Jay-Z / Kanye West
Watch the Throne
Def Jam / Roc-A-Fella / Roc Nation, 2011
Lepiej późno (ta recka) niż wcale...
Czekali wszyscy, czekałem i ja. Do projektu podchodziłem z małą rezerwą... Nie, poczekaj. Trochę inaczej. Spodziewałem się, że dostanę dobry album i taki właśnie wpadł w moje ręce. Nie otrzymałem nic, co by mnie rozczarowało. Podziałało to też w drugą stronę - nie dostałem nic, co by mnie zaskoczyło na plus. Miało tak dla mnie być. Ma się nosa, co?
Sprawa była bardzo prosta - Jay i Kanye byli w wielkiej formie i wiedzieli kiedy "to" wydać. Udało im się, ale bez jakiejś fanaberii wybitności, którą niektórzy zaczęli używać wobec Watch the Throne. To jest zdecydowanie na wyrost, choć trzeba przyznać, że miejscami mamy do czynienia z poziomem, który piastuje arcywysokie miejsca na moich ulubionych listach (weźmy np. "Why I Love You").
Warstwa liryczna nie przynosi nam jakiś większych przebłysków obydwu panów. O, jest fajnie, luźno, wszechobecny przepych i masoneria. Jesteśmy czarnuchami, którzy się wybili, więc możesz nam teraz pozazdrościć tego wszystkiego. Szczególnie rozwalanego i przerabianego na waszych oczach Maybacha w klipie do "Otis" (notabene jest to track, którego wręcz nienawidzę). "Dzieciątko Jezus, uuu, słodka Maryja, uuu" - to też wszystko brzmi komicznie, szczególnie tłumacząc na nasz piękny język. Wokalne zawodzenie Franka Oceana dodaje tylko kolejnych powodów do śmiechu w momencie refrenu "Made in America".
Właśnie, "Otis" i "Made in America" są dla mnie jedynymi słabymi momentami. W opozycji do tego na highlight wyrastają zdecydowanie (chronologicznie) "No Church in the Wild", "Who Gon Stop Me" i najlepszy z tego bogatego zestawu "Murder to Excellence", oparty na ciekawym koncepcie, nie tylko lirycznym, ale przede wszystkim "dźwiękowym".
Spodziewałby się kiedyś ktoś, że Swizz Beatz da lepszy podkład niż S1? I to w jednym kawałku! A myślałby kto, że spod jego ręki wyjdzie najlepszy beat na albumie? Byłbym ostatnią osobą na świecie, która by tak powiedziała, i chyba nadszedł ten moment. Produkcyjnie, człowiek do którego czuję obrzydzenie, pozamiatał na Watch the Throne. Podzielenie "Murder to Excellence" na dwie części wyszło znakomicie. Jego pierwszy part sprawia, że bardzo nielubiany przeze mnie producent wyprzedza Westa, będącego w formie z ostatniego solo (chociaż bez takiego bogactwa dźwięków i harmonii). Trochę jest tu kombinowania, ale wszystko jest nieźle wymieszane. Czuć pomoc innych (Neptunes, Mike Dean), ten własny styl, który wnieśli do produkcji. Ciekawe wydaje się też zestawienie niektórych sampli: całkiem nowe, jak Flux Pavilion (2011) w "Who Gon Stop Me", i te starsze - Vangelis (1981) w "Illest Motherfucker Alive".
Oczywiście nie jest to poziom My Beautiful Dark Twisted Fantasy. Jest to taki Blueprint 3, tylko z o niebo lepszymi beatami. Nie zapominajmy też o MAŁEJ zamianie ról - to właśnie tutaj Hova przestaje czuć się gospodarzem, bo tylko wpadł z wizytą do ozłoconego królestwa Westa. Ten chyba lepiej się tutaj czuje. Luksusowy rap dla wszystkich.
Ocena: 4 / 5
Ja się do tej płyty chyba nigdy nie przekonam. Zwyczajnie męcząca, drażni i irytuje. Takie 2+, ewentualnie 3.
OdpowiedzUsuńPodbijam, Northim! Już z założenia byłem na "NIE" - nie lubię ani jednego ani drugiego, jedynie pojedyncze kawałki i 2 pierwsze płyty Hovy - ale żeby nie być bezpodstawnym to posłuchałem kilka razy. I właśnie to jest uczucie, jakie mam jak tego słucham: rozdrażnienie.
OdpowiedzUsuńOt, taki komercyjny rap XXI w. na dobrym poziomie. Ale ja tego właśnie nie kupuję co teraz robi większość mainstreamu USA. Dla mnie jest wystarczająca ilość dobrych rzeczy na świecie (oraz starych świetnych płyt) aby to omijać.
To jest produkt ze ściśle określonym targetem, a ja nim po prostu nie jestem.
"Spodziewałby się kiedyś ktoś, że Swizz Beatz da lepszy podkład niż S1? I to w jednym kawałku! A myślałby kto, że spod jego ręki wyjdzie najlepszy beat na albumie?" - dokładnie to samo pomyślałem po pierwszym odsłuchu albumu !! Ta zmiana w środku trwania kawałka, klimatem odpowiednia do tekstu - coś naprawdę dobrego. Bit absolutnie bez charakterystycznych, "swizzowych" patentów i plastikowych rozwiązań. Jeśli chodzi o mnie, to uważam, że "Welcome to the Jungle" jego autorstwa również jest udane - prosty bit, ale jak dla mnie bardzo hipnotyczny. Jay hula po nim aż miło. Swizz ostatnimi czasy zaskakuje coraz częściej na plus - jakie było moje zdziwienie, gdy dowiedziałem się ostatnio, że bit do "Dr Carter" (ostatnio, gdyż nie słuchałem wcześniej Wayne`a bo mnie wkurwiał, co było totalnie ignoranckie:)) zrobił właśnie Swizzy. Jak dla mnie pozamiatał tym podkładem cały album. Stricte odnośnie "WTT" to przekonałem się bardzo mocno do tego albumu, po początkowym "chłodnym" odbiorze, a muszę przyznać, że jestem wielkim fanem Hovy. Cieszę się, że jest jeszcze ktoś oprócz mnie, kto uważa kawałek "Who Gon Stop Me" za jeden z jaśniejszych punktów "WTT". Dla mnie to jest jakiś niewyobrażalny, elektroniczno-kosmiczny rozpierdziel, przyznam, że na początku był dla mnie chaotyczny, ale teraz to bez wątpienia mój ulubiony moment płyty. A co tam Jay wyprawia w kwestii flow !!! Chyba najbardziej specyficznie odjechany podkład na jakim Hova rymował od czasu odjazdów z Timbo przy "Vol.3". Do twoich faworytów Dawidzie, ja ze swojej strony dodałbym jeszcze "Primetime" (typowy No ID ale ma bardzo fajny klimat) i "Illest Motherfucker Alive", w którym te operowe wstawki nie denerwują mnie tak jak w przypadku "HAM", a wszystko bardziej układa się w spójną całość. Polecam sprawdzić wszystkim ciekawą analizę zawartości "WTT" track-by-track (http://rapgenius.com/posts/Which-throne-are-you-watching), gdzie na końcu czytamy, że "WTT" jest "być może najbardziej konstruktywnym rap albumem przedstawiającym idee 'black power', który kiedykolwiek powstał (!!) Jest bardziej przystępny i mniej moralizatorski niż albumy Public Enemy i KRS One`a (!!!!!)". Bardzo dyskusyjne stanowisko, ale sprawdźcie dlaczego autor tak myśli, a spojrzycie na "Watch The Throne" z innej perspektywy:):D
OdpowiedzUsuń