wtorek, 7 kwietnia 2009

Nas się Hova?


Nowy Rakim, nowy Biggie.

Jakiś czas temu, w dziesiątej części Słowa na niedzielę, dałem na sam koniec taką frazę: "Jay czy Nas, Nas czy Jay?". Minęło sporo czasu i postanowiłem skończyć ten felieton, który zalegał na moim dysku dobre 3 miesiące. Okej, przechodzę do sedna. Kto z Was nie zna Jaya bądź Nasa? Kto nie słyszał Reasonable Doubt, Illmatica, Blueprinta, Black Album czy It Was Written? Fan hip-hopu powinien znać te, i inne od nich płyty na wylot. Zarówno Jay jak i Nas to dwie niezaprzeczalne żyjące legendy rapu. Jeden i drugi w większości rankingów plasuje się w pierwszej dziesiątce najlepszych raperów wszech czasów. Zawsze jest także jedna przypadłość - to Nas jest minimalnie wyżej od Hovy. Czemu? Ciężko to wytłumaczyć. Obaj posiadają atuty o jakich 90% raperów marzy, dodatkowo sami wzajemnie się uzupełniają.

Reprezentant Queensbridge to przede wszystkim wybitny liryk - uliczny poeta, którego wersy daleko wykraczają poza kanony hip-hopu. Ziomek z Brooklynu to w większości zabawa słowem, uwielbienie łatwego życia czy bragga, jednakże zdarza mu się dość często poruszyć także ważne tematy społeczne bądź polityczne jak np. w "Minority Report", kiedy to dodawał otuchy ofiarom Huraganu Katrina. Nas stronił od polityki do czasu wydania ostatniego albumu Untitled, jednej z najlepszych pozycji ubiegłego roku, plasującej się wysoko w moim osobistym podsumowaniu 08. Powiedzcie, który raper może jawnie demonstrować swoje poglądy polityczne i nie musi się obawiać dissu ze strony konkurencji? Czasy Chucka D, Parisa czy Brand Nubian minęły już bezpowrotnie, ale na obecnej scenie, wraz z ostatnim albumem, to Nas przoduje w tej materii.

Porównanie charakterów obu postaci, wnioskuje o jedno: dwie skrajne osobistości. Jay to najlepszy ziomek w okolicy jak to pięknie kiedyś ujęła Machina, a Nas to straszny maruda, którego i tak nie sposób nie lubić. Wszyscy pamiętają jego kłótnie z innymi raperami, m.in. Cormegą co skończyło się klapą dla składu The Firm. Jedyną postacią, z którą nie miał na pieńku był chyba tylko AZ. Jaya nie można nie kochać. Kiedyś w audycji w radio wzruszył się na antenie, gdy redaktor wspomniał o zmarłej Aaliyah. A pamiętacie końcówkę teledysku do "Girls, Girls, Girls"? Wtedy to w samej końcówce Carter podaje wszystkim rękę na planie – mała naturalna rzecz, a cieszy. No i należy wspomnieć o jego bogactwie – są ludzie, których pieniądz nie zmienia. Do nich z pewnością należy Jay.

Już na Breaking Atoms Main Source, Nas został obwołany nowym Rakimem, tym, który wkrótce zasiądzie na tronie króla Nowego Jorku. Nie do końca się to spełniło, ponieważ w chwili pełnoprawnego debiutu wszyscy byli zachwyceni tekstami i umiejętnościami Nasira, lecz w tamtym czasie w NYC rządził i dzielił Notorious B.I.G., ten którego wkrótce miał zastąpić... Jay-Z. Niezły galimatias, prawda? Wszystko to się tak potoczyło, że i jeden i drugi, nazywał się władcą NYC i rozpętał się prawdopodobnie najlepszy beef wszech czasów. Nie ma tu takich komedii jak np. serwowane przez ekipę G-Unit denne filmiku. Są tu pełnokrwiste dissy, uderzające w najsłabsze punkty przeciwnika. Raperzy w końcu się pogodzili i nagrali wspólny numer na Hip-Hop Is Dead Nasa pt. "Black Republican".

A jak wyglądają plany na przyszłość obu raperów? Jay tworzy cały czas trzecią część Blueprinta. Początkowo producentem całości miał być Timbaland, ale na szczęście Jay się w porę opamiętał i powierzył pracę na beatami Kanye Westowi. Nie ma się co obawiać, że będą to ekscesy w stylu 808’s & Heartbreak – po singlach wiemy, że jest to najczystszy rap. O solowej płycie Nasa na razie cicho, trwają prace nad albumem z Damianem Marleyem. Nas ma jeden problem, z którym boryka się już od 15 lat. Przed premierą każdej nowej płyty, ludzie mają nadzieję na nowego Illmatica i nieraz jest blisko, ale to nie to... Co mogę dodać na koniec? Nie będzie zdziwieniem jeśli któryś z nich nagra jeszcze jakiegoś klasyka. W końcu tego od nich się wymaga, co nie?

Dyskografia:

Gdybym miał zabrać dyskografię jednego z tej dwójki na bezludną wyspę to wybrałbym Jaya. Nasa zajebiście lubię i cenię, Illmaticiem jaram się jak każdy, uwielbiam It Was Written, jak słyszę "One Mic" to mam ciarki na plecach itd. Dlaczego jednak Jay-Z? Pierwszy powód to Reasonable Doubt, album który uważam za największe rapowe dzieło w historii. Drugi to The Blueprint i The Black Album. Trzeci to sam Jay. Chciałbym teraz porównać wszystkie płyty Nasa i Jaya, które były nagrywane mniej więcej w tym samym czasie. Nie będzie stąd porównania np. The Blueprint 2: The Gift & The Course i Streets Disciple, choć samo się o to prosi. Are you ready? Let’s start!

Reasonable Doubt vs. Illmatic

Porównanie tych dwóch płyt to nie lada wyzwanie. Jedna i druga to istny absolut, jedne z najważniejszych dzieł nie tylko w historii hip-hopu. Obie zapisały się w annałach wszystkich najważniejszych rankingów muzycznych. Nie dość, że dwa najważniejsze magazyny rapowe: The Source i XXL przyznały jednej i drugiej maksymalne noty, co nie powinno dziwić zresztą, to podobnie postąpiły takie opiniotwórcze pisma bądź strony, takie jak Rolling Stone czy Allmusic.com. Inna ocena niż maksimum zakrawa ze strony recenzentów na kpinę. Dodać należy, że w niektórych recenzjach obie płyty nie dostały najwyższej noty, przyznano ją dopiero po jakimś czasie, przyznając się do popełnionego błędu. A co z samymi płytami? Reasonable Doubt posiada wszystko to, co powinien mieć hip-hopowy album: rap najwyższych lotów, zarówno doskonałe teksty, wolne style (wymiękam przy "Friend Or Foe") i umiejętności, genialne beaty (to tu Ski rozwinął skrzydła), kapitalne featy w osobach Notoriousa, Big Jaza czy Mary J. Blige oraz potencjał komercyjny adekwatny do artystycznego. Illmatic to przede wszystkim teksty Nasa, które stoją na jeszcze wyższym poziomie niż u Jaya i cudowne, klasyczne nowojorskie ciężkie brzmienie. Gościnnie udzielają się tylko AZ, który zwrotką i refrenem w "Life’s A Bitch" przyćmił gospodarza, Pete Rock z Q-Tip w refrenach oraz ojciec Nasira - Olu Dara. O ile debiut Jaya, z miejsca namieszał zarówno u słuchaczy jak i krytyków, to Illmatic niestety na swoją chwałę musiał troszkę poczekać. Mimo że od początku krytycy piali z zachwytu to złoto zdobył dopiero w styczniu 96 roku. Wiele osób uważa ten album za najlepszy w dziejach rapu i ciężko nie przyznać im racji. Mówię to teraz jak najbardziej obiektywnie, ponieważ jak wiecie, to debiut Jaya jest dla mnie tym "naj". A teraz jeśli ktoś znajdzie mi jakieś wady w tych albumach i postawi odpowiednie wnioski, to ma u mnie dobrego browara. Hah, zaoszczędziłem trochę kasy - zresztą, sami wiecie że nie mają wad, bo nie wyobrażam sobie, że nie znacie tych nagrań.

In My Lifetime, Vol. 1 vs. It Was Written

I jednemu, i drugiemu odbiło przy nagrywaniu następców swoich debiutanckich klasyków. Jay na debiucie już mówił o swojej miłości do pieniędzy, łatwego życia, o tym że jest najlepszy (ach, ta kwestia Mary J. Blige w "Can’t Knock The Hustle") itd. Nasowi odbiło i to kompletnie. Przy It Was Written poszedł w tą samą stronę co Hova, dodatkowo nazywając się buńczucznie Escobarem, na cześć pewnego bossa kartelu narkotykowego. Poziom obu płyt nijak ma się do debiutów, chociaż na obydwu są nawiązania do nich. U Jaya początek po prostu miażdży, pierwsze trzy kawałki spokojnie mogłyby wejść na Reasonable Doubt i nikt nie odczułby różnicy. Potem jest już tylko... bardzo dobrze. In My Lifetime, Vol. 1 zawiera także jeden z beatów wszech czasów wg Marley Marla - "Streets Is Watching" wyprodukowany przez Ski. It Was Written na pierwszy plan wysuwa "I Gave Your Power" – mistrzowski storytelling z perspektywy pistoletu Desert Eagle, wg mnie najwspanialszy lirycznie utwór jaki wyszedł spod pióra Nasira. Krótko - arcydzieło na beacie Premiera. Pozostałe kawałki są strasznie skrajne: jest cienizna ("Shootouts" czy "Suspect") jakich wiele, średniaki i ze trzy czy cztery wybitne numery. Płyta jako całość ma swój urok. Przewaga Jaya.

Vol. 2… Hard Knock Life vs. I Am...

Vol. 2… Hard Knock Life jest prawdopodobnie najsłabszą płytą Jiggi, mimo że to właśnie na niej, znajduje się jego największy hit – "Hard Knock Life". Na 14 tracków, mamy do czynienia z 5-6 naprawdę dobrymi oraz przesłabą pozostałością, w tym kompromitujący, zwłaszcza przez beat Swizz Beatza, "Money, Cash, Hoes" z DMX’em. Swego czasu, sam Jay w jednym z wywiadów stwierdził, że wstydzi się tego numeru. Materiał stricte komercyjny, zrobiony pod masowego słuchacza. Ogólnie słabo. I Am... zawiera co prawda klasyczny "Nas Is Like", ale podobnie jak u Hovy, całość jest bardzo przeciętna. Mamy drugą część "NY State Of Mind", wiele słabszą od pierwowzoru, słynny "Hate Me Now", zwłaszcza przez klip prezentujący... ukrzyżowanie rapera. Na obu płytach ciąży także piętno jednego kawałka, wspomnianego potworka Hard Knock Life oraz mega kawałka "Nas Is Like". Minimalna przewaga Nasa, ale sukces komercyjny zadecydował o remisie w tym pojedynku, w którym i jeden, i drugi powinien zostać zganiony. No i ta tragikomiczna okładka u Nasa. Nie ma co narzekać na cover Zamachu Na Przeciętność – wystarczy spojrzeć na I Am...

Vol. 3… Life And Times Of S. Carter vs. Nastradamus

Nastradamus jest bardzo słaby, niestety. Nasowi zdarzają się przebłyski geniuszu, ale jego plastikowe ucho w doborze fatalnych beatów ostatecznie pogrzebało ten nagrany w pośpiechu album. Cienkie, więc nie jest problemem dla takiego zawodnika jak Jay nagrać coś lepszego. Vol. 3… Life And Times Of S. Carter nie jest wybitny, średniak jakich wiele, które ukazywały się w tamtym czasie, ale wystarcza to w zupełności do detronizacji Nastradamusa. Średnia płyta z momentami, np. "Dope Man".

The Dynasty: Roc La Familia vs. The Lost Tapes

The Dynasty... jest początkiem zmian u Jaya, zwłaszcza brzmienia. Materiał produkowali m.in. Just Blaze czy Kanye West, więc charakter wydawnictwa może wydawać się trochę przesłodzony. Nie jest źle, jest to w miarę dobry album, ale do The Lost Tapes ma się tak samo, jak Fifty do Prodigiego z Mobb Deep. Album Nasa to zebrane numery, które zostały "skradzione" przy nagrywaniu I Am... i Nastradamusa, i ten zbiór jest lepszy o lata świetlne od wspomnianej dwójki. Wspomnieć wypada o niesamowitym utworze "Fetus", jeden z najlepszych kawałków Jonesa. Bardzo, bardzo dobry, dla niektórych nawet klasyczny album.

The Blueprint vs. Stillmatic

No i tu zaczyna się podobny problem jak przy debiutanckich albumach. Historia lubi się powtarzać, co? W dobie najprawdziwszego beefu, baa, dla niektórych pojedynku wszech czasów!, między tą dwójką, raperzy wydają jedne z najlepszych płyt XXI wieku. Zarówno The Blueprint jak i Stillmatic to masterpiece, poziomem przypominający dokonania z połowy lat 90. U Jaya nie ma słabych punktów, cała ta genialna płyta jest równa, trzynaście mistrzowskich kawałków plus dwa ukryte bonus tracki. Hova wrócił w najwspanialszym stylu. Nas zaoferował genialne "One Mic" (mój ulubiony track Nasa, zaraz po "It Ain’t Hard To Tell" i "I Gave Your Power"), "You’re Da Man" czy "Rewind", ale też jeden słabszy moment w postaci "Smokin'", którego nie ratuje nawet kolejny świetny tekst Nasa. Nie zmienia to jednak faktu, że Stillmatic jest wielką płytą, aczkolwiek trochę ustępującą The Blueprint. Na obu albumach znajdują się słynne dissy: "Takeover" i "Ether". Który lepszy? Hmm… Nie wiem, naprawdę nie potrafię tego ocenić. Warto wspomnieć, że w "Takeover" oprócz Nasa dostaje się Prodigiemu. The Blueprint – kto wie czy nie najlepszy hip-hopowy album w tej dekadzie?

The Blueprint 2: The Gift & The Course vs. God’s Son

Oczekiwania wobec następcy The Blueprint były ogromne. Niestety, Jay trochę zawiódł. Wydał album dwupłytowy, cholernie nierówny z megasinglem na pokładzie w postaci "03 Bonnie & Clyde" ze swoją towarzyszką życia Beyonce. Multum gości takich jak Rakim, Dr. Dre, Big Boi, Scarface czy M.O.P., ale także Lenny Kravitz i Sean Paul oraz zwrotka Biggiego z "Juicy", która znalazła się w "A Dream". Nas natomiast nagrał płytę bardzo osobistą, z niekonwencjonalnymi pomysłami i potworkiem jakim jest "I Can", przypominającym po części "Hard Knock Life". Dobry i równy album, z przepięknym zakończeniem w postaci "Dance" i "Heaven". Tutaj rządzi Nas, bezapelacyjnie.

The Black Album vs. Streets Disciple

Tym razem to Nas nagrał dwupłytowy album i średnio mu to wyszło. Większość materiału wyprodukowali naczelni producenci Jonesa: L.E.S. i Salaam Remi. Ciekawym zabiegiem na albumie jest postać – raperka nazwana Scarlett. Jest to sam Nas, który używa efektów modulujących głos. Pożegnalny album Jaya (na szczęście nie dotrzymał obietnicy, nieraz warto się nie wywiązywać z zapowiedzi) stoi na takim poziomie, jak przystało na jednego z najlepszych MC jakich świat widział i słyszał. Czarne arcydzieło, w przenośni i dosłownie, kolekcjonerzy wiedzą o czym mówię. No i idąc przykładem Rakima z zerową liczbą gości, nie licząc chórków. Streets Disciple zostało w tym pojedynku zmiażdżone.

Kingdom Come vs. Hip-Hop Is Dead

Wrócili! Emerytura Jaya skończona, Nas wrócił po dwóch latach milczenia. Ten pierwszy na emeryturze chyba trochę za dużo odpoczywał, więc pojawił się mały zawód. Kingdom Come jest dobrą płytą, ale wydaje się, że to już gdzieś kiedyś było, no i takich płyt wychodzi kilka rocznie. Gdyby nagrał to kto inny niż Carter, płyta by prawdopodobnie przeszła bez większego echa. Inaczej jest z panem Jonesem. Przed premierą mówił, że nagrał najlepsze zwrotki od czasów Illmatica i perfidnie nas oszukał. Gdybym poziom Hip-Hop Is Dead miał porównać do którejś z wcześniejszych płyt byłby to zapewne Stillmatic. Znakomite teksty + dobre beaty = zwycięska konfrontacja z Carterem.

American Gangster vs. Untitled

Tym razem nie było wielkiej marketingowej pompy, jaką zawsze serwował Hova przy wydawaniu nowego albumu. Trochę dziwne jak na tego pana, ale album nie zawiódł. Genialny koncept album, zainspirowany filmem o podobnym tytule. Untitled miało najpierw problemy z tytułem, a potem z dystrybucją. Jest to także najbardziej polityczny album Nasa, świetny tekstowo (do czego już Nas przyzwyczaił), niekiedy stricte komercyjny (singlowe "Hero"), a jeszcze kiedy indziej undergroundowy (otwierający album "Queens Get’s Money"). Ciężko wybrać lepszą płytę, obie są świetne, ale zwycięża Jay za koncept i klimat.

PS.
Pisząc ten felieton korzystałem z własnej wiedzy, książek i internetu. Dzięki że dotarłeś/aś do samego końca. Ulga, co?;)

18 komentarzy:

  1. elo, Bartos. ten artykuył jest zajebisty. Jestem w trakcie czytania , ale musiałem Ci to napisać - naprawdę dobrze się to czyta.

    OdpowiedzUsuń
  2. jezeli chodzi o brak komercyjnej pompy to się nie dziwię. Według mnie już sam fakt, że sprzedawał soundtrack do zajebistego filmu i swoją płytę jednocześnie sprawił, że miał wystarczająco dużo hype'u.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak jak Tede ostatnio nie musiał zbyt promować płyty. Fakt mu to zapewnił.

    OdpowiedzUsuń
  4. Podobno Danzel Washington prosił reżysera by "American Gangster" miał soundtrack z rąk Jaya, ale ten się nie zgodził, bo uważał, że nie będzie pasować klimatem. Ale Jay nagrał ten album głównie dlatego, że oglądając ten film potwornie się nim zajarał i co jak co, ale klimat to ma niesamowity.

    Artykuł jest naprawdę świetny, więcej takich porównań.

    OdpowiedzUsuń
  5. jesli nie jest to twoj najlepszy artykul to napewno top 3

    jak czytalem to puszczalem sobie wszystkie kawalki o ktorych wspomniales

    swietna robota

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie będę oryginalny, bo się nie da - Dobry tekst.

    PS: Ale mogłeś go dać w odcinkach :P

    OdpowiedzUsuń
  7. klasa art, dla takich tekstow wchodze na ten blog.

    OdpowiedzUsuń
  8. swietny artykul, ani na moment nie oderwalem wzroku od ekranu, swietnie sie czyta, niby wydales werdykt przy kazdym porownaniu, a mimo wszystko czytajac nie czuje sie narzucenia oceny przez autora, tak jakby czytajacy i tak mial pozostawiona wolna reke co do swojego wyboru. "i can" to faktycznie potworek, tylko czemu tak samo oceniasz "hard knock life". wiadomo - gust, co nie? :) tak czy siak - swietna robota :) piona!

    OdpowiedzUsuń
  9. i co ja mam teraz zrobić? hm, może zapaść się pod ziemię? :(

    zajebisty art!

    OdpowiedzUsuń
  10. Czekałem na odpowiedni moment żeby to przeczytać, więc położyłem się w wannie z telefonem i całość jednym ciągiem przeczytałem :) .

    OdpowiedzUsuń
  11. Bez kitu świetny tekst. Warto jeszcze zauwazyć zajebistość koncertową Hovy - zeszłoroczny Opener pozbawiał tchu. Ciekawym Nasa. Pozdro.

    OdpowiedzUsuń
  12. No racja, Hova zajebisty showman jest. Jakoś nie przyszło mi do głowy, żeby o tym wspomnieć;)

    OdpowiedzUsuń
  13. hmmm normalnie nie komentuje ale , to że jesteś fanem jay z spoko rozumiem, ale skoro zakładasz sobie i piszesz porównanie ich dyskografii wcześniej powiedzmy osobowości/stylu powinieneś zachować bezstronność bo inaczej to nie ma sensu i przybiera kształt opinii fana.American Gangster lepsze od Untitled musisz być głupcem żeby tak uważać albo ślepym fanem bez znajomości angielskiego.Streets Disciple jest zajebistei nic a nic nie ustępuje czarnemu albumowi.Nastradamus słuchałeś tej płyty czy napisałeś ze jest słaba bo ogólnie przyjęto tak mówić o tym albumie, life we choose, project windows,quiet niggas, god love us wystarczy.Kingdom come to pieprzenie o zakończeniu kariery tylko po to żeby zaraz wrócić z nowym materiałem i zgarnąć więcej hajsu kurw... ile to ma wspólnego z hip hopem ? nic, opowieści gay z że to jest MJ rapu ....beach chair jedyny dobry kawałek."Na obu albumach znajdują się słynne dissy: "Takeover" i "Ether". Który lepszy? Hmm… Nie wiem, naprawdę nie potrafię tego ocenić." nie bądź ciotą nie chcesz napisać że Nas zrobie to za Ciebie, powtórzę Ether zabiło Jay z ale nie jego kariera gdyby nie jego komercyjność.Na koniec widać że lubisz komercyjne spektakularne gówno.pozdro dobra inicjatywa z tym tekstem.

    OdpowiedzUsuń
  14. No a gdzie masz opinię fana? To raczej Ty jesteś psychofanem Nasa i wrogiem Jaya co widać od razu. Dla Ciebie może Untitled jest lepsze. Dla mnie nie. Jeśli dla Ciebie Street Disciple jest na tym samym poziomie co BA to już Twój problem. I to raczej Ty jesteś głuchy skoro nie dostrzegasz różnicy. Co mnie obchodzą opinię na temat Nastradamusa? Jest cienki jak na Nasa, nawet bardzo. A że miliony osób myśli tak samo to już nie moja wina. Widzisz, gdybyś interesował się dość mocno rapem to byś wiedział, że w sprawie tych dissów jest mocno sporna opinia. A że jesteś fanem Nasa i uważasz "Ether" za lepszy? Ja jestem bezstronniczy. Sorry man, ale przypominasz psychofanów 2Paca i jesteś śmieszny w tym momencie. Pozdro.

    OdpowiedzUsuń
  15. sorry bartkos,fajnie sie to czyta ale przychylam sie do pana anonimowego..fakt,zdecydowanie wynosze nasa ponad jaya ale jesli mialbym racjonalnie ocenic to za całokształt jak i za poszczeoglne projekty nas bije jaya na głowe..

    pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  16. pozatym,wes ty sobie człowieku wlacz ''nastradamusa'' i powiedz mi kurwa czy nr come get me i life we choose jest dla ciebie słaby(???!!!???!!)

    pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  17. A masz tam opisne pojedyncze numery? Poza tym przeczytaj drugie zdanie tamtego akapitu.

    5

    OdpowiedzUsuń