sobota, 31 października 2009

The Notorious B.I.G. - Ready to Die


The Notorious B.I.G.
Ready to Die
Bad Boy, 1994








Wokale:
The Notorious B.I.G., Method Man, Puff Daddy, Diana King + Faith Evans (reedycja).

Produkcja:
Puff Daddy, Darnell Scott, Easy Mo Bee, The Bluez Brothers, Chucky Thompson, Jean "Poke" Oliver, DJ Premier, Lord Finesse + Nashiem Myrick, Rashad Smith (reedycja).

Ocena: 10 / 10

wtorek, 27 października 2009

Krótko i na temat: Madvillainy


Madvillain
Madvillainy
Stones Throw, 2004

90%






Jest ok. 3 w nocy. Nie mogę spać. Ostatnio tak mam i nie wiem dlaczego. Mimo wszystkich przeciwności "takichżeniepotrafięichnazwać" postanawiam czegoś posłuchać. Tak cichutko. Co wybrać? Idealny klimat zapewniłoby Madvillainy, ale brakuje mi tylko oparów dymu. Słuchanie całego albumu też nie wchodzi w grę (czas, czas, czas, a Doom akurat mówi "Living off borrowed time the clock ticks faster"), więc trzeba coś wybrać z poszczególnych tracków. Na pierwszy ogień idzie jeden z najdoskonalszych utworów w dziejach rapu, idealna symbioza MC z producentem - "Accordion". Zasada jest prosta: MF Doom rapuje, Madlib produkuje. I to w taki sposób, że pozamiatali wszelaką konkurencję w całym 2004 roku. Akordeon od tamtej pory nie musi kojarzyć się już tylko z obciachem. A co mam powiedzieć o "All Caps"? Też mocarz. Jak cała płyta. Tylko dlaczego taka trudna? Długo się przekonywałem do dzieła tych dwóch panów, ale jak mnie pochłonął ten ich "własny świat" to na dobre. Tylko, żeby ten tytuł nigdy mi się już nie mylił. Jebane literówki. Zawsze przekręcam z "Madvillainy" na "Madvilliany". Nigdy też nie dałbym tego do Klasycznej. Nie potrafię o tym czegoś więcej pisać. "Figaro".

sobota, 24 października 2009

Materiał Producencki

Ale że nikt nie dał takiego newsa... Nieładnie. Dobra, ja nadrabiam.

Rok temu swoją premierę miał Materiał Promocyjny warszawskiego tria Na Pół Etatu. Płyta bardzo dobra, aczkolwiek trochę przegapiona i już zapomniana. W ramach przypomnienia: NPE to trzy postacie: Feelhip, Quiz oraz DJ A n-tek. Rap dwóch pierwszych panów, powiedzmy że jest "w normie". Ani jeden, ani drugi nie wyróżniają się niczym wielkim. Nie jest źle, ale takich jak oni są u nas setki. Lirycznie w pamięć zapada natomiast wers VNM'a o Tonym Monstanie, a w zasadzie "tonie metafor jak Montana". Cuty A n-tka są bardzo dobre, szczególnie te w "Nie Mam Już Cierpliwości", prawdziwym majstersztyku w warstwie produkcyjnej. I właśnie największą perełką z całości są beaty, za które odpowiedzialny jest Quiz (jedna rzecz wyszła spod ręki Świętego).

Jako że kupiłem wtedy Materiał Promocyjny, to kilka dni temu otrzymałem e mail od chłopaków z wiadomością, że Quiz wydaje niedługo swój album producencki pt. Quiz + Goście: Materiał Producencki. W tym miejscu znajduje się singiel i muszę przyznać, że jest na co czekać. Zapowiada się świetnie, tym bardziej że na płycie pojawi się sporo pierwszoligowych gości - "ksywki takie jak Tetris, Zkibwoy czy Proceente mówią Ci coś?". Więcej info będzie sukcesywnie dodawane na tej stronie.

Poniżej macie dość oryginalną jak na nasze podwórko zapowiedź albumu. Polecam przesłuchać z dwóch powodów. Pierwszy to przedstawienie większej listy gości (imponującej), drugi to beat. Jeden z najlepszych jakie słyszałem w tym roku. I pomyśleć, że taki cudo nie weszło na płytę... Późna jesień - czekam.



PS.

Mam nadzieję, że Quiz + Goście: Materiał Producencki będzie klawo wydany, ponieważ poprzedni digipack od chłopaków był tragiczny.

wtorek, 20 października 2009

Krótko i na temat: No Way Out


Puff Daddy & the Family
No Way Out
Bad Boy, 1997

78%






W 1997 roku wojna pomiędzy wybrzeżami dobiegała końca. Najbardziej aktywne w poczynaniach były wytwórnie Death Row oraz Bad Boy. Pierwsi mieli bardzo mocną ekipę, dodatkowo krótko wspomaganą przez Shakura. U drugich prym wiódł praktycznie tylko Biggie. Kilka miesięcy po śmierci rapera, Puff Daddy razem z pozostałymi członkami swojego labelu wydaje bestsellerowy No Way Out. Album tylko w pierwszym tygodniu sprzedał się w nakładzie ponad 560 tyś. sztuk, a rok później zdobywa nagrodę Grammy za najlepszy hip-hopowy krążek. Piętno tamtej wojny zostało odciśnięte w hitowym "I'll Be Missing You" - w całości poświęconym pamięci Wallace'a. Utwór oparty na samplu z The Police i okraszony niezłym klipem (plus ten "wypadek" na motocyklu - klasyk). Produkcyjnie jest bardzo dobrze, Sean Combs korzysta z bardzo długich sampli tworząc z tego perełki w postaci "It's All About The Benjamins (Remix)", "Friend", "Señorita" czy "Can't Nobody Hold Me Down". Z raperami jest różnie. O ile na Notoriousie, Jayu i Buście można polegać to już pozostali są kiepscy. Z gospodarzem na czele. Ogólnie fani mainstreamowego rapu z tamtego okresu będą zachwyceni. Reszcie też powinno się podobać, jeśli nie szukają tu głębszych treści.

sobota, 17 października 2009

2Pac - Me Against the World


2Pac
Me Against the World
Interscope, 1995








Był taki jeden odcinek Słowa..., w którym to wyraziłem swoją opinię o 2Pacu. A w zasadzie nie tyle co o raperze, tylko o fejmie panującym wokół jego osoby. Przez to wszystko może się wydawać, że nie lubię tego rapera. Bzdura. "Nie lubić", a "być obojętnym" w sensie jego rapu to spora różnica. Ma swoje zalety, ma swoje wady, ale znam wielu lepszych od niego. Wszechobecny, zwłaszcza w Polsce, fejm na jego twórczość jest kompletnie nie adekwatny do poziomu twórczości. Będę to powtarzał jak mantrę. To mnie wkurwia, tak samo, jak cały otaczający świat Shakura na swojej najlepszej płycie.

2Paca można kochać, nienawidzić, albo kompletnie nie interesować się jego osobą. Ja należę do tych ostatnich. Polemizować można w wielu kwestiach, ale odmówić nie można mu tylko jednego - w swoim życiu nagrał dwie płyty, które znać trzeba koniecznie. Pierwszą z nich jest mocno przehajpowany All Eyez on Me. Płyta dobra, bez zbędnych rewelacji. Gdzieś w cieniu czai się prawdziwy klejnot, jakim jest Me Against the World. Zdecydowanie najlepszy krążek w jakim maczał palce Makaveli.

Najbardziej imponuje sam 2Pac. Ani wcześniej, ani później jego rap nie był tak autentyczny. Mówię to z całą odpowiedzialnością. Bo o ile wcześniejsze dokonania nie były wielkie jako całość, to pojedyncze utwory były czymś dużym ("Brenda's Got a Baby" i "Keep Ya Head Up", no kuuurwa!). All Eyez on Me trącił mocno trącił komercją ("bo ta płyta to mój plan na hajs!"), ale uroku mu się nie odmówi - jest dobry. Płyty pośmiertne można odpuścić, ale za nic nie można dopuścić do sytuacji, że nie zna się Me Against the World. Mniej tu gangsterki, a więcej refleksji. Nie ma tu grożenia bronią, ale jest gloryfikacja własnej matki. Jest sporo odniesień do Boga, powrót do dzieciństwa i wyrażenie swojej miłości do hip-hopu. Jednak na pierwszy plan wysuwają się rzeczy takie jak "It Ain't Easy", "Fuck the World", "Outlow" i "Me Against the Wolrd" - utwory najlepiej oddające "nerwowy" klimat całego krążka.

Z Me Against the World wiąże się kilka ciekawych historii... Zmiana tematyki, podejścia do niektórych spraw, pobyt w więzieniu, Billboard oraz to, że jednym z producentów albumu byli... Duńczycy. Są nimi Soulshock i Karlin - duet mający na swoim koncie współpracę z Whitney Houston, Toni Braxton i JoJo (ich późniejsze dokonania to m.in. "Rise and Fall" Stinga z Craigiem Davidem). Ich tytułowy kawałek, mocno czerpiący z R'n'B i G-Funku, mocno odbiega stylistycznie od pozostałych. Oprócz całej armii postaci mniej znanych (co nie znaczy, że słabych, bez przesady), najbardziej wyróżniają się rozpoczynający dużą karierę Johnny "J" i postać, której nie trzeba nikomu przedstawiać, czyli Easy Mo Bee. Jego "Temptations" jest nie tylko najlepszą produkcją na płycie, ale i jedną z najlepszych w całej jego bogatej karierze. Kawałek, który spokojnie mógłby wejść na Ready to Die. Nie tylko dlatego, że był nagrywany w tym samym okresie. Jest to wielkie dzieło.

Tydzień temu w sobotnim cyklu wspominałem o pewnej płycie, której autor "garował" podczas gdy jego album debiutował na pierwszym miejscu Billboardu. Tym rodzynkiem jest Me Against the World. Jedna z najlepszych płyt 1995 roku i mocny konkurent "starszego o rok" Ready to Die. Dwie płyty bardzo do siebie podobne tematycznie i stylistycznie. Dwie płyty, dwóch wielkich legend. Dwie płyty kolesi, którzy zapłacili życiem za swój konflikt. I znowu ciekawa historia tu się przypomina, bo podobno pomysły na te dzieła kradli sobie nawzajem. Można się wkurwić na świat, co?

Wokale:
2Pac, Sarah Diamond, Debby Hambrick, Jay Jensen, Jill Jones, Dan O'Leary, Dramacydal, Lady Levi, Richie Rich.

Produkcja:
Tony Pizarro, Easy Mo Bee, Soulshock & Karlin, D-Flizno Production Squad, Le-morrious "Funky Drummer" Tyler, Moe Z.M.D., Sam Bostic, Mike Mosley, Brian G, Shock G, Johnny "J", Moe Z.M.D.

Ocena: 9 / 10

wtorek, 13 października 2009

30 rocznica

Równo 30 lat temu, 13 października 1979 roku, świat muzyki zmienił swoje oblicze na zawsze. Wtedy to pojawił się pewien singiel, z którego tekst "Now what you hear is not a test / I'm rappin' to the beat / And me, the groove, and my friends are gonna try and move your feet" znają (lepiej nie przyznawać się, że nie) wszyscy. Esencja hip-hopu.

Chodzi mi oczywiście o genialne "Rapper's Delight" od The Sugarhill Gang - prawdopodobnie najważniejszy kawałek w historii hip-hopu. Nie tylko dlatego, że był to pierwszy singiel. Nie tylko dlatego, że zwrócił uwagę na rodzące się zjawisko zwane "hip-hopem". Dlatego, że jest to numer wybitny. Wonder Mike, Master Gee, Big Bank Hank rapują, Sylvia Robinson i członkowie Chic - Bernard Edwards oraz Nile Rodgers - produkują to arcydzieło. W taki oto sposób jak poniżej.



Oczywiście wcześniej był Kool DJ Herc, powstało Zulu Nation, The Inredible Bongo Band miało swoje nagrywki, Grand Wizard Theodore "wynalazł" skrecz, a Kurtis Blow dawał koncerty. Mało tego, "Rapper's Delight" nie było nawet pierwszy rapowym utworem, bo tu palmę pierwszeństwa dzierży "King Tim III (Personality Jock)". Słowo "pierwszy" nabiera innego wymiary przy singlu Sugarhill Gang.


Krótko i na temat: Cee-Lo Green... Is the Soul Machine


Cee-Lo
Cee-Lo Green... Is the Soul Machine
Arista, 2004

72%






Jak Organized Noize bierze się za produkcję to nie może być lipy. Wszystkie Outkasty, Even in Darkness czy Soul Food miotą po całości. Na tej ostatniej pozycji, debiucie ekipy Goodie Mob, z wszystkich raperów najbardziej wybijał się Cee-Lo. Styl - nikt takiego nie miał. Przyszedł w końcu czas, że sympatyczny grubasek postanowił nagrać solowy album. Cee-Lo Green and His Perfect Imperfections był dobry, ale szczyt nastąpił dwa lata później w momencie nagrywania Cee-Lo Green... Is the Soul Machine. Już bez takiej pomocy Sleepy Browna i spółki, ale za to z Premierem, Neptunami, Timbo czy Traxxem. Jest dobrze. Nawet na surowym beacie Preema podśpiewujący Callaway radzi sobie świetnie. Dodatkowa pomoc za mikrofonem innych wyjadaczy z południa - T.I.'a, Ludacrisa, Big Rube'a - działa na słuchacza pozytywnie. Minusów nie ma. Szkoda tylko, że płyty z Danger Mousem jako Gnarls Barkley są bardziej popularne od tego LP. A są słabsze. Dobra rzecz, polujcie na to na Allegro. Do kupienia raptem za 10 zł. Nówka.

poniedziałek, 12 października 2009

Jay-Z - The Blueprint 3


Jay-Z
The Blueprint 3
Roc Nation, 2009








Pisanie w moim przypadku czegoś o Jayu mogłoby się wydawać ciężkie. Boję się, że mógłbym napisać, że Jeden Na Milion (przepraszam, musiałem podać ten przykład) jest dobry tylko dlatego, bo nagrał go Hova. Albo Słuchowisko to całkiem przyjemna chillująca rzecz, dlatego że rapuje na niej Carter. Idąc dalej samobójczymi myślami mogę stwierdzić, że Monologimuzyka jest fajna, bo... Ot tak po prostu. Nagrał ją Jay. Na szczęście na horyzoncie pojawił się The Blueprint 3 i sprowadził mnie na ziemię, a w zasadzie utwierdził w przekonaniu, że bycie psychofanem to obciach.

Jak to śpiewał kiedyś Lech Janerka - "Jezu jak się cieszę!". Że nie jestem psychofanem żadnego wykonawcy, choć lubię się postawić czasem w tej roli i wejść z fanami Illmatica w polemikę co jest lepsze? Illmatic czy Reasonable Doubt? W tym temacie trwa odwieczna wojna. Zdania są podzielone, pół na pół. Wiadomym jest, że opowiem się z debiutem Jiggi z głupią wymówką - "bo tak". Inaczej po prostu nie można i się nie da. Oponenci zrobią to samo. Pierwszy album Nasa jest lepszy tylko dlatego "bo tak jest". I takie dyskusje trwają i trwają, ale ostatnio na jakimś forum znalazłem pewnego asa w rękawie. Dlaczego Reasonable Doubt jest lepszy? Odpowiedź jest banalnie prosta. Czternaście tracków doskonałych kontra dziesięć tracków doskonałych. Ilość poszła w parze z jakością. Dziękuję.

Mam jednak tego farta, że w takiej roli mogę się postawić praktycznie tylko w takiej sytuacji. Bo wcześniej, w czasach kiedy byłem młody i jeszcze głupszy niż obecnie, największy w moich oczach był Grammatik. Eldo w 1999 roku rapował na takim poziomie, że obecna większość polskich ziomali może tylko o takim czymś pomarzyć. EP+ to ocena maksymalna, a Światła Miasta to już kulminacja mistrzostwa czterech zwykłych chłopaków. Najlepsza polska płyta, jaką kiedykolwiek nagrał polski hip-hopowy skład (bo najlepsze solo to nagrał ten Ten, no wiecie który). Z wiekiem naturalnie mi to wszystko przeszło, nie wiem ile mogłem mieć wtedy lat, choć nie było to tak dawno. Po wydaniu Podróży dwa lata temu, tylko zastanawiałem się jak mogłem się tym wszystkim tak jarać i być ślepo zapatrzonym w jedną postać/zespół? To może zahaczać o wstyd.

Polska Polską, ale jeśli chodzi o Stany to najbliżej z "psychofaństwa" jest mi do Pete Rocka i właśnie Jaya - to wiecie. Pierwszy ostatnimi laty obniżył trochę loty, choć i tak do tej pory jest to ścisła czołówka producencka. No nikt mi nie powie, że na nowym Raekwonie spieprzył robotę?! A u Termanology'ego w tamtym roku?! "We Killin' Ourselves" jest po prostu PIĘKNE! No dobra, zgodzę się że NY's Finest nie był do końca udany, ale pojedyncze beaty były świetne. A Jay? Różnie. Gościnnie wypadał z reguły poprawnie, choć do poziomu wcześniejszych dokonań jest mu daleko. Z albumów wydanych "po emeryturze" Kingdom Come jawi się przeciętniactwem do kwadratu. Dobra płyta? Mogłaby być, ale w dyskografii jakiegoś młodego kota pukającego do bram mainstreamu. Albo jakiegoś starszego, który nieudolnie naśladuje Hovę, np. Fabolous. American Gangster to dzieło wielkie. Przychodzi w końcu pora na kontynuację pierwszego The Blueprint. Dla niektórych opus magnum jeśli chodzi o Shawna Cartera.

Pamiętacie jak dwa lata temu Jay po cichutku wydawał American Gangster? Promocja znikoma, nagłośnienia w mediach nie było jakiegoś wielkiego itd. Płyta miecie po całości. I to wszystko bez zbędnej promocji. Rok przed gangsterem pojawił się Kingdom Come. Wielka pompa towarzyszyła temu wydawnictwu, i co? Wielka klapa, a raczej "wielka klapa". Płyta nie spełniła oczekiwań krytyków i słuchaczy. Nie była i nie jest zła, ale od kolesia, który ma w zanadrzu co najmniej trzy wielkie klasyki (a ja będę się upierał, że AG jest czwartym i po cichaczu dodałbym In My Lifetime, Vol. 1) wymaga się zdecydowanie więcej. Oczekiwania mogły przerosnąć biznesmena-rapera (obecnie w takiej kolejności). Celowo o tym wspominam dla kontrastu pomiędzy tymi trzema albumami. The Blueprint 3 jest niestety bliżej do płyty z 2006.

Pierwsze moje akapity mogą nie nastrajać optymistycznie co do płyty. Nie do końca, bo jeśli miałbym ocenić rap Cartera to jest on bardzo dobry. Baa, miejscami poziomem nawiązuje do pierwowzoru czy do Black Album, a już na pewno po całości jest lepiej niż na "dwójeczce". Weźmy takie "Venus vs. Mars". Dwuznaczność niektórych wersów jest powalająca. Przykład: "Me, i'm from the apple, which means i'm Mac / Shawty is a PC, she lives in my lap". No kurwa, bossostwo! Dwuznaczność "jabłka" jest powalająca. Apple - marka notebooków, ale także inne okreslenie NYC. Mocne, prawda? Jednak to inna rzecz zapadła mi bardziej w pamięć: "My dollars was down, she left me for some Euros / She took my whole flavour, I call her coke zero". Mistrz! I takich wersów, na najwyższym poziomie znajdziemy na nowym Blueprincie mnóstwo. Denerwujący może być niekiedy styl ich podawania, jak np. w singlowym "Run This Town", gdzie gospodarz tak przeciąga końcówki, że staje się to nieznośne na dłuższą metę.

Szkoda, że Jay się stara, a reszta dała dupy. Począwszy od gościnnych występów niemalże wszystkich gości (z wyjątkiem Alicii Keys), kończąc na beatmakerach. Ci pierwsi spisują się jak jakiś pierwszoroczniak na poziomie słabo/średnio (musiałem znowu do kogoś nawiązać, sorry), ale to nie wadzi zbytnio, bo Hova lirycznie wyprowadza wszystko na prostą. To do tych drugich jest najwięcej zastrzeżeń. Bo taki Swizz Beatz nie dość, że nie potrafi rapować, robi to nieudolnie w "On to the Next One" to dał jeszcze taki beat, którego określenie "słaby" można traktować jako komplement. Niezrozumiałym dla mnie jest to, jak ten typ może być tyle lat w tym biznesie? Timbo się stara, ale jego elektronika jest niestrawna i ciężka w odbiorze. Pharrell z Chadem Hugo zawsze dawali Jayowi słabe produkcje i normę podtrzymali. Dlaczego inni mają od nich świetne rzeczy, a Jigga jakiś odrzut? Z tych mniej znanych może jeszcze coś kiedyś będzie. Mi osobiście najbardziej brakuje Just Blaze'a. Aż się o to prosi, bo sam No I.D. nie pociągnął tej płyty.

Tak się zastanawiam, w którym to momencie Kanye West postanowił mnie zrobić w chuja? "Myślę, że zrobiłem jeden z najlepszych beatów wszech czasów" - tak to jakoś mówił. Okej, ma przerośnięte ego, ostatnimi czasy ze zdrowiem psychicznym chyba nie jest najlepiej, ale muzykę robi bardzo dobrą. Ostatnio niby różnie, ale nikt nie powie, że nie stać go na taki beat. Tylko który na The Blueprint 3 jest jednym z naj? Pierwszy do "What We Talkin' About"? Jest dobry. Jak na ten rok. "Thank You"? Nie. "Run This Town"? Mi się podoba, i to bardzo, ale jestem ciekaw ile jest w tym zasługi No I.D.? Końcówka płyty, która w zasadzie należy do niego jest tylko potwierdzeniem słabszej formy ostatnimi czasy. A pamiętam jak z rok temu skakałem z radości kiedy dowiedziałem się, że to nie Timbo będzie produkował w całości tą płytę. Wybór padł na Kanye, potem tak się to wszystko potoczyło, że producentów jest tu jeszcze więcej. I każdy, oprócz starego wyjadacza z Chicago - No I.D., się nie popisał. Ja chce naczelnego beatmakera Roc-A-Felli!

Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że The Blueprint 3 na pewno znajdzie się w podsumowaniach kończących rok. I to nie w tych z najsłabszymi albumami. Nie ma co ukrywać, że w tegorocznym mainstreamie jest to jedna z lepszych pozycji. Zobaczycie że tak będzie. Tak samo z Kid Cudim. To nie jest recenzja debiutu chłopaka z Cleveland, ale powiem że jest to przeciętny krążek. Nieznacznie lepszy od BP3. Im dłużej się go słucha tym jest gorzej. Obym się mylił z tym wszystkim. Bo to underground w 2009 jest na szczycie ziom! Ech...

Wszystko zawsze sprowadza się do seksu. Wyobraź sobie, że jesteś z piękną kobietą. Zapraszasz ją na romantyczną kolację w drogiej i szykownej restauracji w Monte Carlo. Potem zabierasz ją do swojej luksusowej willi. Idziecie na piętro, kierujecie się w stronę ostatniego pokoju w korytarzu. Wchodzicie do środka. Czerwone ściany sypialni i okno z widokiem na Morze Liguryjskie - to wszystko dodaje nastroju. Atmosfera sięga zenitu. Zaczynacie się całować, kładziesz ją na łóżko i zaczynacie powoli się rozbierać. Wszystko toczyło się do tej pory dobrze, ale... Ty nie możesz. Zdarza się. Jay też nie mógł. Z tą płytą jest jak z nieudanym stosunkiem. Wszystko zapowiadało się ślicznie, a na koniec wielkie "pfff". A miało być tak pięknie...

Wokale:
Jay-Z, Luke Steele, Rihanna, Kanye West, Alicia Keys, Young Jeezy, Swizz Beatz, Drake, J. Cole, Beyoncé, Kid Cudi, Pharrell, Mr Hudson.

Produkcja:
Kanye West, No I.D., Al Shux, The Inkredibles, Swizz Beatz, Timbaland, Jerome Harmon, Kenoe, Jeff Bhasker, The Neptunes.

Ocena: 5 / 10

niedziela, 11 października 2009

Declaime - Muzikillmind


Declaime
Muzikillmind
Asfalt Records, 2009








Z raperami ze Stanów, którzy wydają w Asfalcie jest ciekawie. Z jednej strony mamy legendy amerykańskiej sceny jak El Da Sensei, postacie uznane jak Declaime, dobrych, ale mało znanych jak Grand Agent, a z drugiej kompletne nieporozumienia w postaci Cadillaca Dale'a.

Były członek The Artifacts wydał z The Returners porządną epkę Global Takeover, bardzo dobrze rokującą przed LP. Już niedługo ma się ukazać jej kontynuacja, podobno dostępna tylko za pośrednictwem iTunes, więc nam Polakom, nie będzie dane jej "oficjalnie" usłyszeć. Camp Lo i DJ Revolution nie współpracują z byle kim, więc Grand Agent słaby być nie może. Ma na koncie dobre Fish Outta Water i By Design, a w zeszłym roku wydał w miarę udany Adult Contemporary w całości wyprodukowany przez Ostrego. No i pochodzi z Filadelfii. Tej Filadelfii. Z miasta Rootsów i Bahamadii. Tych Rootsów i tej Bahamadii. O panu na "C" niepochlebnie pisałem kilka postów wstecz. Zostaje jeszcze Declaime. I jak?

No właśnie. Tu jest mały problem, bo ciężko jednoznacznie go ocenić. Niby wszystko gra, nie można odmówić mu polotu i małej fantazji, ale wszystko co i o czym nawija już się gdzieś słyszało. Nie mam na myśli kolejnej kopii MF Dooma czy Wildchilda, tylko co najgorsze słyszało się to wszystko od niego. Styl ciągle ten sam, niezmienny od lat. Muzikillmind jest w domyśle następcą Illmindmuzik z 99 roku - to także słychać. Declaime najlepsze lata ma już za sobą i nie da się tego nie zauważyć. Inną sprawą jest to, że ciężko cokolwiek zapamiętać za pierwszym razem. Za drugim, za trzecim i w końcu za czwartym coś mi tam zostało w pamięci. Z reguły świadczy to o tym, że albo materiał jest cholernie równy, albo że jest strasznie słaby. Stworzę nowy neologizm - "równoprzeciętny" - i więcej nie muszę nic dodawać.

Można słuchać płyty trzy razy i dopiero za czwartym zostaje coś w pamięci. Po co się męczyć? Nie do końca. Forma Declaime'a może nie jest najwyższa, ale jego wybór głównego producenta Muzikillmind jest strzałem w 10. To właśnie dzięki Metro wracałem do tej płyty i będę do niej wracał. "(...) jest pierwszy w Brzegu, nie pierwszy z brzegu, ale pieprzyć szczegół" cytując klasyka. Polski Madlib czy polski J Dilla? Nie da się ukryć, że Metro inspiruje się tą dwójką. I dobrze, bo na polskiej scenie brakuje takich "kopii". Bliżej mu jednak do członka Lootpack. Brudne, garażowe wręcz podkłady idealnie komponują się z przejaranym głosem Perkinsa. Brzmienie chłopaka z południa Polski jest w większości oparte na starym, zapomnianym i zakurzonym już funku, co jest niemalże w ogóle niespotykane na naszej scenie. Nie dość, że jest to bardzo oryginalne, to na takim poziomie który wznosi go na wyżyny najlepszych beatmakerów w kraju. On wśród najlepszych jest od czasów Antidotum EP i stale prezentuje "international level". Nawet w Stones Throw nie miał by się czego wstydzić, baa, pokoszę się o stwierdzenie, że taki Koushik może mu czyścić igły w Technicsie. I nie jest to twierdzenie na wyrost.

Muzikillmind ma dwie wady. To większą jest bez wątpienia długość. Niecałe 25 minut muzyki to stanowczo za mało. Chciałoby się więcej, zważywszy na to, że produkcyjnie jest to majstersztyk, którego można słuchać bardzo, bardzo długo. Drugi minus wiąże się o dziwo z beatami - szkoda, że Perkins nie nawiązał do swoich najlepszych lat, z czasów Illmindmuzik czy Andsoitisaid. Polak zapewnił wspaniałe podłoże, tylko Dudley niechlujnie po nim stąpa. Także to dzięki Metro, ta płyta jest jedną z moich ulubionych w tym roku. Tylko w jakiej kategorii? Polska czy USA? Nie wiem czy płyta ukaże się za granicami naszego kraju, mam nadzieję, że tak, ponieważ zasługuje na to nasz rodak. Declaime'a znają wszyscy, czas na Metro.

Wokale:
Declaime, Georgia Muldrow.

Produkcja:
Metro.

Ocena: 7 / 10

sobota, 10 października 2009

Too $hort - Short Dog's in the House


Too $hort
Short Dog's in the House
Jive Records, 1990








Dawno już nie było Pozycji Klasycznej. Jeru był ostatnio, taaak, ale kiedy to było? Uuu... Nie pamiętam nawet, zaniedbałem ten cykl, nie ma co... Dwa tygodnie temu miała się znaleźć tutaj pewna płyta, która zadebiutowała na pierwszym miejscu Billboardu, podczas gdy jej autor siedział w więzieniu. Odłożyłem to jednak na dalszy plan, czyli tekst będzie "wkrótce". Dzisiaj postawiłem na Too $horta. Pan "Za Krótki" musiał kiedyś tutaj trafić, tylko z jakim albumem? W pierwszej chwili pomyślałem, że najodpowiedniejszym i najrozsądniejszym wyborem byłby oczywiście "najklasyczniejszy" Life Is...Too $hort, ale postanowiłem wybrać jego następcę - Short Dog's in the House. Klasyk trochę mniejszy, co nie znaczy że gorszy od poprzednika, a już na pewno lepszy i wyżej stawiany od innych świetnych przecież płyt Shorty the Pimp czy Can't Stay Away.

Kim jest Too $hort? Mogłoby się wydawać, że to pytanie jest nie na miejscu, ale lwia część polskich słuchaczy w ogóle nie kojarzy tej postaci. Okej, to co wiem to Wam powiem - krótko postaram się przedstawić postać Pana Krótkiego. Todd Shaw, bo tak brzmi jego prawdziwe nazwisko, jako pierwszy w rapowym światku, był pimpem i jako pierwszy zaczął używać tego określenia. Do powszechnego obiegu wprowadził także kultową odmianę "bitch", czyli "biatch" (bądź "bee-yatch" - inny zapis fonetyczny), tak często używane m.in. przez Snoopa i Dr Dre na Doggystyle i The Chronic. Był jednym z pierwszych, którzy traktowali kobiety jak przedmiot i się z tym nie kryli. Był jedną z pierwszych wielkich gwiazd rapu na zachodzie. Przede wszystkim jest jednak inspiracją dla takich osób jak 2Pac, Jay-Z, The Notorious B.I.G., Snoop Dogg, nasz Ten Typ Mes oraz milionów lokalnych cwaniaczków i hustlerów, marzących o tym, żeby się w końcu wybić. A jakby tego było mało to na początku swojej jakże długiej kariery sprzedawał płyty z bagażnika samochodu swoich rodziców, później grał w filmach, kręcił pornosy i sprzedał ponad 11 milionów płyt (siedem platyn!), czyli o wiele więcej niż wszyscy polscy raperzy razem wzięci. I pomyśleć, że taka postać jest tak mało znana w naszym pięknym kraju...

Błędne jest także myślenie, że hardcorowy i gangsterski rap na zachodzie rozpoczął Ice-T bądź (o zgrozo!) N.W.A. Oczywiście jedną z pierwszych postaci w tamtym rejonie, konkretnie w Oakland, którzy mogli nazywać się O.G. (original gangster, notabene tytuł najlepszej płyty... Ice'a-T) był Too $hort. Począwszy od swojej pierwszej płyty Don't Stop Rappin, poprzez przełomowy Born to Mack, dzieło życia Life Is...Too $hort aż do kapitalnego Short Dog's in the House. Ta płyta to czysta i najprawdziwsza gangsterka w... nie najlepszym wykonaniu. Jak to nie najlepszym?! Tak to, co nie znaczy oczywiście, że album kuleje! Wręcz przeciwnie. Pisze że "nie najlepszym", ponieważ w ówczesnym czasie było wielu lepszych raperów od Short Dawga. Koleś ma świetny głos, nienaganne flow, nadmierną pewność siebie, świetny humor i jest strasznie... monotematyczny. Już same tytuły utworów wiele mówią o zawartości: "In the Oaktown", "Hard on the Boulevard", "Dead or Alive", "Pimpology", "Paula & Janet" czy "Ain't Nothin' but a Word to Me" z Ice Cubem. Mnóstwo lepszych ("It's called tomorrow, whatcha gonna do with that / cut school, sell a few dopefiends crack?") i gorszych wersów ("Ice Cube'll slap a hoe for the fuck of it / Just like me and that's some real shit"), ale podanych w taki sposób, że musi się podobać. No i oczywiście polecam wersję explicit. Krążek cenzurowany nie daje tyle wrażeń i przede wszystkim brak tego kultowego "biaaatch!".

O muzyce nie ma się za bardzo co rozpisywać. Ani nie powala, ani nie razi, ale paradoksalnie ma swój urok. I to wielki. Jest taki styl w muzyce hip-hopowej, ponownie zupełnie nieznany w Polsce, jak "mob music". Jest to nic innego jak powolna funkowa melodia z mocną linią basu. Jednym z jego pionierów i pierwszych wykonawców razem z B-Legitem był Too $hort. To właśnie sam raper zajął się całą produkcją. Jego beaty są prościutkie i nieprzekombinowane, w zdecydowanej większości oparte na klawiszach i automatach perkusyjnych Rolanda TR-808. Sampling został ograniczony do minimum, jeśli można w ogóle tutaj mówić o próbkach od innych artystów. Mimo swojej całej prostoty wszytko wpada w ucho, potrafi bujać, a takie singlowe "The Ghetto" bądź "Pimpology" mogą nie wychodzić z głowy przez kilka dni.

Short Dog's in the House może dzisiaj odrzucać nieco archaicznym brzmieniem, ale czy to ma znaczenie pierwszorzędne? Absolutnie nie, bo gdyby kierowano się takimi kategoriami to nikt by dzisiaj nie słuchał np. pierwszych genialnych nagrań Juice Crew. Tematyka też jest mocno oklepana, nawet jak na tamte czasy, podobnie jak sam Too $hort ze swoim stylem. Wtedy także było sporo lepszych od niego, i żeby daleko nie szukać to nawet Dre ze swoimi skillami na majku wypada lepiej. Jednak czy to wszystko jest tak istotne skoro ta płyta to kawał hip-hopowej historii? Nie. Fantastyczna, klasyczna i obowiązkowa oldschoolowa płyta. Po prostu.

Wokale:
Too $hort, Ice Cube.

Produkcja:
Too $hort

Ocena: 9 / 10

środa, 7 października 2009

Kollage coraz bliżej.

Jakiś czas temu dałem w shoucie informację, że powoli zbliża się nowy projekt Kixnare'a. Jest już coraz bardziej na rzeczy. Niedawno przeglądam sobie blog Sebola i o samym Kollage pojawiło się jeszcze więcej info. O samym projekcie trochę powiedział także Koun, jeden z raperów, którzy "zaliczą" swój udział na tym albumie.

"Pomysł zrealizowania projektu narodził się pod koniec 2008 roku, podczas mojego pobytu na studiach zagranicą. Tam poznałem Glorię (thank God for J Dilla) – Szwajcarkę, która okazała się być wokalistką „na pół etatu”, udzielającą się w różnych projektach w swoim kraju. A teraz udzieliła głosu na "Kollage". Stroną muzyczną zajął się Kixnare, z którym dobrze się znamy i współpracowaliśmy wcześniej przy okazji Polistyrenu. Na płycie pojawi się też kilku gości. Będą to: Self Says, Russell Tate oraz Numer Raz. Self Says – to raper z Detroit, jakiś czas temu puścił w net dobre EP pt. "Something Out Of Nothing", które przypadło mi do gustu, a on sam okazał się być fajnym gościem otwartym na współpracę. Russell Tate to wokalista i znajomy Kixnare’a. Niesamowity wokal, niesamowita energia, którą musieliśmy w jakiś sposób wykorzystać. Dzięki temu Russell pojawi się na płycie w solowym kawałku. Ostatnim z gości jest Numer Raz – dobrze znany wszystkim fanom rapu w Polsce i jedyny, który spełniał nasze kryteria (śmiech). Luźny styl i mniejszy fejm od innych polskich graczy (chyba nawet mniejszy niż Ci undergroundowi) (śmiech). Po wakacjach nastąpił koniec pracy nad brzmieniem poszczególnych kawałków i… wyszło coś, czego chyba żadne z nas się nie spodziewało. Album, który z początku miał być rapowy, rapowy pozostał tylko w kwestii… raperów (śmiech). Muzycznie to coś, co trudno zaszufladkować. Inspiracje czerpaliśmy zarówno z klasycznych jak i nowoczesnych brzmień (Jay Dee, Kev Bron, Waajeed, DJ Spinna czy SA-RA). Muzyka balansuje więc pomiędzy rapem (oczywiście), soulem, nu-jazzem, elektroniką i sam jeszcze nie wiem czym, bo się nie znam na gatunkach (śmiech). Zobaczymy jak ten mix gatunkowy przyjmie się w naszych polskich warunkach. W podobnym stylu jest także okładka i cały design zaprojektowany przez Balsam studio, które mieści się w Krakowie, a które tworzą nasi dobrzy znajomi. Razem z albumem, dzięki współpracy z Junoumi, wyjdzie 7 cali z "My Love Is Your Love" oraz niespodzianką, która wielu zaskoczy (śmiech)."

Nawet nie pytam się czy ktoś nie czeka, nie jara się etc., bo to głupie pytanie i przede wszystkim nie na miejscu. Ja żałuję tylko tego, że będzie dużo kobiecego wokalu. Nie znam Glorii Lamy i nie mam nic przeciwko tej wokalistce, ale Kixa wyobrażam sobie najczęściej na klasycznych projektach z samymi MC's, jak np. ostatnio "Śmierć" Pyska i Weny. Takich rzeczy chciałbym słuchać jak najwięcej! Świetna sprawa. A wracając do Szwajcarki to mam nadzieję, że zostanę nią pozytywnie zaskoczony, bo sam Kix to pewna marka, co nie?

A poniżej macie nieoficjalną tracklistę.

1. "My love is your love" (vocal: Gloria Lama)
2. "Curtain" (vocal: Gloria Lama, rap: Koun)
3. "Let it go" (vocal: Gloria Lama, rap: Koun)
4. "Dym" (vocal: Gloria Lama, rap: Koun)
5. "Cut off branches" (vocal: Gloria Lama)
6. "Time" (vocal: Gloria Lama, rap: Koun, Self Says)
7. "Language" (vocal: Gloria Lama, rap: Koun)
8. "Heartbeat" (vocal: Russell Tate)
9. "Powrót" (rap: Koun)
10. "Nie jestem romantyczny" (vocal: Gloria Lama, rap: Koun, Numer Raz)

Źródło: Sebol

PS.
Kapitalny cover!

wtorek, 6 października 2009

Krótko i na temat: Night Moves


Lu
Night Moves
Blend, 2006

75%






Rzadko tu trafiają polskie płyty. Wiem, powinny częściej. Teraz tak będzie. Były tu już świetne Gry Studyjne Noona, teraz czas na inną producencką - Night Moves. Długo się przekonywałem do tej płyty. Pierwsza moja styczność z dziełem Lu nastąpiła mniej więcej jakieś dwa lata temu, czyli dość spory kawałek czasu po premierze. Pierwsze wrażenie nie były pozytywne. Kto słyszał Obawę Przed Potem ten powinien wiedzieć dlaczego. Zamiana p-funku na jazz?! Powróciłem do niej po jakimś czasie i stopniowo zaczęła mi się podobać coraz bardziej. "Kupię". OK, tylko nigdzie nie ma - "Przepraszamy, chwilowy brak towaru na magazynie". A tu pach! Kilkanaście dni temu wygrałem owe dzieło na Allegro. Nówka sztuka za 10 zł! Jeden z moich najlepszych zakupów. Przez pierwsze dwa dni odkąd listonosz przyniósł mi album, ten nie schodził z moich głośników. Kapitalne jazzowe brzmienie, żywcem wzięte z lat 70, standardowo porządne zwrotki Roszji i Jota, przyjemny śpiew niejakiej Bianki i ukryty bonus track z gościnnym udziałem ostrego Adama (oczywiście nie wiecie o kogo chodzi, bo to tajemnica bonus tracka). Minus? Czekanie na owy dodatkowy utwór. Nie tak nużące jak na Note2, ale jednak. Słuchać!

piątek, 2 października 2009

Errata.

Chcieliśmy, to dostaliśmy. Większość hip-hopowej Polski chciało beefu między Peją a Tede i machina ruszyła. Po żenującym freestyle'u (przepraszam fanów autora Na Serio, ale takie są fakty, ten wolny to jedna wielka klapa) Ryśka na koncercie, jakieś dwie godziny temu Jacek wypuścił krótką piętnastominutową epkę - jeden wielki diss na Poznaniaka.

Skończyłem właśnie słuchać. Jak zwykle argumenty u TDF'a są mocne, czekam teraz na odpowiedź Peji, ale wątpię, żeby w jego przypadku była by to jakakolwiek argumentacja, a nie wysyp epitetów. Rysiu rozjebany. Z całym szacunkiem dla Peji, ale widzicie jak on składa jakieś metafory? Ja nie.

Więcej info i mp3 do pobrania macie na oficjalnej stronie Wielkie Joł, konkretnie tutaj. 2009 rokiem Tedunia. Takie są fakty.

PS.
A ten koncept żywcem wzięty z Blueprint 3 powala!