniejszy klimat jego muzycznych dokonań raczej mi nie podchodzi, oprócz pojedynczych rzeczy. Co do gości to najbardziej oczywiście liczę na Nasa. Po dawnym beefie, współpraca obu panów układa się póki co bardzo dobrze, czego przykładem mogą być "Success" i "Black Republican". Kid Cudi, Mr. Hudson i Drake są mi znani bardzo słabo. Pierwszych dwóch kojarzę z 808's & Heartbreak, natomiast kto to taki ten Drake? Nie mam pojęcia szczerze mówiąc.

Co do okładki to mam trochę mieszane uczucia. Te instrumenty jakoś tak dziwnie wyglądają, ale te trzy paski (prawie jak Adidas) dodają temu uroku. Fajnie może to wszystko może wyglądać w super jewel boxie, wersja winylowa też może być niczego sobie. Zobaczymy jak to wyjdzie w realu. Jako ciekawostkę dodam, że Cała sprytnie zauważył, że jest to pierwszy cover, na którym nie ma facjaty ani postaci Hovy na jego solowym albumie.

A więc 14 września idę do sklepu (polska premiera będzie miała miejsce trzy dni później) i mam nadzieję, że będę się rozkoszował tą produkcją przez kilka dni. Jay rzadko zawodzi i żeby to podtrzymał. Niech Double Barrel ma się na baczności - mam nadzieję, że The Blueprint 3 zmiecie ją w tym roku z piedestału.

1. "What We Talking About"
2. "D.O.A. (Death of Auto-Tune)"
3. "Weigh Me Down" feat. Kid Cudi
4. "Unforgiven"
5. "Run This Town" feat. Rihanna & Kanye West
6. "Empire State Of Mind" feat. Nas
7. "When It Comes To This"
8. "Always" feat. Drake
9. "Scenes From The Past"
10. "Everyday A Star Is Born" feat. Mr. Hudson
11. "Already Home"
12. "Forever Young" feat. Mr. Hudson
13. "Thank You"
14. "Sound Of The 70s" [bonus track]
15. "We Made History" [bonus track]

Krótko i na temat: Champion Sound


Jaylib
Champion Sound
Stones Throw, 2003

59%






No to dalej będziemy kontynuować wątek Stones Throw. I Madliba, i Dillę lubię zajebiście. Którego bardziej? Hmm... No nie wiem. Dobra, dam remis - będzie sprawiedliwie. Nie będę ukrywał, że produkcje zarówno jednego jak i drugiego nie zawsze do mnie trafiają. Jakoś nie potrafię się do końca zajarać. Z prostego powodu - albo dają rzeczy, które tygodniami nie wychodzą z mojej głowy, albo takie, które chce zapomnieć po tych 3-4 minutach przy nich spędzonych. I wszystko to rozkłada się mniej więcej fifty-fifty. Tak samo postanowili razem zrobić w 2001 roku. Jeden produkuje, drugi rapuje. I tak na zmianę. Beat J Dilla - rap Madlib, beat Madlib - rap J Dilla. Tak sobie słucham Champion Sound po raz kolejny i znowu nie mogę się tym zajarać. "The Red" jest zajebiste, ale to raczej z racji beatu Jaya Dee, bo rapersko Madlib się nie postarał... No właśnie, podobnie jak na całej płycie - słabo bądź przeciętnie. Yancey identycznie. Panowie nie mają do zaoferowania za wiele jako MC's. Są oczywiście gorsi, to nie ulega wątpliwości, ale lepiej niech się skupią na produkcji, to im wychodzi najlepiej. Wspomniane "The Red" tak, ale reszta? No nie mogę, nie mogę i nic nie pamiętam. The Shining oczywiście, całymi dniami tego mogę słuchać. Pierwsze dwa SV też. Madvillainy czy kochany przeze mnie Beat Konducta Vol 3-4 tak samo. Ale Champion Sound? Nie, nie dla mnie ta płyta.

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Charytatywnie w Płocku.

Płock jest miastem, który wybitnie nie sprzyja hip-hopowi. Imprez tego typu jest jak na lekarstwo. O naszej scenie już kiedyś pisałem, słabiutka bardzo. Co jakiś czas sprawdzam majspejsy co niektórych płockich raperów i dalej tkwię w przekonaniu, że jest nie bardzo. Światełkiem w tunelu jest ostatnia płyta Kartiego z Brazem - Baśnie Tysiąca i Jednej Nocy. Przyjemna i mądra produkcja, nie powalająca, aczkolwiek wpadająca w ucho. Do sprawdzenia tutaj. Jeśli ktoś lubi ambitniejsze klimaty i ma wolną chwilę, niech sprawdzi. Duża szansa na to, że się spodoba.

Kilkanaście dni temu dostałem informację, że w sierpniu odbędzie się jakiś koncert charytatywny. Myślę sobie - "na bank będzie Karti z Brazem, wypadałoby sprawdzić chłopaków jak grają ten materiał na żywo. Na poprzednim ich koncercie nie byłem, więc teraz nadrobię". A tu zonk - nie będą grali. Szkoda. Będzie za to Bohomaz, z dwoma moimi ziomkami na pokładzie. Nie do końca pure hip-hop, ale dużo żywego, fajnego grania. Na nich może się przejdę, zobaczyć ich w akcji po raz kolejny. Reszty nie znam za bardzo, oprócz West Point G, które mnie w ogóle nie obchodzi szczerze mówiąc (sorry Vidal). Cytując z ich MySpace'a - "pionierzy G-Funku w Płocku"... Tyle.

"Reszty nie znam za bardzo" - nie no, przesadziłem trochę. Zostaje oczywiście jeszcze ten najbardziej znany, czyli Pyskaty. Ktoś na początku mówił, że ma być HiFi Banda. Nie wiem co się stało, czy był to czyjś wymysł, czy plotka itd., ale dobrze wyszło, że będzie Zeke. Czekam na jego album i mam nadzieję, że zaprezentuje live coś z tej płyty. Mam nadzieję zamienić z nim także ze dwa słowa, i nie chodzi mi tu tylko o cześć-cześć;)

Dobra, niech mój ziomek się zbiera w kupę, bo sam nie będę tam szedł. Prawdopodobnie widzimy się w czwartek. Jeśli nie, to wiem kogo będę winił.