sobota, 25 lipca 2009

50 Cent - Get Rich or Die Tryin'


50 Cent
Get Rich or Die Tryin'
G-Unit, 2003








Mijają dwa tygodnie od ostatniego odcinka Pozycji Klasycznej, w której to na pierwszy ogień poszedł Dr. Octagon. Przerwa trochę trwała, sorry, więc w ramach rekompensaty trzeba powrócić z czymś bardzo kontrowersyjnym. O ile poprzednie odcinki nie mogły kwestionować "klasyczności" opisywanego materiału, to dzisiaj mogę mieć u Was przejebane. Wybór padł na Get Rich or Die Tryin'. Pojebało?! Nie. Można nie lubić Fiftiego (sam go zresztą nie lubię), ale klasy jego legalnemu debiutowi odmówić nie można. Jest to jeden z najlepszych czysto mainstremowych albumów tego wieku. Teraz rodzi się pytanie, czy "czysty mainstream", robiony pod masowego słuchacza, może być dobry? Oczywiście, patrz ostatnia płyta Lil Wayne'a - Tha Carter III.

Nie mam zamiaru przybliżać sylwetki Fiftiego, ponieważ lepiej to robią inne istytucje, takie jak Bravo, a poza tym nie znam za wielu faktów z jego życia, oprócz tego, że dilował i ktoś go kiedyś tam postrzelił. Po krótce powiem, że debiutował dość przyjemnym Power of the Dollar w 2000 roku, który produkowali m.in. Trackmastersi i DJ Scratch, a gościnnie udzielali się UGK czy... Destiny's Child. Jak widać już wtedy Curtis dobierał sobie uznanych na scenie współpracowników. Pierwszym jego oficjalnie wydanym albumem był Guess Who's Back? - jakaś kompilacja, której nie miałem przyjemności przesłuchać. 2003 rok to czasy mojej ostatniej klasy gimnazjum, śmieci Marc-Vivien Foé'a, debiutu Eisa, Flexxipów, Jazzu w Wolnych Chwilach i zachwycania się "In da Club". Czy ktoś w tamtym czasie się tym nie jarał? Czy to moi równieśnicy, podobnie jak ja, mało wiedzący wtedy o muzyce, czy ci starsi, mający większy bagaż "dźwiękowych" doświadczeń. Wszyscy się tym zachwycali. Singiel hulał cały czas w radiach i na Vivie, okupował szczyty list przebojów, a poza tym miał to "coś". I w tym momencie kończą się pochwały dla Jacksona, samozwańczego króla ([*]) rapu, zaraz po Eminemie. The Massacre nie był zbyt udany. "Nośny" podobnie jak poprzednik, ale nie miał już tyle do zaoferowania. Ciągle to samo, podobnie jak na klapie wydanej dwa lata temu - Curtis - która wsławiła się bardziej tym, że została wydana tego samego dnia co Graduation. W korespondencyjnym pojedynku Westa i Cenciaka, ten drugi był na straconej pozycji, ale album sprzedawał się w miarę dobrze i dotrzymywał kroku konkurentowi na tej płaszczyźnie. Trochę nadziei wniósł parę tygodni temu War Angel LP - darmowy street album, przypominający pierwsze, dobre dokonania dzisiejszego bohatera.

Co ma takiego do zaoferowania swoim rapem 50 Cent na swoim w pełni debiutanckim albumie? Raczej niewiele, nie oszukujmy się. Nie jest wielkim technikiem, rymy są przeciętne, momentami prościutkie i słabe. Tematyka to typowa gangsterka. Dziwki, kokaina, dilerka, szybkie samochody, hustlerka i morderstwa. W ogóle przeglądając książeczkę, truskule mogą mieć niezły ubaw (szczególnie jak Curtis sobie wkłada hajs w majtki, do Demotywatorów to dać) oglądając te wszystkie wyimaginowane zdjęcie ekipy G-Unit. Po co to dałem do Klasycznej, skoro narzekam i narzekam? Otóż moi drodzy wszystko jest tak podane, że po prostu nie może się to nie podobać. Nie każdy rap musi być inteligentny, nie każdy to Talib Kweli, ale też nie każdy potrafi to wszystko dobrze opakować i sprzedać jak Fifty. To jest olbrzymi plus tego wydawnictwa. Bardzo podobnie jest z gościnnymi wystepami. Young Buck czy Yayo są jeszcze słabsi od gospodarza, Nate Dogg zawsze wnosi coś ciekawego, ale wszystkich wyprzedza Eminem, który i tak nie dał zwrotki, która mogłaby powalać, ale wystarczająco dobrą, aby była jedną z najlepszych, o ile nie najlepszą, na płycie.

Curtis Jackson III ma też inną bardzo ważną cechę na głównej scenie, której nie ma większość pozostałych. Ma świetne ucho do doboru beatów. Ile było lepszych o niebo graczy od niego, którzy podkładami "zabili" swój album? Beanie Sigel, Joe Budden (odpowiedź Def Jamu na Fiftiego) czy Memphis Bleek to mała część tego wszystkiego. Raper wiedział do kogo się zgłosić, w czym zapewne mu pomogli Eminem i przede wszystkim Dr. Dre. I tu rodzi się kolejne pytanie - czy jakby 50 Cent był tak słaby, to Em i Doktorek by go promowali? Chyba nie muszę odpowiadać na to pytanie, bo logiczna odpowiedź jest tylko jedna. Obaj dali swoje produkcje na Get Rich or Die Tryin' i nie zawiedli. Imponuje zwłaszcza Dre, który swoimi kapitalnymi produkcjami przypomina czasy 2001. Inni, mniej znani, również nie zawiedli, a jedyna postać do której można się przyczepić to Rockwilder. Do kogo jak kogo, ale chyba nie do Jasksona, pasują beaty współpracownika Sermona.

Klasyk czy nie? Oczywiście, że tak, tylko zupełnie inny niż Jewelz bądź Center of Attention, które cały czas noszę w sobie. Jak już wspominałem na początku - można nie lubić 50 Centa, ale klasy Get Rich or Die Tryin' odmówić nie można. Jest to po prostu świetna płyta. Idealna do wyluzowanego klimatu, do posłuchania w samochodzie itd. Pamiętam doskonale jak kilka lat temu wszyscy się tym zachwycali, a kilka miesięcy później, te same osoby stwierdziły że Fifty się sprzedał i jest chujowy. Tak jest do tej pory, wszyscy patrzą przez pryzmat wysokości zarobków Curtisa i coraz niższego poziomu artystycznego. Inna sprawa jest taka, że gdyby to był słaby album, to zbierałby tak świetne recenzje? Nie. XXL przyznało w końcu maksymalną notę, a średnia wszystkich not oscyluje ok. 80%. Każdy fan rapu musi ją znać koniecznie, powtórzę - KONIECZNIE. Podobać się już nie musi, to jest sprawa indywidualna.

Wokale:
50 Cent, Eminem, Young Back, Tony Yayo, Nate Dogg, Lloyd Banks.

Produkcja:
Rob "Reef" Tewlow, Eminem, Digga, Dr. Dre, Mike Elizondo, DJ Rad, Luis Resto, Sha Money XL, Sean Blaze, Mr. Porter, Rockwilder, Dirty Swift, Megahertz, John "J-Praize" Freeman, Red Spyda, Terrance Dudley.

Ocena: 8 / 10

12 komentarzy:

  1. Płyta doprawdy znakomita. Ale wszyscy oczywiście powtarzają slogany G-Unot itd., a zapominają jak jarali się klasycznymi kawałkami z tego albumu. Zgadzam się absolutnie, że to klasyk. A 21 question... Ach... Many Man to samo. Dałbym 8+, albo nawet 9.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo to jest takie bzdurne gadanie, że raper X to to, to tamto, bo się sprzedał. Pierdolenie o szopenie, Get Rich... jest świetne, a kto gada inaczej ten się nie zna po prostu.

    Tak samo jest u nas z Mezo. Przecież nielegale miał dobre, Wyjście z Bloków też niczego sobie, Mezokracja raczej słaba, a Eudaimonia to [*]. Nie znaczy, że jak coś jest robione dla kasy to gówno od razu, choć najczęściej tak jest. Nasi doganiają Amerykę i robią to dla szmalu. Jednym jak Tedemu wychodzi, innym jak ostatnio Mezowi już nie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Young Buck jest słaby? Bez jaj! To najlepszy zawodnik (były już) z obozu G-Unit.

    OdpowiedzUsuń
  4. Young Buck ssie.
    płytka niezła. in da club wiadomo ze zabija, many men też. ale u mnie bez podjary. taka płytka idelana do samochodu a ja dopiero za tydzień prawko robię :D jak już będę miał swojego wymarzonego chryslera to dam 9/10

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie jest problemem być lepszym od Young Bucka. Bardzo przeciętny raper. Poza tym na Get Rich... nie spisał się lepiej od Fiftiego. Wszystkich razem wziętych Em zjadł.

    OdpowiedzUsuń
  6. jaram się, że zrobiłęś reckę tej płyty, czekam jeszcze na płytkę innego sprzedajnego rapera tedego, a pare klasyków to on już ma na swoim koncie. no, może 2.

    OdpowiedzUsuń
  7. Prędzej czy później Get Rich... musiało się znaleźć tutaj. To nieuchronne było, a że teraz nadarzyła się okazja, bo podczas eskapady do WWA kupiłem w końcu oryginał to wiesz. Co do Tedego to niedługo będzie WFD, ale z tym się zbieram, zbieram i nic nie wychodzi na razie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Recenzja spoko, płytka też ok, aaale... co do Meza to sie raczej nie zgodzę, bo problemem nie jest to że sie sprzedał, ale "rap" który teraz robi. Jako "dobre" okresliłbym jedynie jego nielegale...
    Pozdro

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja zawsze broniłem Meza i będę bronić Meza. Głowiłem się czy u siebie w "Na ostrzu pióra" ma być Łona czy Mezo. Tak więc postanowione kto będzie następnym, bo muszę co nieco o tym jeszcze napisać ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. A on rapuje czy śpiewa? Skoro rapuje, to jest to rap, a że jest to chujowy rap to już inna sprawa.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja wręcz przeciwnie niż Ty, @Northim, jestem przeciwnikiem Meza i jego twórczości, tak więc czekam na argumenty za Mezem lub zapowiedziany wpis na Twoim blogu...


    PS
    Rapuje czy śpiewa ? ;p

    OdpowiedzUsuń
  12. Oczywiście, że to rap, tylko z komicznym śpiewem w refrenie., wzorowanym na jakiś autotunie. A czy jak Andre ma śpiewane refreny u siebie to już nie jest rap? Jesteś do niego uprzedzony, zresztą jak napisałeś, i gadasz głupoty, że on to, że on tamto. Ja też mogę powiedzieć, że K44 to nie jest rap, bo Magik ma spiewany refren w "+ i -" i chuj wie czy on rapuje czy śpiewa. Identyczna sytuacja.

    OdpowiedzUsuń