Vibe Magazine
Magazyn Vibe już jakiś czas temu bawił się w podobną ankietę dotyczącą najlepszych raperów. Wygrał jak dobrze pamiętam Eminem, drugi chyba Jay. Tym razem przyszła kolej na najlepszych producentów. Jak to wygląda i jak to widzę swoim okiem?
Podobnie jak poprzednio 64 postacie zostały podzielone na 4 koszyki: "homegrown sounds", "soul sample", "mass appeal" oraz "boom bap". Pierwsze co mi się rzuciło w oczy to brak... Madliba. To nie żart. Pominięcie tak ważnej, świetnej i co najważniejsze, zasłużonej postaci jest mocno przesadzone. Z zestawu, który otrzymałem, postanowiłem sam się trochę "zabawić" i wytypować faworytów.
#1: homegrown sounds:
- Dre vs. DJ Toomp: lubię Toompa, ale doktorek to moje (i nie tylko) osobiste podium. Nie mogło być inaczej.
- Ant Banks vs. DJ Quik: oddaje swój głos na mojego imiennika, bo jest nie tylko świetnym producentem, ale i przyzwoitym raperem. Nawet
ta pedalska (i to lekko mówiąc) okładka tego nie zmienia.
- Juicy J vs. Rick Rock: muszę wybierać? Nie chcę... Ważniejsze tu jest dla mnie, dlaczego został uwzględniony sam Juicy J, bez DJ Paula? Mój głos ma tylko za zasługi i swoje klasyki z Three 6 Mafia. Rick Rock do mnie nie trafia, choć "Tradin' Wars" (wyprodukowane na spółę z Mikem Mosleyem) jest genialne.
- Prince Paul vs. Shock G: hehe, panie G, ale z czym do ludu? Do księcia? Pff... Doceniam zasługi, ale dyskografia Prince Paula jest tak piekielnie mocna (nie tylko trzy pierwsze De La Soul), że mało kto by z nim wygrał.
- Poison Clan vs. Johny "J": Miami Bass mnie nie interesuje, więc logicznym jest wybór zmarłego niedawno Johny'ego.
- The Bomb Squad vs. Mr. Lee: trzy słowa. Public. Enemy. Legendy.
- Beats by the Pound vs. Wyclef: szczerze? Nie znam za wiele od Beats by the Pound, a Wyclef to dobry producent, tylko ile mu pomaga(ł) Jerry "Wonder" Duplessis? The Score to też nie w pełni jego zasługa, ale solowy debiut wystarczy, by zarekomendować.
- Mannie Fresh vs. David Banner: kolejny mój imiennik, i ten to chyba musiał zapłacić, żeby tu się znaleźć... Proste, że Mannie, choć jego południowy styl jest ewidentnie nie dla mnie. Banner jest tak słaby, że wciągnięcie go na tą listę to jakaś profanacja i szczyt głupoty.
#2: soul sample:
- Kanye West vs. Heatmakerz: mówcie co chcecie, ale Kanye aka "jestem głupkiem i największym bufonem", jest jednym z największych w historii, a i 808's & Heartbreak się broni (należy pamiętać, że to nie hip-hop).
- No I.D. vs. The Alchemist: ten pierwszy, nie tylko z sentymentu. Cały czas gdzieś w cieniu, mimo że jest nazywany "ojcem chrzestnym chicagowskiego rapu". Alchemist zaczyna powoli kopiować sam siebie i staje się bardzo nudny i przewidywalny.
- Just Blaze vs. Hi-Tek: dopiero w czwartym koszyku znajdzie się para trudniejsza do wytypowania... Jeśli musiałbym wybierać, to jednak Hi-Tek. Minimalnie, choć mainstream od lat należy do Blaze na spółę z Westem. BTW są to nieliczne postacie, od których biorę wszystko w ciemno. Nie pamiętam większych zawodów.
- Erick Sermon vs. Daz Dillinger: Bandyta, bo to mój klimat, to raz, a dwa... No nie wiem, ale całokształt ma lepszy (pomijam albumy EPMD, które to produkował razem z PMD).
- J Dilla vs. 88-Keys: Yancey, innej możliwości nie ma. Nie jestem jakimś wielkim fanem Dilli, ale konfrontacja z tym panem, to za wysokie progi dla tego drugiego.
- Organized Noize vs. 9th Wonder: grupa Sleepy Browna to mój top10, a może i top5. To co robili między 1995 a 2000 rokiem to maestria. Cudak jest przeraźliwie nudny od jakiegoś czasu.
- Mark the 45 King vs. Salaam Remi: za "Fu-Gee-La" głos idzie na Remiego, choć gdybym miał oceniać zasługi, zwyciężyłby ten pierwszy.
- Pete Rock vs. Cool and Dre: chciałem pogratulować redaktorom Vibe'a poczucia humoru zestawiając ze sobą te trzy postacie.
#3: mass appeal:
- The Neptunes vs. will.i.am: "beat płynie tak, jakby zrobił go Neptun". Przyznaję rację Mesowi.
- Scott Storch vs. Lil Jon: o Boże... Storch za klawisze w "Still Dre" i cały "Don't Say Nuthin'". Zresztą, od Lil Jona każdy jest lepszy.
- Teddy Riley vs. Kay Gee: ani jeden, ani drugi, ale niech będzie Kay Gee. Tak, Naughty by Nature nigdy nie lubiłem.
- Diddy and The Hitmen vs. Herbie Luv Bag: kiedyś w The Source Diddy został podobno okrzyknięty najlepszym producentem wszech czasów. Na wyrost, bardzo, ale klasę ma wielką. Świetny mainstream, a Herbie? Nie wiem jakim cudem się znalazł na liście.
- Trackmasters vs. Larry Smith: duet, bo Smith w takim zestawieniu to przegięcie maksymalne, podobnie jak ten pan wyżej.
- Swizz Beatz vs. Dust Brothers: białasy. Przez Swizzy'ego Jay się wstydzi jednego numeru do dziś. Produkcje są tak oklepane i sztampowe jak u nikogo innego. Duści to jednak dwa, trzy poziomy wyżej.
- Jermaine Dupri vs. Irv Gotti: pierwszy odpada od razu. DJ IRV strasznie nierówny, ale znacznie pomógł DMX'owi i niestety Ja Rule'owi.
- Timbaland vs. Pollow da Don: Timbo, bo to legenda, a taką nigdy nie będzie Pollow.
#4: boom bap:
- DJ Premier vs. Bangladesh: no bez jaj...
- Havoc vs. Da Beatminerz: ci drudzy i to zdecydowanie. Z całym szacunkiem dla Havoca, ale Beatminerz miażdżą od początku kariery aż do teraz (wpadki minimalne). Kejuan Muchita (WTF?!) od 1999 wzwyż nie potrafi mnie przyciągnąć, ani zaskoczyć.
- Jam Master Jay vs. Easy Mo Bee: Easy mnie nigdy nie zawiódł. Stały, równy poziom, a to co zrobił na
Ready to Die nie potrzebuje komentarza. A, i jeszcze
to. Jam Master Jay zawsze spoko, ale tu nie miał szans.
- Rick Rubin vs. The Beatnuts: biały brodacz bierze górę, choć jest strasznie monotonny. Latynosi kombinują, ale Rick tworzył większą historię. WIELKĄ historię.
- Large Professor vs. Q-Tip: nie potrafiłem wybrać. Naprawdę. Dwóch najlepszych raperów i producentów jednocześnie IMO (Monch trzeci, czwarty i piąty numer zostawiam dla siebie). Musiał to za mnie zrobić los i głos poszedł na Q-Tipa. Sorry Pro.
- Marley Marl vs. Dame Grease: ten pierwszy, bo newschool nabrał nowego znaczenia i na przełomie lat 80 i 90 to on rozdawał karty. Poza tym Dame miał tyle wpadek, że nie chce mi się liczyć, a za same "Some of Us Have Angels" powinien skończyć z produkcją.
- Diamond D vs. DJ Muggs: całe D.I.T.C. jest lepsze od Muggsa i basta. Wolałbym Buckwilda, mojego ulubieńca z kolektywu, ale diamencik też dobry. Muggsa nigdy nie potrafiłem zrozumieć i do końca polubić.
- RZA vs. Rockwilder: książę w 1993 wyprzedził cały hip-hop. RZA do 1996 robił z każdym co chciał. Tylko dwie postacie w ogólnym rozrachunku mogły mu przeszkodzić w dążeniu na szczyt. I im się udało.
Cała zabawa znajduje się pod
tym linkiem. Tam też możecie głosować.
PS.
A Battlecat?