wtorek, 27 kwietnia 2010

Krótko i na temat: 14 Shots to the Dome


LL Cool J
14 Shots to the Dome
Def Jam, 1993

65%







Nie jest to najlepsza płyta Uncle L'a. Najlepszą to jest Mama Said Knock You Out, ewentualnie Radio. Nie jest to najgorsza płyta Uncle L'a. Najgorszą to jest Todd Smith, ewentualnie 10.

W 3 lata po wydaniu przełomowego dla siebie Mama Said Knock You Out, przyszedł czas na 14 Shots to the Dome. Album został przyjęty przez krytyków i fanów raczej chłodno. Sytuacja z nim miała się podobnie jak ze wspomnianym wczoraj przeze mnie A Constipated Monkey. Nie wystarczyło nagrać tylko "dobrego" albumu, żeby się przebić do świadomości większości słuchaczy i recenzentów. W tamtych czasach wychodziło po prostu wiele lepszych płyt. Swoje zrobiły także oczekiwania wobec następcy dzieła z 1990 roku - były prawdopodobnie zbyt wygórowane.

Po wstępie, obraz całokształtu może się źle rysować. Wcale tak nie jest. Piąty album LL'a jest płytą dobrą i równą. Raper w większości znowu wkurwiony, pozujący na modne wtedy zachodnie wybrzeże i standardowo dający parę love songów. Muzycznie jest to dobra produkcja oparta na wielu samplach i schyłek kariery wielkiego Marley Marla, przyćmionego przez Q.D. III i Bobcata (fenomenalne "Crossroads"). Złoto udało się jednak zdobyć, uznanie dopiero po jakimś czasie.

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Kurious "I'm Kurious"

Przebić się w 1994 roku do hip-hopowej czołówki, było nie lada wyczynem. Udawało się to tylko i wyłącznie najlepszym, a ich "oczywiste" płyty znają wszyscy (kto nie zna, niech się schowa i się nie przyznaje). Oprócz nich, zostają jeszcze te albo niedocenione, albo już zapomniane.

Idealnym przykładem na obie te kategorie jest A Constipated Monkey rapera o latynoskich korzeniach Kuriousa. Jest to debiut Jorge Alvareza i to z niego pochodzi nie tylko największy jego przebój, ale i jeden z największych hitów tamtego roku. "I'm Kurious", jak na rasowy singiel przystało, jest bardzo chwytliwy i tu zaczyna się polemika: przez co bardziej? Przez genialny beat Pete Nice'a i Daddy Richa czy może bardziej dzięki humorystycznej nawijce rapera (jak dla mnie nieśmiertelne "Peace to my mother, you know I love ya / And to my dog Sampson, I love you too")? Sampel znany i prawdopodobnie ludzie z 3rd Bass, najlepiej go wykorzystali z wszystkich, wcześniej go "używających".

A Constipated Monkey - kolejny przykład na to, że warto szukać w "starym" rapie. Niskobudżetowy, fajowski klip macie poniżej.

wtorek, 13 kwietnia 2010

Krótko i na temat: The Lost Scripts of K.O.D.


Tech N9ne
The Lost Scripts of K.O.D.
Strange Music, 2010

55%







The Lost Scripts of K.O.D. jest pierwszą epką Tech N9ne. Jest to 5 utworów napisanych zaraz po wydaniu K.O.D. nagranych pod beaty, które nie "weszły" na tamto wydawnictwo.

Podobnie jak poprzednio, album został podzielony na części - "Anger", "Madness" i "The Hole". Przechodząc do meritum - czy jest tu coś ciekawego? Nie. Kontynuacja zdecydowanie słabsza od poprzedniego LP, ale zawiera w sobie "Last Sad Song". Gdyby ten track wszedł na K.O.D., byłby to jeden z mocniejszych obecnych tam momentów. Na (nie)szczęście znalazł się on tutaj, poniekąd ratując całokształt tej 20 minutowej płyty. A co robi Krizz Kaliko w 3 kawałkach? Kolega kolegą, ale czy to nie przesada?

środa, 7 kwietnia 2010

Vibe znów się bawi...


Vibe Magazine

Magazyn Vibe już jakiś czas temu bawił się w podobną ankietę dotyczącą najlepszych raperów. Wygrał jak dobrze pamiętam Eminem, drugi chyba Jay. Tym razem przyszła kolej na najlepszych producentów. Jak to wygląda i jak to widzę swoim okiem?

Podobnie jak poprzednio 64 postacie zostały podzielone na 4 koszyki: "homegrown sounds", "soul sample", "mass appeal" oraz "boom bap". Pierwsze co mi się rzuciło w oczy to brak... Madliba. To nie żart. Pominięcie tak ważnej, świetnej  i co najważniejsze, zasłużonej postaci jest mocno przesadzone. Z zestawu, który otrzymałem, postanowiłem sam się trochę "zabawić" i wytypować faworytów.

#1: homegrown sounds:

- Dre vs. DJ Toomp: lubię Toompa, ale doktorek to moje (i nie tylko) osobiste podium. Nie mogło być inaczej.

- Ant Banks vs. DJ Quik: oddaje swój głos na mojego imiennika, bo jest nie tylko świetnym producentem, ale i przyzwoitym raperem. Nawet ta pedalska (i to lekko mówiąc) okładka tego nie zmienia.

- Juicy J vs. Rick Rock: muszę wybierać? Nie chcę... Ważniejsze tu jest dla mnie, dlaczego został uwzględniony sam Juicy J, bez DJ Paula? Mój głos ma tylko za zasługi i swoje klasyki z Three 6 Mafia. Rick Rock do mnie nie trafia, choć "Tradin' Wars" (wyprodukowane na spółę z Mikem Mosleyem) jest genialne.

- Prince Paul vs. Shock G: hehe, panie G, ale z czym do ludu? Do księcia? Pff... Doceniam zasługi, ale dyskografia Prince Paula jest tak piekielnie mocna (nie tylko trzy pierwsze De La Soul), że mało kto by z nim wygrał.

- Poison Clan vs. Johny "J": Miami Bass mnie nie interesuje, więc logicznym jest wybór zmarłego niedawno Johny'ego.

- The Bomb Squad vs. Mr. Lee: trzy słowa. Public. Enemy. Legendy.

- Beats by the Pound vs. Wyclef: szczerze? Nie znam za wiele od Beats by the Pound, a Wyclef to dobry producent, tylko ile mu pomaga(ł) Jerry "Wonder" Duplessis? The Score to też nie w pełni jego zasługa, ale solowy debiut wystarczy, by zarekomendować.

- Mannie Fresh vs. David Banner: kolejny mój imiennik, i ten to chyba musiał zapłacić, żeby tu się znaleźć... Proste, że Mannie, choć jego południowy styl jest ewidentnie nie dla mnie. Banner jest tak słaby, że wciągnięcie go na tą listę to jakaś profanacja i szczyt głupoty.

#2: soul sample:

- Kanye West vs. Heatmakerz: mówcie co chcecie, ale Kanye aka "jestem głupkiem i największym bufonem", jest jednym z największych w historii, a i 808's & Heartbreak się broni (należy pamiętać, że to nie hip-hop).

- No I.D. vs. The Alchemist: ten pierwszy, nie tylko z sentymentu. Cały czas gdzieś w cieniu, mimo że jest nazywany "ojcem chrzestnym chicagowskiego rapu". Alchemist zaczyna powoli kopiować sam siebie i staje się bardzo nudny i przewidywalny.

- Just Blaze vs. Hi-Tek: dopiero w czwartym koszyku znajdzie się para trudniejsza do wytypowania... Jeśli musiałbym wybierać, to jednak Hi-Tek. Minimalnie, choć mainstream od lat należy do Blaze na spółę z Westem. BTW są to nieliczne postacie, od których biorę wszystko w ciemno. Nie pamiętam większych zawodów.

- Erick Sermon vs. Daz Dillinger: Bandyta, bo to mój klimat, to raz, a dwa... No nie wiem, ale całokształt ma lepszy (pomijam albumy EPMD, które to produkował razem z PMD).

- J Dilla vs. 88-Keys: Yancey, innej możliwości nie ma. Nie jestem jakimś wielkim fanem Dilli, ale konfrontacja z tym panem, to za wysokie progi dla tego drugiego.

- Organized Noize vs. 9th Wonder: grupa Sleepy Browna to mój top10, a może i top5. To co robili między 1995 a 2000 rokiem to maestria. Cudak jest przeraźliwie nudny od jakiegoś czasu.

- Mark the 45 King vs. Salaam Remi: za "Fu-Gee-La" głos idzie na Remiego, choć gdybym miał oceniać zasługi, zwyciężyłby ten pierwszy.

- Pete Rock vs. Cool and Dre: chciałem pogratulować redaktorom Vibe'a poczucia humoru zestawiając ze sobą te trzy postacie.

#3: mass appeal:

- The Neptunes vs. will.i.am: "beat płynie tak, jakby zrobił go Neptun". Przyznaję rację Mesowi.

- Scott Storch vs. Lil Jon: o Boże... Storch za klawisze w "Still Dre" i cały "Don't Say Nuthin'". Zresztą, od Lil Jona każdy jest lepszy.

- Teddy Riley vs. Kay Gee: ani jeden, ani drugi, ale niech będzie Kay Gee. Tak, Naughty by Nature nigdy nie lubiłem.

- Diddy and The Hitmen vs. Herbie Luv Bag: kiedyś w The Source Diddy został podobno okrzyknięty najlepszym producentem wszech czasów. Na wyrost, bardzo, ale klasę ma wielką. Świetny mainstream, a Herbie? Nie wiem jakim cudem się znalazł na liście.

- Trackmasters vs. Larry Smith: duet, bo Smith w takim zestawieniu to przegięcie maksymalne, podobnie jak ten pan wyżej.

- Swizz Beatz vs. Dust Brothers: białasy. Przez Swizzy'ego Jay się wstydzi jednego numeru do dziś. Produkcje są tak oklepane i sztampowe jak u nikogo innego. Duści to jednak dwa, trzy poziomy wyżej.

- Jermaine Dupri vs. Irv Gotti: pierwszy odpada od razu. DJ IRV strasznie nierówny, ale znacznie pomógł DMX'owi i niestety Ja Rule'owi.

- Timbaland vs. Pollow da Don: Timbo, bo to legenda, a taką nigdy nie będzie Pollow.

#4: boom bap:

- DJ Premier vs. Bangladesh: no bez jaj...

- Havoc vs. Da Beatminerz: ci drudzy i to zdecydowanie. Z całym szacunkiem dla Havoca, ale Beatminerz miażdżą od początku kariery aż do teraz (wpadki minimalne). Kejuan Muchita (WTF?!) od 1999 wzwyż nie potrafi mnie przyciągnąć, ani zaskoczyć.

- Jam Master Jay vs. Easy Mo Bee: Easy mnie nigdy nie zawiódł. Stały, równy poziom, a to co zrobił na Ready to Die nie potrzebuje komentarza. A, i jeszcze to. Jam Master Jay zawsze spoko, ale tu nie miał szans.

- Rick Rubin vs. The Beatnuts: biały brodacz bierze górę, choć jest strasznie monotonny. Latynosi kombinują, ale Rick tworzył większą historię. WIELKĄ historię.

- Large Professor vs. Q-Tip: nie potrafiłem wybrać. Naprawdę. Dwóch najlepszych raperów i producentów jednocześnie IMO (Monch trzeci, czwarty i piąty numer zostawiam dla siebie). Musiał to za mnie zrobić los i głos poszedł na Q-Tipa. Sorry Pro.

- Marley Marl vs. Dame Grease: ten pierwszy, bo newschool nabrał nowego znaczenia i na przełomie lat 80 i 90 to on rozdawał karty. Poza tym Dame miał tyle wpadek, że nie chce mi się liczyć, a za same "Some of Us Have Angels" powinien skończyć z produkcją.

- Diamond D vs. DJ Muggs: całe D.I.T.C. jest lepsze od Muggsa i basta. Wolałbym Buckwilda, mojego ulubieńca z kolektywu, ale diamencik też dobry. Muggsa nigdy nie potrafiłem zrozumieć i do końca polubić.

- RZA vs. Rockwilder: książę w 1993 wyprzedził cały hip-hop. RZA do 1996 robił z każdym co chciał. Tylko dwie postacie w ogólnym rozrachunku mogły mu przeszkodzić w dążeniu na szczyt. I im się udało.

Cała zabawa znajduje się pod tym linkiem. Tam też możecie głosować.

PS.
A Battlecat?

wtorek, 6 kwietnia 2010

Krótko i na temat: So Far Gone EP


Drake
So Far Gone EP
Young Money, 2009

71%







Mixtape może być dla niektórych męczący (przecież wy nie słuchacie popu, bo to obciach), więc skupmy się na epce. Co tu mamy? Wszystko to, co na mixtapie plus "I'm Going In" i "Fear". Pop, hah. Utwory pochodzące z wydanego w lutym mixu to nic innego jak "pościelówki" w klimatach dalekich od tradycyjnego rapu. Słucha się tego bardzo przyjemnie, bo Drake jest dobrym wokalistą, nie kaleczy uszu, co czasem zdarzało się Westowi i potrafi przykuć uwagę. Rapuje przyzwoicie, ale do Kid Cudiego mu daleko. Prawdziwą klasę pokazuje na tych dwóch dodatkowych utworach, za które odpowiedzialni są Needlz i DJ Khalil. "No auto tune, but you can feel the pain / It all comes spilling out like I hit a vein." - na takie wersy liczę na Thank Me Later.

Tzw. gej rapy mają się dobrze. Drake wkrótce daje pełnoprawny longplay, Kid Cudi zaatakuje ponownie w wakacje, B.O.B. nadchodzi, nie wiadomo w jakim kierunku podąży Lupe Fiasco na Lasers. Nie jest źle, ale nie podoba mi się kierunek rozwoju rapu. Ot, taka ciekawa odskocznia od tego, co się słucha na co dzień. A, jeszcze jedno! Bez przesady Kanadyjczyku, ale żeby na 7 kawałków aż w 3 wspomagał cię Weezy?

czwartek, 1 kwietnia 2010

Wilku - Me, Myself and I


Wilku
Me, Myself and I
???, 2006

82%






1 kwietnia to prima aprilis. Kłamią nie tylko politycy, nawet z mojej partii (btw wstydzę się ich). Was też okłamałem parę godzin temu. Pozwoliłem sobie na głupi żart. Blog nie znika, a ja nie przestaje pisać. Sorry. No bo jak? A pieniądze? A kobiety? A narkotyki? A samochody? Keep it movin’ jak u Q-Tipa i koniec żartów jak u Łony. No bo jak żartem można nazwać jedną z najlepszych płyt w polskim rapie?

Słucham dużo muzyki. Ostatnio mocno zainteresowałem się twórczością The Beach Boys. Ludzie na mieście mówili mi, że jest to jeden z najważniejszych zespołów w historii muzyki, zupełnie nie odstający poziomem od Fab Four. Myślę inaczej, ustępują, ale niewiele. Niemniej jednak kupuje ich płyty, słucham, poznaje historię itd. Jak z nimi jest? Okej, po kolei. Today? Może być. Pet Sounds? Nie wypowiem się – słuchałem dobrych kilkanaście razy i jednak Pieprz jest lepszy IMO. Wild Honey? W-O-W. Sunflower? Ohoho, już jedna z moich ulubionych płyt. Zdążyłem poznać jeszcze Smiley Smile. I jak? Wspaniałe, doprawdy. Tyle tam się dzieje! "Good Vibrations" spokojnie w moim top10 tracków ever, nie ma opcji, "Heroes and Villains" blisko dziesiątki. "Fall Breaks and Back to Winter (Woody Woodpecker Symphony)" też genialne.

Niektóre z tych utworów pochodzą z sesji do najkultowszego niewydanego albumu w historii – SMiLE. Też tak ludzie mówią. Muzykę rockową tak naprawdę poznaje dopiero, uczę się etc., więc nie mogę wiele powiedzieć o jakiś lostach. A w rapie też są takie płyty, mówię wam. Nie tak dawno jedna nawet ujrzała światło dzienne. Kurwa, mistrz album. Może niedługo ją opisze jak czas i chęci pozwolą? To w USA, u nas sztandarowym przykładem niech będzie Me, Myself and I Wilka. Tak, tego Wilka. Roberta Kwiatkowskiego z Hemp Gru. Od Klucza, od Drogi, od Bilona i Żarego. Guru wszystkich osiedlowych dobrych chłopaków. Jego "pierwsze debiutanckie solo" niby się nie ukazało w oficjalnym obiegu w Polsce, a... Ja miałem to szczęście, że zdobyłem oryginał. Dumnie zdobi mój regał z płytami stojąc między Enigmą (1996 :*, hyhy) a Enter the Wu-Tang (36 Chambers). To już coś znaczy.

Historia wydania, dostępność tylko na Wyspach i japońskich torrentach (hejt dla tych, co spiracili ten album!) jest rzeczą małą. Tą wielką i najistotniejszą sprawą na Me, Myself and I jest zmiana stylu. To już nie jest ten Wilku, co jebie policję na 100%. Nie ten Wilku co rozjeżdża te same organy ścigania walcem. Nie ten Wilku co je skręty. Nie ten Wilku co siedzi z kumplami (a ty z koleżankami). HWDP nabrało nowego znaczenia. Jakie "(c)huj w dupę policji"? Wtedy i teraz to już "honor w duszy Polaka". Tam to się zaczęło. Zmiana podejścia do życia jest zdumiewająca. Świetnym przykładem jest "Piętno Nienawiści", w którym to swój udział zalicza także... Żary. Człowiek powszechnie uważany za nie wiadomo jak słabego ucznia (starałem się użyć jak najdelikatniejszego określenia), ale ciągła edukacja w szkole robi swoje i potrafi zaskoczyć wszystkich hejterów:

"Świat nas nie kocha, Polsko - za każdym zakrętem modle się do Boga / Młodzieży idee upadają, nie jak mury, to żywe pomniki się wkurwiają"

Poezja. W momencie kiedy Zwykły Chłopak Szary przedstawia słuchaczowi te wersy i kończy swoją zwrotkę wulgaryzmem, jedno z najmocniejszych wejść w polskim rapie (i nie tylko, takie "back in the days when I was a teenager" się kryje, choć do "Juicy" daleko) zalicza sam gospodarz, genialnie ripostując młodszego protegowanego:

"O nie brachu, to nie czas wojny, nie odpowiadajmy nienawiści nienawiścią / otwórzmy swe umysły, spójrzmy przed siebie, kierujmy się miłością"

Wymiękam… Kolejnym doskonałym przykładem niech będzie wspólna poetyckość wersów Roberta i… Eldo. Po Eternii i CKCUA uważałem Eldokę za najbardziej lirycznego rapera w naszym kraju. Ucieszyłem się, gdy dowiedziałem się, że na Me, Myself and I panowie będą mieli wspólną kolaborację w "Magii Książek", ale żeby członek Hemp Gru przyćmił lidera Grammatika?!

"Chociaż przeczytałem wszystkie książki Prousta,
Wiem że życie to coś więcej niż dziwki, koks, kapusta.
Życie jest jak 12 ksiąg Pana Tadeusza,
Czasem czeka cie rozpusta, a czasem katusza.
Nie jestem tworem Nietzego, nadczłowiekiem wspaniałym,
Jestem dzieckiem Boga - kruchym i niedoskonałym"

To nie może dziać się naprawdę… Tak myślałem, a jednak. Metamorfoza Wilka jest niesłychana, podobnie jak w kwestii umiejętności na majku. Kiedyś jeden z blogerów uznał, że WDZ ma najlepsze flow w Polsce. Tamto równanie matematyczne Tirexa ma doskonałe odzwierciedlenie na tym LP. Dla tych, którzy nie mieli styczności z tamtą teorią, przypominam:

Flow - reverse - Wolf - translate - Wilk - slang - Wilku

Jakieś wątpliwości? Nie sądzę, tym bardziej że swoimi skillami wolf razem z Boxim i VNM'em imponuje na "Technice":

"Osiem trzy cztery z Wilkiem - rewia podwójnych / Pożremy jak Milkę w chwilkę, tych raperów chujnych"

Zawodem mogą być goście. Mes zawsze dawał dobre featy na płytach przyjaciół, ale zwrotka z "Kowala Serc" to chyba jakiś odrzut z mocnej przecież Alkopoligamii. Eldo i Łona w formie, ale co z tego, skoro Wilk ich przewyższa? Nieporozumieniem jest Bilon – WTF nigga?! Lordz of Brooklyn wnoszą niezły powiew świeżości i potwierdzają, że Polacy i Amerykanie mogą robić wspólne kawałki. Prawdziwym wygranym jest jednak Żary. Czekam z niecierpliwością na solówkę tego chłopaka. To co pokazał na Me, Myself and I przypomina dokonanie AZ z Illmatica. Żary – AZ, Wilk – Nas. A w rewanżu liczę, że będzie drugie "Mo Money, Mo Murder, Mo Homicide".

Ważnym elementem jest także muzyka. Wilku jest początkującym producentem, aczkolwiek dobrym. Jego podkłady są spokojne, można "wyłapać" próbki z Kind of Blue, ale bębny nie współgrają czasem z loopem i wychodzi to chaotycznie. Klasą samą w sobie są Waco, Magiera i LA, świetnym posunięciem było zatrudnienie niejakiego Flow, który to powoli zaczął wchodzić do czołówki beatmakerów w Polsce. Wszystko to jednak jest niczym w porównaniu do "Uroku Gór", w które to zaangażowany został sam Emade. Muzyka w tych 4 minutach jest piękna, esencjonalna i porywająca. Śliczne, ambientowe pejzaże tytułowych gór niemalże rysują się w wyobraźni uważnego słuchacza. Ciężkostrawne mogą się wydawać inspiracje The Neptunes w "Radosnym Sporcie", bo słynne już clapy Pharrella i Chada zostały niemalże skopiowane i kompletnie nie współgrają z refrenem Bilona.

Do wad krążka trzeba zaliczyć… ową metamorfozę. Dla niektórych fanów Wilka może być to szok, mogę nie zrozumieć ukrytej treści i dwuznaczności niektórych tekstów. Będąc chamem mógłbym powiedzieć, że to nic dziwnego, że mają problem, ale przykład Wilka i Żarego temu przeczy. Nie oceniaj ludzi po wyglądzie, nie oceniaj ludzi po ich środowisku. Są tam diamenty. Ale do cholery?! Co miał autor na myśli mówiąc o związkach buddyzmu z lożą masońską?! Po co rapować POTRÓJNYMI całą tablicę Mendelejewa?! Patenty mistrzowskie, ale ich wartość człowiek o IQ niższym niż rozmiar własnego buta nie zrozumie. Po co także odwołania do Cervantesa i mitologii celtyckiej? Szkoda także tej zaczepki skierowanej w Pezeta w "Piętnie Nienawiści": 

"Złodziejom wolność -  już nigdy nie krzyknę,
Wolę samotność i swoje dni zwykłe.
Twój brat siedział w paczce, nagrałeś kawałek,
Matka zapłakana , a ty na balet.
W piątek i sobotę waliłeś z ziomami,
Kielich za kielichem - twa szczerość tu na nic"

Szkoda tych wersów. Rozumiem, że WDZ chciał być agresywny w stosunku do nielojalnego brata, ale żeby tekst aż tak emanował w stronę beefu? Nonsens kompletny i kolejna niepotrzebna utarczka słowna dwóch czołowych raperów, nie tylko w Warszawie. Głupich liryków takich jak "Nieraz stałem pod klatką, nieraz pod urzędem pracy / Ale kocham mą matkę i kocham was rodacy!" jest na szczęście mało, ale o pomstę do nieba woła już cała zwrotka z "Drapaczy Chmur":

"To tylko szare bloki,
Paro piętrowe kolosy.
Po zmroku idą w ruch gloki,
W południe kosy.
Kontakt utrudniony jak przez łoki toki,
Stoję pod niebem bosy.
Nie dla mnie dille, koki
I tak do pierwszych kropel porannej rosy.
Nie dla mnie te widoki,
Skąd wziąć hajs na testarossy?"

Głupio mi coś takiego napisać, ale... Jak się nie podoba, to wracaj słuchać Tetrisa czy Jimsona albo najlepiej nara - na bursztynowe słowiki. Od 4 lat to Robert rozdaje karty w grze zwanej "polskim rapem". Oceny maksymalnej dać nie mogę ze względu na parę niedociągnięć, ale mamy klasyk. Szkoda tylko, że nieliczne grono może się o tym przekonać. Jakie to szczęście, że chociaż mi się udało. Wiecie co? Zawsze byłem dumny, że jestem Polakiem, ale nasz rap nigdy nie był mi po drodze. Nie oszukujmy się – PL to nie USA. Jest przepaść, ale pomostem niech będzie Me, Myself and I. Kolejny polski towar eksportowy dla jankesów.

PS.

"Nie wymagaj niczego od innych, najpierw wymagaj od siebie,
Mówili o mnie "prawilny", lecz dopiero teraz znalazłem Eden"

^ KOCHAM.

Wokale:
Wilku, Eldo, Łona, Bilon, VNM, Boxi, Mes, Żary, Bilon, Lordz of Brooklyn.

Produkcja:
Emade, Waco, Flow, Wilku, Whitehouse.

24.08.2008 - 01.04.2010


To nie jest prima primaaprilisowy żart...

Jak zauważyliście na blogu ostatnio nic nie było. I nie będzie. To jest ta "najważniejsza" notka w historii bloga, o której wspominałem wczoraj w shoucie... Nie usunę bloga, ale... Kończę pisać.

W sierpniu, w notce urodzinowej, wymieniłem kilka imion tych, którzy w jakiś tam mały sposób "przyczynili" się do rozwoju tego bloga. Teraz nie mam zamiaru tego robić, nie chcę nikogo pominąć. Poczujcie się wszyscy wyróżnieni. Jeśli myślisz, że chodzi tu o Ciebie, tak, chodzi tu na pewno o Ciebie. Dziękuję wszystkim tym, którzy tu zaglądali regularnie przez ponad półtora roku. Dziękuję wszystkim tym, którzy z moją pomocą odkryli kawał porządnej muzyki. Dziękuję wszystkim tym, którzy choć raz zaznaczyli tu swą obecność. Dziękuję wszystkim tym itd., itd.

Wszystko się kiedyś kończy, przyszedł czas na RAPort. Nie ma sensu tego tak dalej ciągnąć. Nie będę kłamał. Nic tutaj już nie będzie. Z dniem dzisiejszym blog kończy swój żywot. Tak być po prostu musiało, koniec nastąpił parę dni temu, dzisiaj oficjalnie to mówię.

Trzymajcie się i szukajcie dobrej muzyki. W końcu jest jej dużo.

D.