
Jay-Z
The Blueprint 3Roc Nation, 2009Pisanie w moim przypadku czegoś o Jayu mogłoby się wydawać ciężkie. Boję się, że mógłbym napisać, że
Jeden Na Milion (przepraszam, musiałem podać ten przykład) jest dobry tylko dlatego, bo nagrał go Hova. Albo
Słuchowisko to całkiem przyjemna chillująca rzecz, dlatego że rapuje na niej Carter. Idąc dalej samobójczymi myślami mogę stwierdzić, że
Monologimuzyka jest fajna, bo... Ot tak po prostu. Nagrał ją Jay. Na szczęście na horyzoncie pojawił się
The Blueprint 3 i sprowadził mnie na ziemię, a w zasadzie utwierdził w przekonaniu, że bycie psychofanem to obciach.
Jak to śpiewał kiedyś Lech Janerka -
"Jezu jak się cieszę!". Że nie jestem psychofanem żadnego wykonawcy, choć lubię się postawić czasem w tej roli i wejść z fanami
Illmatica w polemikę co jest lepsze?
Illmatic czy
Reasonable Doubt? W tym temacie trwa odwieczna wojna. Zdania są podzielone, pół na pół. Wiadomym jest, że opowiem się z debiutem Jiggi z głupią wymówką -
"bo tak". Inaczej po prostu nie można i się nie da. Oponenci zrobią to samo. Pierwszy album Nasa jest lepszy tylko dlatego "bo tak jest". I takie dyskusje trwają i trwają, ale ostatnio na jakimś forum znalazłem pewnego asa w rękawie. Dlaczego
Reasonable Doubt jest lepszy? Odpowiedź jest banalnie prosta. Czternaście tracków doskonałych kontra dziesięć tracków doskonałych. Ilość poszła w parze z jakością. Dziękuję.
Mam jednak tego farta, że w takiej roli mogę się postawić praktycznie tylko w takiej sytuacji. Bo wcześniej, w czasach kiedy byłem młody i jeszcze głupszy niż obecnie, największy w moich oczach był Grammatik. Eldo w 1999 roku rapował na takim poziomie, że obecna większość polskich ziomali może tylko o takim czymś pomarzyć.
EP+ to ocena maksymalna, a
Światła Miasta to już kulminacja mistrzostwa czterech zwykłych chłopaków. Najlepsza polska płyta, jaką kiedykolwiek nagrał polski hip-hopowy skład (bo najlepsze solo to nagrał ten Ten, no wiecie który). Z wiekiem naturalnie mi to wszystko przeszło, nie wiem ile mogłem mieć wtedy lat, choć nie było to tak dawno. Po wydaniu
Podróży dwa lata temu, tylko zastanawiałem się jak mogłem się tym wszystkim tak jarać i być ślepo zapatrzonym w jedną postać/zespół? To może zahaczać o wstyd.
Polska Polską, ale jeśli chodzi o Stany to najbliżej z "psychofaństwa" jest mi do Pete Rocka i właśnie Jaya - to wiecie. Pierwszy ostatnimi laty obniżył trochę loty, choć i tak do tej pory jest to ścisła czołówka producencka. No nikt mi nie powie, że na nowym Raekwonie spieprzył robotę?! A u Termanology'ego w tamtym roku?! "We Killin' Ourselves" jest po prostu PIĘKNE! No dobra, zgodzę się że
NY's Finest nie był do końca udany, ale pojedyncze beaty były świetne. A Jay? Różnie. Gościnnie wypadał z reguły poprawnie, choć do poziomu wcześniejszych dokonań jest mu daleko. Z albumów wydanych "po emeryturze"
Kingdom Come jawi się przeciętniactwem do kwadratu. Dobra płyta? Mogłaby być, ale w dyskografii jakiegoś młodego kota pukającego do bram mainstreamu. Albo jakiegoś starszego, który nieudolnie naśladuje Hovę, np. Fabolous.
American Gangster to dzieło wielkie. Przychodzi w końcu pora na kontynuację pierwszego
The Blueprint. Dla niektórych opus magnum jeśli chodzi o Shawna Cartera.
Pamiętacie jak dwa lata temu Jay po cichutku wydawał
American Gangster? Promocja znikoma, nagłośnienia w mediach nie było jakiegoś wielkiego itd. Płyta miecie po całości. I to wszystko bez zbędnej promocji. Rok przed gangsterem pojawił się
Kingdom Come. Wielka pompa towarzyszyła temu wydawnictwu, i co? Wielka klapa, a raczej "wielka klapa". Płyta nie spełniła oczekiwań krytyków i słuchaczy. Nie była i nie jest zła, ale od kolesia, który ma w zanadrzu co najmniej trzy wielkie klasyki (a ja będę się upierał, że
AG jest czwartym i po cichaczu dodałbym
In My Lifetime, Vol. 1) wymaga się zdecydowanie więcej. Oczekiwania mogły przerosnąć biznesmena-rapera (obecnie w takiej kolejności). Celowo o tym wspominam dla kontrastu pomiędzy tymi trzema albumami.
The Blueprint 3 jest niestety bliżej do płyty z 2006.
Pierwsze moje akapity mogą nie nastrajać optymistycznie co do płyty. Nie do końca, bo jeśli miałbym ocenić rap Cartera to jest on bardzo dobry. Baa, miejscami poziomem nawiązuje do pierwowzoru czy do
Black Album, a już na pewno po całości jest lepiej niż na "dwójeczce". Weźmy takie "Venus vs. Mars". Dwuznaczność niektórych wersów jest powalająca. Przykład:
"Me, i'm from the apple, which means i'm Mac / Shawty is a PC, she lives in my lap". No kurwa, bossostwo! Dwuznaczność "jabłka" jest powalająca. Apple - marka notebooków, ale także inne okreslenie NYC. Mocne, prawda? Jednak to inna rzecz zapadła mi bardziej w pamięć:
"My dollars was down, she left me for some Euros / She took my whole flavour, I call her coke zero". Mistrz! I takich wersów, na najwyższym poziomie znajdziemy na nowym
Blueprincie mnóstwo. Denerwujący może być niekiedy styl ich podawania, jak np. w singlowym "Run This Town", gdzie gospodarz tak przeciąga końcówki, że staje się to nieznośne na dłuższą metę.
Szkoda, że Jay się stara, a reszta dała dupy. Począwszy od gościnnych występów niemalże wszystkich gości (z wyjątkiem Alicii Keys), kończąc na beatmakerach. Ci pierwsi spisują się jak jakiś pierwszoroczniak na poziomie słabo/średnio (musiałem znowu do kogoś nawiązać, sorry), ale to nie wadzi zbytnio, bo Hova lirycznie wyprowadza wszystko na prostą. To do tych drugich jest najwięcej zastrzeżeń. Bo taki Swizz Beatz nie dość, że nie potrafi rapować, robi to nieudolnie w "On to the Next One" to dał jeszcze taki beat, którego określenie "słaby" można traktować jako komplement. Niezrozumiałym dla mnie jest to, jak ten typ może być tyle lat w tym biznesie? Timbo się stara, ale jego elektronika jest niestrawna i ciężka w odbiorze. Pharrell z Chadem Hugo zawsze dawali Jayowi słabe produkcje i normę podtrzymali. Dlaczego inni mają od nich świetne rzeczy, a Jigga jakiś odrzut? Z tych mniej znanych może jeszcze coś kiedyś będzie. Mi osobiście najbardziej brakuje Just Blaze'a. Aż się o to prosi, bo sam No I.D. nie pociągnął tej płyty.
Tak się zastanawiam, w którym to momencie Kanye West postanowił mnie zrobić w chuja?
"Myślę, że zrobiłem jeden z najlepszych beatów wszech czasów" - tak to jakoś mówił. Okej, ma przerośnięte ego, ostatnimi czasy ze zdrowiem psychicznym chyba nie jest najlepiej, ale muzykę robi bardzo dobrą. Ostatnio niby różnie, ale nikt nie powie, że nie stać go na taki beat. Tylko który na
The Blueprint 3 jest jednym z naj? Pierwszy do "What We Talkin' About"? Jest dobry. Jak na ten rok. "Thank You"? Nie. "Run This Town"? Mi się podoba, i to bardzo, ale jestem ciekaw ile jest w tym zasługi No I.D.? Końcówka płyty, która w zasadzie należy do niego jest tylko potwierdzeniem słabszej formy ostatnimi czasy. A pamiętam jak z rok temu skakałem z radości kiedy dowiedziałem się, że to nie Timbo będzie produkował w całości tą płytę. Wybór padł na Kanye, potem tak się to wszystko potoczyło, że producentów jest tu jeszcze więcej. I każdy, oprócz starego wyjadacza z Chicago - No I.D., się nie popisał. Ja chce naczelnego beatmakera Roc-A-Felli!
Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że
The Blueprint 3 na pewno znajdzie się w podsumowaniach kończących rok. I to nie w tych z najsłabszymi albumami. Nie ma co ukrywać, że w tegorocznym mainstreamie jest to jedna z lepszych pozycji. Zobaczycie że tak będzie. Tak samo z Kid Cudim. To nie jest recenzja debiutu chłopaka z Cleveland, ale powiem że jest to przeciętny krążek. Nieznacznie lepszy od
BP3. Im dłużej się go słucha tym jest gorzej. Obym się mylił z tym wszystkim. Bo to underground w 2009 jest na szczycie ziom! Ech...
Wszystko zawsze sprowadza się do seksu. Wyobraź sobie, że jesteś z piękną kobietą. Zapraszasz ją na romantyczną kolację w drogiej i szykownej restauracji w Monte Carlo. Potem zabierasz ją do swojej luksusowej willi. Idziecie na piętro, kierujecie się w stronę ostatniego pokoju w korytarzu. Wchodzicie do środka. Czerwone ściany sypialni i okno z widokiem na Morze Liguryjskie - to wszystko dodaje nastroju. Atmosfera sięga zenitu. Zaczynacie się całować, kładziesz ją na łóżko i zaczynacie powoli się rozbierać. Wszystko toczyło się do tej pory dobrze, ale... Ty nie możesz. Zdarza się. Jay też nie mógł. Z tą płytą jest jak z nieudanym stosunkiem. Wszystko zapowiadało się ślicznie, a na koniec wielkie "pfff". A miało być tak pięknie...
Wokale:Jay-Z, Luke Steele, Rihanna, Kanye West, Alicia Keys, Young Jeezy, Swizz Beatz, Drake, J. Cole, Beyoncé, Kid Cudi, Pharrell, Mr Hudson.
Produkcja:Kanye West, No I.D., Al Shux, The Inkredibles, Swizz Beatz, Timbaland, Jerome Harmon, Kenoe, Jeff Bhasker, The Neptunes.
Ocena: 5 / 10