
Redman
Muddy Waters
Def Jam, 1996
Jak powszechnie wiadomo, środek lat 90 to wysyp klasyków. Z jednej strony cieszy to bardzo, ale z drugiej jest wiele płyt, które nie zostały dostatecznie docenione. Albo inaczej - zostały zapomniane. Z samego 1996 roku bez wahania można wymienić kilka takich pozycji: Stakes Is High, Gravity, Ridin' Dirty czy opisywany dzisiaj przeze mnie Muddy Waters - trzeci LP Redmana. Te i wiele innych, nie miały szans na polu komercyjnym z Reasonable Doubt, ATLiens, All Eyez On Me, The Score, It Was Written, ale jeśli chodzi o poziom artystyczny, z podniesionym czołem mogły stawać w jednym szeregu z trzema ostatnimi wspomnianymi albumami.
Redman debiutował na szeroką skalę w 1992 roku ze swoim megaklasycznym Whut? Thee Album. Szalone funkowe produkcje Ericka Sermona i wybuchowy, humorystyczny rap Redmana to było coś, czego świat jeszcze nie słyszał. Dwa lata później ukazał się drugi album Reggiego - Dare Iz A Darkside. Następca był już duuużo słabszy od pierwowzoru, jakby nagrany na siłę. Ani muzycznie, ani tekstowo to nie było to, co na debiucie. Płyta miała do zaoferowania niewiele oprócz kawałka "Bobyahed2dis" i zajebistej okładki wzorowanej na Maggot Brain zespołu Funkadelic. Na szczęście w 96 roku wszystko u rapera z New Jersey wróciło do normy.
Umówmy się - Redman nie jest normalny, co akurat w tym przypadku jest wielce pozytywne. Przykład? Skit "Chicken Head Convention". Jak to u Redmana bywa, skitów jest pełno, ale w przeciwieństwie do poprzedniej płyty bawią i to bardzo. Zresztą, nie tylko skity. Niemalże przez całą płytę, mamy do czynienia z czarnym poczuciem humoru rapera. Nie mogło również zabraknąć peanów na cześć marihuany - "Smoke Buddah" oraz "Rollin'".
Flow, którym operuje Reggie jest mistrzowskie, absolutny top. Niewiele gorszy pod tym względem jest inny "przejarany" człowiek - Method Man, który zaliczył bardzo fajny featuring w "Do What Ya Feel". Na uwagę zasługuje następna skrzekliwa postać z Hit Squadu - Keith Murray. Pozostali goście są już nierówni. K-Solo i Erick Sermon jeszcze dają radę, gorzej z Rockwilderem czy Napalmem. Świetnie natomiast wypadają Tanisha Green oraz Nadja Green Parker, które swój udział zaliczają tylko i wyłącznie w radiowych skitach.
Muzyka to ponownie w większości dzieło Ericka Sermona. W tamtym okresie produkcje Funklorda to był wyznacznik jakości i jeden bardzo charakterystyczny element. Cholernie nisko i leniwie płynący bas. Wrażenia niesamowite, jeśli słucha się tego na sprzęcie dobrej jakości, nie w Winampie. Tym razem Sermon ograniczył sampling, nie ma tutaj już jak na debiucie, sampla na samplu. Pojawiają się gdzie nie gdzie i są to najczęściej krótkie partie innych wykonawców. Genialne wrażenie sprawia próbka głosu Snoop Dogga w "What U Lookin' 4" oraz orientalne dźwięki w "Case Closed" i "Rock Da Spot". "Soopaman Luva" bazuje na "One Love" Nasa, jednak z gorszym efektem, choć pogłos jaki stworzyli razem Sermon z Redmanem jest niesamowity. Na Muddy Waters debiut z prawdziwego zdarzenia zaliczył Rockwilder - w późniejszych latach, stały kompan Redmana. Trzeba go pochwalić, ponieważ produkcje, które wyszły spod jego ręki dorównują tym, które zostały stworzone przez producenta wykonawczego, czyli Sermona. Oba podkłady, "Case Closed" i "What U Lookin' 4" sa jednymi z najmocniejszych muzycznych punktów na albumie.
Co tu dużo dodawać? Wielki, aczkolwiek zapomniany już klasyk. Doprawdy mistrzowska produkcja, niewiele ustępująca legendarnemu Whut? Thee Album. A to już jest wielka sprawa.
Wokale:
Redman, Rockwilder, Napalm, Tanisha Green, Nadja Green Parker, Method Man, K-Solo, Keith Murray, Jamal.
Produkcja:
Erick Sermon, Redman, Ty Fyffe, Rockwilder, Pras, Te-Bass.
Ocena: 9 / 10
ciekawe bo to właśnie muddy waters uważany jest za najlepszy album redmana
OdpowiedzUsuń"Muddy Waters" zajebiste i klimatyczne jak sam Muddy Waters. Pisze się "gdzieniegdzie"
OdpowiedzUsuń"recenzja" na stonę nie ma ani słowa o rymach ( !!! ). Dareizadarkside nie miało nic do zaoferowania tu cie chyba pojebało "specu"
OdpowiedzUsuń