wtorek, 28 grudnia 2010

Dream team. 2010: 40-31


Dziesiątka mocniejsza i jeszcze bardziej różnorodna.



40. Nas/Damian Marley
Distant Relatives
Universal



Nie miałem wielkich oczekiwań, bo dotąd rzadko kiedy fuzje hip-hopu i reggae na poziomie całego krążka mnie porywały. Tymczasem Nasowi i Gongowi się udało. Godzina bardzo ciekawej muzyki i dobrych tekstów. Z potencjałem hitowym, ale bez jakiegokolwiek plastiku i pseudo dancehallu dla bywalców dyskotek z "czarną muzą". - Calak

39. Foreign Exchange
Authenticity
Foreign Exchange Music



Zawsze im kibicowałem i trzymałem kciuki, jednak Authenticity jest lepsze niż się spodziewałem. Formuła ciepłego, nowoczesnego r&b z delikatną domieszką hip-hopu (obecnie już znikomą) została tu dopracowana niemalże do perfekcji i oto mamy jednego z moich faworytów do tytułu płyty roku. Nicolay i Phonte osiągnęli to do czego najwyraźniej dążyli od paru lat - stworzyli swój własny muzyczny mikroświatek i pewnie się w nim osadzili, czego początkiem było już zeszłoroczne Leave It All Behind, a praprzodkiem debiutanckie Connected. Klimatem i ciepłem dźwięku bez kompleksów nawiązują do klasyki r&b oraz soulu z przed kilku dekad, jednak muzycznie zbudowali swój własny, unikalny język, nakreślony głównie skromnymi beatami i pięknym klawiszem. To dojrzałe brzmienie doskonale komponuje się z tekstami, które niby przepełnia gorycz i smutek, tak płynie z nich nie do końca sprecyzowana nadzieja, która stanowi właśnie o sile tego krążka. I jeśli ich poprzednie albumy nie do końca rozkładały mnie na łopatki, tak na Authenticity w końcu im się udało. Postuluję o więcej takich zwyczajnie ładnych płyt. - Halicki

38. SoulChef
Remember When
self-released



Czy okładka poniżej przedstawia hip-hopowy album?


Okazuje się, że tak. Bardziej to pasuje do jakiejś Alicji z Krainy Czarów czy innego Królika Bugsa, ale Escapism SoulChefa osobiście brałem pod uwagę przy tworzeniu podsumowania. Wolałem jednak poprzedzające go "mini LP" - Remember When. Dlaczemu? Najprościej mówiąc - jest fajniejsza. Po drugie - można ją legalnie pobrać. Po trzecie - patrz dwa poprzednie punkty.

Hip-hop jest obecny na całym świecie, ale dalej monopol na najlepsze produkcje mają Stany Zjednoczone. Jak się mają sprawy na kontynencie australijskim? W największym państwie tej części globu, bardzo mocną pozycję mają Hiltop Hoods i M-Phazes, co więc z Nową Zelandią?

Gdyby nie Popkiller o SoulChefie nie usłyszałbym prawdopodobnie nigdy. Z kraju gdzie jest więcej owiec niż ludzi, może też "wybić" się dobry producent, a takim jest właśnie autor Remember When. Podkłady mocno czerpią z soulu i jazzu, jest mocna perkusja itd., czyli to, co sam najbardziej lubię w beatach.

Ważnym jest też rap. Znacie takie osobistości jak The Vox Merger, Need Not Worry, Awon and Tif The Gift albo The 49ers (nie, nie, nie NFL...)? Heh, banda nołnejmów spisuje się całkiem poprawnie i żaden z nich nie przeszkadza. Mało tego, odnajdują się znakomicie na tle muzyki. I jak tu nie kochać takich sympatycznych rzeczy? - Dawid

37. HiFi Banda
23:55
Prosto



Nie jest to może aż taki przeskok od nielegala do legala, jakiego można się było spodziewać, ale często jest tak, że im wyżej poprzeczka tym więcej narzekań. A między Bogiem a prawdą, narzekać za bardzo nie ma na co. Są dobre bity Czarnego i Returnersów, jest dwóch dobrych raperów, którzy świetnie się uzupełniają i doskonale wiedzą co to flow, styl, technika i rap z przesłaniem, jest doskonały didżej, który suto okrasił tłustymi skreczami kawałkami, no i są fajni goście. Sokół wrócił do stylu znanego z późnego WWO, Tede nieźle się odnalazł, W.E.N.A. znów zamiótł, a panowie z Ameryki są klasą dla siebie. Gdyby tylko trochę skrócić 23:55, wyrzucając z dwa-trzy zbędne numery, byłaby niechybnie polska płyta roku. - Calak

36. T.I.
No Mercy
Grand Hustle



Na zachodzie bez zmian, na wschodzie bez zmian, na południu zawsze ciekawie. Big Boi przypomniał nam o magii Outkastu, Rick Ross pokazał jak powinien wyglądać rozmach w rapowej produkcji, koty takie jak Yelawolf, Big K.R.I.T., Wiz Khalifa coraz głośniej zaczęły dawać znać o sobie, Weezy odbił się od emoautotune'owego dna, Stat Quo wreszcie wydał Statlantę, David Banner nawinął na bitach 9th Wondera, Gucci Mane ze swoimi wacka klockami popajacowali... Czegoś mi jednak brakowało. Brakowało mi mocnego mainstreamowego uderzenia, silnie trzymającego się dirtysouthowej poetyki. Albumu wypchanego po brzegi południowymi bangerami na poziomie, które odnalazły by się też na playlistach rozgłośni grających dla szerszej publiczności. Kto inny mógłby nagrać taki album, niż autor King albo Paper Trial? No Mercy (płyta miała się nazywać King Uncaged z okazji wyjścia T.I.'a z pierdla, jednak system penetracyjn..pinata.. penitencjarny okazał się "nie mieć litości" i dopadł go za pogwałcenie warunków probacji) doskonale wpasuje się powyższy opis i choć nie jest szczytem możliwości pana Clifforda, to potwierdza pewną klasę tego rapera (co nie udało się na początku roku jego ex-rywalowi, Ludacrisowi - nie wybaczymy ci tego Battle of the Sexes miernego, Chris!). Krążek ten to także moc featuringów - znakomicie zaprezentowali się między innymi Eminem, Kanye West, Scarface, a utwór z Christiną Agulierą już wkrótce będzie Was prześladował niczym "Love The Way You Lie" albo "Airplanes". - Chojny

35. The Roots/John Legend
Wake Up!
GOOD Music



The Roots i John Legend mają na swoim koncie kilka wspólnych kolaboracji, które zazwyczaj owocowały czymś pozytywny, ale chyba nikt nie zakładał, że panowie przysiądą i nagrają wspólny materiał. Przyszedł jednak odpowiedni czas i chęci, które pozwoliły nagrać album Wake Up!. Na krążku mam do czynienia z mieszanką klasycznego hip-hopu i soulu, który odwołuje się w swoim brzmieniu do lat 60 i 70, dlatego wszyscy miłośnicy takich dźwięków znajdą tutaj odpowiednią dawkę muzyki dla siebie. Słuchacze powinni też kolejny raz docenić kunszt muzyczny i pracowitość The Roots. Poza wydaniem swojego albumu, wspólnego z Johnem, panowie brali udział w nagrywaniu nowej płyty Duffy, której premiera odbyła się w listopadzie. Dlatego tytuł "pracusie roku" powinien powędrować właśnie do nich. Należy także docenić wokalne popisy Johna, który w porównaniu ze swoją ostatnią solową płytą zdecydowanie odżył przy korzonkach. Wake Up! to album niosący ze sobą dużą dawkę pozytywnego przesłania, ciepłe przyjemne dźwięki i zaangażowane teksty. Gościnnie na albumie pojawili się Black Thought, Common, Melanie Fiona, CL Smooth oraz Malik Yusef. - Oks

34. Slum Village
Villa Manifesto
E1 Records



Po ubiegłorocznej epce, noszącej zresztą całkiem podobny tytuł, na ostatni krążek Slum Village czekałem (zapewne nie tylko ja) z wypiekami na twarzy. Całą sprawę podgrzewał jeszcze fakt, że album ten miał być swego rodzaju hołdem złożonym dwóm zmarłym członkom zespołu: Jay Dee (to już całe cztery lata od jego śmierci!) i Baatinowi. Ostatecznie – niestety – okazało się, że materiał jest bardzo nierówny. Ciekawe utwory ("Um Um", "Dance"), przeplatają się tutaj z jointami tylko przeciętnymi (singlowy "Faster" i "The Set Up") i takimi, które zapamiętamy na bardzo długo ("Scheming", "Lock it Down" i "2000 Beyond"). Od tego, aby Villa Manisfesto nazywać albumem słabym, odwodzi nas także, czuwający niejako zza  światów, J Dilla, którego dwa podkłady również znalazły się na tym albumie. Fanom producenta polecam szczególnie brzmienie zamykającego płytę "We’ll Show You". - Axun

33. Eldo
Zapiski z 1001 Nocy
My Music



Nie lubię typowych recenzji – znaczy w moim przypadku opinii, przemyśleń związanych z odsłuchem danego albuma, chłopaku. To idzie zawsze tym samym torem – artysta "Z" nagrał płytę taką i taką, są na niej kawałki – np. kawałek "X" jest zdecydowanie fajniejszy od kawałka "Y" - bo bit, bo zwrotka, bo coś tam. Pisanie o pojedynczych kawałkach, rozkładanie albumu na czynniki pierwsze – kurwa, to tez jest temat.

I czytamy to, a potem na wyrywki łapiemy to, co nasz pięknej i niesamowitej inteligencji "recenzent" uznał za fajne na danej produkcji i śmiga taki czytelnik wtedy na jutubce osłuchując kilka pojedynczych strzałów… No i weź tu człowieku obczaj co sam artysta miał na myśli, co czuł kiedy tworzył pisał, klepał w pady, cokolwiek. Zrozum emocje które chciał przekazać – widzicie, każdy to interpretuje na swój sposób. Słuchanie całościowe, zaangażowane (choć czasem coś wymaga ukazania wszystkich możliwych aspektów, podejść zawartych, w utworze muzycznym – ja sam rozebrałem ostatnia płytę MA* do jebanego rosołu – ale zrobiłem to z przyczyn osobistych, bo dla mnie to jest właśnie piękno muzyki – mentalna prywatka i rytuał który robię z czynności słuchania).

I tak właśnie, gdy już popierdoliłem trochę w tym, co babka od polskiego (yyy, wybaczcie – Polskiego) mogłaby nazwać wstępem, zatrzymuję się na chwilę, sięgam na półkę… i biorę z niej najnowszy krążek Eldoki – Zapiski z 1001 Nocy – byłem na koncercie, album mam osłuchany, a rozczarowanie poprzednim albumem minęło, jak przemija miłość do kobiety (czasami tak się zdarza).

A czemu Nie Pytaj o Nią była rozczarowaniem – tylko jedno o tym przesądziło – album był mdły produkcyjnie. A teraz BOOM BAP od Returnersów… Hm.

Tak naprawdę to trochę taki boom-bap po polsku, czerpiący z tego co w latach 90 bujało całym blokiem w Stanach… I cóż, fajnie się to przekłada na polskie warunki, na to jak u nas postrzega się klasykę – buja wszystko jak trzeba, skrzypce i basy są na swoim miejscu, a werble są bardziej niż wyszukane momentami. Brawo. To tyle jeśli chodzi o produkcję.

Kurwa, martwię się o Eldo. Czemu? Zapytacie? No pewnie, że zapytacie. Otóż ten album, uświadomił mi trzy rzeczy – troska o niego jest związana z pierwszą z nich. Martwię się, ponieważ zastanawiam mój łep, co on zrobi na następnym krążku – bo czy można jeszcze bardziej się obnażyć emocjonalnie? Pokazać swoje wnętrze, być aż tak kurwa nagim? (Klip to "Pożycz Mi Płuca" to niemal dosłowna metafora powyższego zdania). Podejrzewam, że Eldo będzie się obdzierać ze skóry na koncertach w przyszłości. I albo to mnie martwi, albo mnie to zaskoczy. Sam jeszcze nie wiem.

Drugą rzeczą która została mi uświadomiona przez ten album, to to, jak bardzo można być głodnym mikrofonu – Zeus to ma, Brother Ali to ma… (nie wiem czemu akurat tych dwóch graczy wymieniłem, łotewa). I Eldo też to ma – chociaż bardziej na swój sposób – ale dalej wyrwie ci majka z całą ręką…

A rzecz trzecia, niestety najbardziej smutna – Eldo (i nie tylko on) uświadomił mi po raz kolejny, jak bardzo czasem życie boli. Niby kurwa, inni mają gorzej – ale tak samo jak łatwo jest dostrzec piękno obracając się dookoła i patrząca na świat, tak samo dostrzeżemy masę brudu, obracając się w przeciwnym kierunku – Eldo właśnie mimo miłości do hip-hopu i tego, że słuchając takich albumów, potem odpalam od razu Illmatica czy innego klasyka, to pokazuje także że bywa ciężko – że czasem egzystencja boli, Eldo na naszych oczach walczy ze swoimi demonami i myślę, że walkę może uznać za wygraną – bo jego słuchacze go dopingują. Proste. - sZulc

*Massive Attack przypominam

32. John Regan
Sorry I'm Late
Culture VI Records



O motyla noga, Mike Shinoda robi truskul - zawołałem, po pierwszym kawałku. Fakt, panowie mają podobne głosy, ale na tym podobieństwa się kończą. Często słuchasz płyt, na których praktycznie każdy kawałek jest o czymś innym? Na których raper brzmi tak prawdziwie, że zastanawiasz się, czy istotnie John i Skyzoo obudzili się któregoś dnia w niebie. Dodaj do tego bardzo solidną, fajną produkcję, i mamy debiut roku, wg magazynu "Sieahource". Na marginesie- John ma konto na boxdenie i przywileje tych, którzy wrzucają sporo płyt. Ambiwalencja co? - Sieah

31. Brotha Lynch Hung
Dinner and a Movie
Strange Music



Tak powinny wyglądać płyty konceptualne. Brotha Lynch Hung wrócił z zaświatów w porywającym stylu. Nie ma tu pieprzenia o niczym, a jeśli gospodarz popisuje się umiejętnościami, to tylko w kontekście opowiadanych historii. A raczej opowiadanej historii, bo płyta mówi o seryjnym zabójcy, którego próbują dorwać policjanci z biura lokalnego szeryfa. Chore perypetie Coat Hanga Strangla przybliżają znakomite skity, w które włożono naprawdę sporo serca.

Historia, historią, ale gospodarz opowiada ją w niesamowitym stylu. Nie słychać silenia się na cokolwiek. Krwawe rozdziały sagi o zwichrowanym mordercy płyną gładko z wyobraźni Brotha Lynch Hunga, tak jakby nie był raperem, a twórcą nieco ostrzejszych kryminałów. Nie wszystko jest jednak podporządkowane przewodniej historii. BLH nie unika wątków osobistych. Singlowy numer "Meat" czy "I Tried To Commit Suicide" to nic innego jak streszczenie mało przyjemnych momentów z życia rapera, który nie doznał zbyt dużej dawki rodzinnego szczęścia.

Niestety muzyka jest na niższym poziomie od rapu gospodarza. Nie ma rażących wpadek, ale jak na mój gust brakuje jeszcze kilku takich psychodelicznych momentów jak prowadzone przez złowieszcze pianino "Sit in That Corner Bitch" DJ’a Epika. Goście? Pal licho gościnne występy. Gospodarz zjada tu wszystkich. Jeśli dasz się wciągnąć w snutą przez rapera opowieść, to dzięki Dinner And a Movie czeka cię naprawdę spora frajda. - Grabiszczy

21 komentarzy:

  1. Dinner and a Movie tak nisko? ;o
    Dla mnie to płyta roku. No ale jak najbardziej rozumiem - subiektywnie każdy może myśleć inaczej ;)

    Pozdro!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też nie miałem wielkich oczekiwań względem ''Distant Relatives''. No i dobrze bo tego gówna się kurwa nie da słuchać! A przynajmniej ja nie mogę. Nie jestem w stanie strawić tej fuzji. Po co i dlaczego Nas to nagrał jest dla mnie zagadką. Chyba mu zaszkodził rozwód i astronomiczne alimenty, i nie myślał zbyt trzeźwo. Cel nagrania tego albumu szczytny był, to trzeba przyznać. Tylko, że płyta jak na tamten rynek za dobrze się ponoć nie sprzedała. Oby jego następnym LP był wspólny album z Premierem (o który ten już go prawie prosi) to odkupi wszystkie swoje winy u pamiętających jego starsze krążki. ''Authenticity'' - tutaj zacytuję Halickiego bo już napisał to co bym powiedział, ta płytka to ''formuła ciepłego, nowoczesnego r&b z delikatną domieszką hip-hopu (obecnie już znikomą)...'' To zdanie mówi wszystko, ja chcę rapu a nie jego znikomej domieszki w r&b. Kolejna płyta, którą przesłuchałem tylko po to żeby wiedzieć o co tyle hałasu. Z SoulChefem mam dokładnie tak samo, darmowa płytka wchodzi mi lepiej niż oficjalny debiut. Ale ''Escapism'', o którym Popkiller by nie wiedział gdyby nie ja też się miło słucha, nie powiem żebym narzekał na ten album. Ale ''Remeber When...'' jest dla mnie bardziej przejrzyste, bardziej klarowne, i chyba dlatego bardziej do mnie trafia. Co do HiFi i ''Wake UP!'' to się poniekąd zgadzam. Z tą różnicą, że nawet jak z ''23:55'' wyrzucić by kilka utworów to płyty roku by nie było. To jeszcze nie ich czas, oni są jeszcze na dorobku, mają potencjał i możliwości żeby nagrać coś dużo lepszego. Slum Village ''Villa Manifesto'', czyli jak nagrać i wydać płytę składu, którego już praktycznie nie ma. Mogli to sobie darować, oby to już było ostatnie tchnienie SV. Do opinii o ''Zapiskach'' Eldo nie mam nic do dodania, Returnersi uratowali mu dupsko swoimi bitami. A "Sieahource" jest w błędzie, nie chcę Cie Sieah martwić ale John Regan nie jest debiutem roku. To prestiżowe i nic nie dające wyróżnienie za 2010 rok zgarnia Richie Cunning i jego album ''Night Train''. Pewnie teraz myślisz: ''co to kurwa za nołnejm, że nawet o nim nie słyszałem?!?!?'' Sprawdź to się przekonasz...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja słyszałem Night Train i nie podobało mi się w ogóle.

    OdpowiedzUsuń
  4. A mi wręcz przeciwnie, wracam do tego albumu nawet często. Po pierwszym przesłuchaniu zachwytu nie było ale z czasem i kolejnymi odsłuchami płyta zyskała w moich oczach.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nisko coś ten Eldo. Mam pytanie. Skoro połączyliście PL i Zagraniczny rap, to możemy to spokojnie odbierać, jako jeden poziom, a nie np. podwyższanie pozycji z naszych stron dlatego, że "jak na nasze warunki to jest dobre"? Bo jeżeli tak, to bardzo dobry pomysł.

    OdpowiedzUsuń
  6. mialem swoja liste 20 plyt roku ktora chcialem wrzucic przy pozycjach 10-1 z malym komentarzem ale po raz kolejny okazalo sie ze tak malo wiem o muzyce

    OdpowiedzUsuń
  7. Czemu? Komentarze jak w stylu Kadłuba i Kruka mile widziane.

    OdpowiedzUsuń
  8. prawda, widać, że kumate ludki to czytają. fajnie :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja tam z omówionej dziś 10-siątki słuchałem tylko albumów T.I.`a, Eldo oraz Hi-Fi Bandy. Jeśli chodzi o "No Mercy" to rzeczywiście po raz kolejny album napakowany bangerami i - co sobie ostatnio uświadomiłem, hehe, T.I. ma zdolność do nagrywania utworów z osobami, z którymi "normalnie":P nie pomyślałbym, że swoją obecnością mogą sprawić, że kawałek może mi się co najmniej spodobać (w tym przypadku "Castle Walls" z Aguilerą czy chociażby singowy "Get Back Up" z Chrisem Brownem, który jak już wejdzie do głowy, to nie wychodzi przez dłuższy czas:)) Eminem w "All She Wrotes" po***rdala w trzeciej zwrotce jak szalony, Scarface, Kanye, Kid Cudi przyjemnie ubarwiają album. Wyrzuciłbym jednak ze 2-3 kawałki bo w środku troszkę nudą wieje ale ogólnie pozytywnie choć w U.S.A. wielkiej euforii związanej z tym albumem (w odróżnieniu od na przykład "Paper Trail") chyba nie było (??). Eldo i Hi-Fi Banda solidnie, pomimo wad i niedociągnięć obu albumów takie krążki powinny być codziennością i poniżej tego poziomu absolutnie nic nie powinno się ukazywać:) Z przyjemnością posłucham SoulChef`a, gdyż to postać kompletnie mi nie znana (podobnie zresztą jak John Regan). Kolaboracja Nasa w ogóle mnie nie przekonała ponieważ także nie lubię takich połączeń i poza singlami i kawałkiem z Lil Waynem nie słyszałem nic ( i nie chcę) z "Distant Relatives". Jeśli Brotha Lynch Hung nagrywa na podobnych bitach, co Tech N9ne (z którego twórczością właśnie się zapoznaję, a wymieniłem go nieprzypadkowo bo z tego co kojarzę BLH też jest w Strange Music (???)) to będzie mi ciężko przebrnąć przez tą płytę...

    OdpowiedzUsuń
  10. szulc moj faworyt ;) kozackie teksty

    OdpowiedzUsuń
  11. Brotha Lynch Hung
    Dinner and a Movie nie słyszałem tego jakos mi umknęło także zaraz nadrobie zaleglosci;p

    OdpowiedzUsuń
  12. Propsy za Eldo - dobra recenzja - i HiFi. Distant Relatives - super, wolę takie eksperymenty jak ten w wykonaniu Nasa niż jakieś B.o.b.ki albo "Gangsta's paradise" w nowej wersji (słyszał to ktoś? dramat).

    No, to jak już były Zapiski, to stawiam, że z polskich może być jeszcze ewentualnie Ostry, może jeszcze Abradab. :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie będzie OSTRego, nie wiem jak z Dabem bo jeszcze nie sprawdzałem, czuję że będzie "Fuck Tede" i nowy Kixnare, może Pe?

    A lista zarówna jak ta i poprzednia bardzo mi się podoba, fajnie się czyta, różnorodnie jest.
    Slum Village mogli zrobić świetną płytę ale nie do końca to wyszło, szkoda.

    @kruk słyszałem i myślę tak samo...

    OdpowiedzUsuń
  14. Brotha jest w Polsce mało popularny, więc samo znalezienie się jego krążka w tej jakże elitarnej liście to już coś :) A w następnym roku wychodzi od niego druga część trylogii, znów będzie grubo!

    OdpowiedzUsuń
  15. Krasow - Czy ja wiem, czy nie będzie Ostrego... Mi się wydaje, że "Tylko Dla Dorosłych" to produkcja na tyle innowacyjna, że znajdzie się dla niej jakieś miejsce.

    OdpowiedzUsuń
  16. chyba w rankingu na zew natury - żabi skrzek.

    OdpowiedzUsuń
  17. Obecność BLH w rankingu to moja zasługa;) Moje prywatne top 10 tego roku, ale Gospodarz zadecydował inaczej. Cóż, przynajmniej ileś tam osób dowie się stąd o tym krążku, 50% może sprawdzi, 15% może się zajara, 5% może kupi...

    OdpowiedzUsuń
  18. Dam sobie rękę uciąć że z Polski będzie Teielte.
    BTW: http://exportlabel.blogspot.com/2010/12/danny-bow-frozen-memories.html - Ktoś to słyszał bo dla mnie rozpierdol.

    OdpowiedzUsuń
  19. Jak może być Kixnare czy Teielte, jak to nie hh? Anonim nie ma ręki. Foreign Exchange ma o wiele więcej wspólnego z tym gatunkiem, niż tamci dwaj.

    @Northim:

    W koszu chyba.

    @emdozet:

    :)

    OdpowiedzUsuń
  20. @Anonim: Danny Bow znany, bo patronowany przeze mnie ;)

    OdpowiedzUsuń