sobota, 5 września 2009

Jeru the Damaja - Wrath of the Math


Jeru the Damaja
Wrath of the Math
Pay Day, 1996








Kiedyś, przeglądając jakąś stronę, spotkałem się z takim określeniem jak "wielka nowojorska piątka". Taką definicją ktoś określił pięć wielkich, solowych nowojorskich debiutów, które ukazały się w połowie lat dziewięćdziesiątych: Illmatic Nasa, Reasonable Doubt Jay-Z, Ready to Die Notorious B.I.G.'a, Do or Die AZ oraz The Sun Rises in the East Jeru the Damaji. Pierwsze trzy płyty zna każdy, jeśli nie, radzę się lepiej nie przyznawać. Debiuty AZ i Jeru stoją na trochę niższym poziomie, nie zostały tak rozpromowane, dlatego są trochę niedocenione i mniej znane, ale ich klasa jest niezaprzeczalna. Z nimi jest tak samo jak z pozostałą trójką - wstyd nie znać.

Tak się złożyło, że w sobotnim cyklu, który ostatnio na brak czasu trochę "kuleje", opisywałem już trzy płyty z całej piątki. Moje zachwyty nad Illmaticiem i przede wszystkim Reasonable Doubt znacie. Płyty pozbawione jakichkolwiek minusów, arcydzieła nie tylko swojego gatunku, ale i całej muzyki. Do or Die ma swoje wady, na szczęście są tak małe, że praktycznie niezauważalne. Na Biggie Smallsa - innego po Jayu i Nasie, który nie zna terminu "mogło być lepiej" przyjdzie jeszcze pora. Dzisiaj postanowiłem postawić na Jeru, ale nie debiutancki The Sun Rises in the East, tylko Wrath of the Math - drugi album w jego dorobku. Klasyczność obu pozycji jest niezaprzeczalna, ale osobiście gdybym miał wybierać jedną z tych dwóch płyt, to postawiłbym na dzieło z 1996 roku. Z prostego powodu - jest po prostu jeszcze lepsza moim zdaniem.

Powodem, dla którego stawiam wyżej ten album od debiutu są beaty Premiera. Tam były świetne, aczkolwiek niekiedy bardzo trudne w odbiorze. Weźmy na przykład takie "Come Clean". Podkład bardzo prosty i bardzo trudny do rapowania, natomiast sam utwór został okrzyknięty jednym z najlepszych singli w całym 1994 roku. Innymi przykładami niech będą "Ain't the Devil Happy" bądź "My Mind Spray". Tutaj wszystko zostało wzniesione na jeszcze wyższy level, co mogłoby się wydawać niemożliwe patrząc na formę Chrisa Martina sprzed dwóch lat. Takie "The Frustrated Nigga" na nieco orientalnym samplu czy mocno futurystyczny i brudny "Physical Stamina" niech posłużą za najlepszy przykład. To jest Premier - on robi tylko wielkie rzeczy. Każdy beat na płycie to gigant, począwszy od "Wrath of the Math", przez "Whatever" aż po ostatni "Invasion".

Jedną z największych szkód dla całej historii hip-hopu moim zdaniem jest to, że po Wrath of the Math drogi Jeru i Premiera się rozeszły i panowie już nigdy nie uraczyli nas jakąś wspólną płytą. Późniejsze dokonania Kendricka, czyli Jeru, jako producenta należałoby przemilczeć. Skupmy się zatem na tym, w czym jest jednym z najlepszych - na rapie. On jest wielki. Jego siła nie tkwi w jakiś dużych umiejętnościach, bo takowych nie ma, powiedzmy że mieści się w normie, ale w tekstach i... dykcji. Jest jednym z nielicznych, którzy wypowiadają każde słowo doskonale. "And to all y'all crews... Whatever". Dodajmy do tego niesamowite koncepty jak np. w "Revenge of the Prophet (Part 5)", pewność siebie za majkiem w mocnym i dosadnym dissie na The Fugees w "Black Cowboys" i mamy do czynienia z raperem niemalże doskonałym. Dodatkowo tak jak poprzednio wspomaga go Afu-Ra, który jest jedynym gościem na płycie w "Physical Stamina", które to jest kontynuacją... "Mental Stamina" z poprzedniego krążka.

Album ukazał się w trochę "złym" okresie. W 1996 roku ukazało się tyle wybitnych płyt hip-hopowych, że nie sposób to wszystko zliczyć. Ten rocznik to przede wszystkim All Eyez on Me 2Paca i The Score Fugees - płyty, które święciły triumfy, nie tylko artystyczne, ale i na polu marketingowym, zostawiając wszystko inne w tyle. To także udany atak na całą scenę Jay-Z, wiadomo jaką bronią, i początek jego wielkiej kariery. Potwierdzenie wielkości OutKastów swoim arcydziełem ATLiens, piękno Endtroducing..... Shadowa i mocny powrót A Tribe Called Quest. A gdzieś z boku stały jeszcze przecież Stakes is High, Center of Attention, Nocturnal czy From Where??? No i Wrath of the Math - jedna z tych płyt, dzięki którym tamten olimpijski rok jest moim ulubionym w rapie.

Wokale:
Jeru the Damaja, Afu-Ra.

Produkcja:
DJ Premier.

Ocena: 9 / 10

13 komentarzy:

  1. Fajnie, krotko i tresciwie. Ja przedwczoraj kupilem z allegro The Score :) Wiem, ze dla wielu Illmatic jest nr 1, ale ja wole sobie wrzucac Do or die (no to teraz mi sie dostanie) :) a najlepszy, jak dla mnie byl 1994. Pozdrawiam autora blogu. Dzis chlejemy, kibicujemy i sikamy z balkonu.

    OdpowiedzUsuń
  2. mocna 9 dla tej plyty, a ja wkurwiam sie bo dzisiaj Jeru w Lodzi, a wszystkie ziomy w robocie albo juz zalatwieni sa :/

    OdpowiedzUsuń
  3. Oks / Blacksoul895 września 2009 19:30

    to były czasy kurde, co premiera to klasyk hehe :) lubie tą płyte bardzo,zawsze sie nią jarałem.

    OdpowiedzUsuń
  4. bartkos laya nie zmieniaj, bo za kazdym razem gdy u lite musze sie cofac na glowna strone to mnie kurwica strzela, a tu moge sobie calego arta przeczytac :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Eee, skąd ten pomysł? Nie mam zamiaru póki co nic zmieniać, chyba że kiedyś się zrobi sondę i każdy da znać co zmienić etc.

    OdpowiedzUsuń
  6. a ja właśnie byłem wczoraj na koncercie Jeru i zaskoczył mnie ten typ niesamowicie. oprócz tego, że prywatnie był dość rozmowny i uśmiechnięty dla każdego, to jeszcze na scenie dał naprawdę dobre show. świetny kontakt z publiką, która to raz po raz śmiała się z dobrych żartów rapera. hehe no i zapamiętam jak na koniec powiedział niemal jak rodowity ślązak "DZIĘKUJA" ;) lepsze wrażenie, niz M.O.P

    OdpowiedzUsuń
  7. szacun panie Dyniowski. pytalem kiedys w shoucie czy ktos sie wybiera, mozna bylo sie ustawic jakos, bo samemu to odechcialo mi sie jechac,

    OdpowiedzUsuń
  8. jak mozesz to napisz prosze cos wiecej o tym melanzu

    OdpowiedzUsuń
  9. hehe ostatnio staram się przed powrotem na studia wykorzystywać maksymalnie wolny czas i dlatego też nie jestem na bieżąco ze wszystkimi wpisami, a zwłaszcza shoutem.

    co do OCF to dotarłem na miejsce koło godziny 18 i na scenie szalał Junior Stress, który jak zwykle dzielił się pozytywną energią z "załogą", jak mówił na publiczność. potem swoje koncerty mieli kolejno:
    -Green (phonoloftaleina)- bardzo średnio. próbował troche freestyle'ować, ale nie szło mu to zbytnio. dodając do tego kompletnie niekoncertowy materiał, to wyszło słabo.
    -Familia HP- mimo, że grali u siebie, to nie było większego szału. w połowie koncertu udałem się po trunki.
    -skill mega. zaskoczenie. nie znam w ogóle ich materiału, tymczasem pozytywnie mnie zdziwili. mieli świetny kontakt z publiką (co przy koncertach zagranicznych artystów nie jest takie łatwe, ale o tym później). publiczność bawiła się aż miło nawet przy utworach, które są z nadchodzącej płyty. koleś, który przypominał i wyglądem i strojem bardziej michaela buble aniżeli rapera szalał i dawał z siebie wszystko, a publika doceniła i na końcu koncertu skill mega dostali naprawdę spory aplauz.
    -NTK aka Enteka. O zgrozo. ja rozumiem, że istnieje coś takiego jak lokalny patriotyzm, natomiast nic nie tłumaczy ustawienia tego tworu o tak późnej porze, po juniorze i skill mega, a nawet familii hp. 6 typów o skillach równych w przyblizeniu 0, z których wyróźniał się jeden, ale na minus. koleś w koszuli, który tańczył na scenie, jakby był na dyskotece. ich występ polegał głównie na dymaniu basu w hitowych utworach i gadaniu imprezowych tekstów. z każdym numerem czekałem coraz bardziej na koniec.

    cdn

    OdpowiedzUsuń
  10. w tym momencie obsuwa sięgała już niemal półtora godziny i szczerze współczuję ludziom, którzy stali na terenie festiwalu do 14 czy 16, bo mi się dłużyło a na scenie nie było nawet...
    -zeusa. 2 tygodnie wcześniej byłem na jego koncercie w lublińcu i wiedziałem czego się spodziewać. teraz kamil(prywanie bardzo sympatyczny typ) miał grać u siebie, wiec spodziewałem się bardziej urozmaiconego występu. niestety zeusowi brakuje scenicznego doświadczenia i jego koncert jest bardzo przewidywalny. w dodatku każdy taki sam (na youtube widziałem pare innych). granie tylko numerów z "co nie ma sobie równych" i to w kolejności jak na trackliście. na płytę czekam, ale na trzeci taki sam koncert nie pójdę.
    -warszafski deszcz. w megaclubie 2 miesiące wcześniej było dosłownie mega. tak to już jest, że na koncertach na otwartym powietrzu energia jest niestety mniejsza. mieszanina kawałków z nastukafszy, powrócifszy, a nawet solowych dokonań numera (chwila) i tedego (drin za drinem), spory luz i obycie na scenie = dobry koncert. szkoda, że musiałem oszczędzać siły na jeszcze 3 nadchodzące występy.
    -o.s.t.r. - wiadomo. bożyszcze miejscowych fanów albo raczej fanek. co by nie zagrał, to i tak ma w tym miejscu niesamowite poparcie i aplauz gwarantowany. mi bardziej podobała się druga część koncertu- granie klasyków aniżeli materiału z OCB. abc, kochana polsko (na bicie 'zimna fuzja' noona z muzyki klasycznej)-to było fajne. na minus - brak charakterystycznego dla ostrego urozmaicenia koncertu freestyle'm czy grą na skrzypcach i zaproszenie na scene tego nieszczęsnego NTK. zagrali oni jeden numer z ostrym, przy którym sam bohater gibał się bynajmniej nie jak żel-betonowy kloc. potem takie troche podlizywanie się publiczności+oficjalna deklaracja hejtowania mediów i ostry zszedł ze sceny. występ ani nie na plus, ani na minus.
    -jeru. poznałem tego typa już przed koncertem i wydał się świetnym gościem. to samo potwierdził na scenie. grał bez hypemana i potwierdził to, o czym wspominał Bartkos w recenzji: świetna dykcja. miał naprawdę bardzo dobry kontakt z publicznością. żartował raz po raz, kazał zaśpiewać po polsku 'sto lat' dla swojego dj'a, opowiadał swoje zasady grania koncertów, pytał co chwilę czy ma iść już do domu, zmuszając widownię do zabawy. widziałem jak numer raz szalał pod sceną bardziej niż większość obecnych młodych. znał nawet sporo tekstów, bo rapował razem z jeru. szkoda, że reakcja na klasyki typu 'da bitchez' czy '99.9 percent' nie była taka jak np przy "ABC" ostrego czy "drin za drinem", ale nie wymagajmy cudów. szczerze mówiąc spodziewałem się, że i tak więcej osób ucieknie spod sceny po koncertach polskich gwiazd. występ jeru jak najbardziej udany.
    -m.o.p. -byłem już tak zmęczony, że powoli nie dawałem rady sie dobrze bawić. jeszcze mi na początek zagrali "cold as ice" i reszta mojej energii ulotniła się do atmosfery. na pytanie 'how about some hardcore' musiałem juz odpowiedzieć 'nie dzięki', hehe. oprócz swoich największych hitów, korzystali oni z dorobku wielu innych artystów i rapowali swoje zwrotki na ich bitach i tak usłyszeliśmy między innymi "full clip", "lean back" i parę innych, ktorych już nie pamietam. jak wiadomo - przy tym publika jak najbardziej szalała, dlatego za to plus. minus za gorszy kontakt z publiką. tak, jak jeru starał sie mówić w sposób, który pozwalał na zrozumienie jego słów, tak m.o.p zaniedbali kompletnie ten aspekt, a konsternacja na widowni dała się odczuć zwłaszcza, gdy krzykneli "WARSAW, are you here?". po nikłej reakcji publiki, ktoś bystry podpowiedział im, że są w łodzi i poprawili się krzycząc coś na kształt "ŁOCZ". ogólnie występ także na plus, choć lepszy był moim zdaniem Jeru.

    to tyle, atmosfera była naprawdę dobra, bez jakichkolwiek głupich akcji z przemocą. mimo, że wstęp był wolny, to obyło się bez chołoty. spodziewałem się nawet mniej ludzi. wkrótce pewnie znajdziecie zresztą gdzieś zdjęcia z tego wydarzenia. polecam jechać za rok lub na jakiekolwiek inne tego typu wydarzenia. peace

    OdpowiedzUsuń
  11. dzieki stary, czekam na cd, zwlasza o ostrym, wfd, jeru i mash out posse. peace

    OdpowiedzUsuń