środa, 3 czerwca 2009

Top10: Południe.

Nie jestem wielki fanem południowych dźwięków, zwłaszcza tego, co dzieje się tam obecnie, o czym stali czytelnicy bloga wiedzą doskonale. Lil Jony i inni wydzierający japę do majka - nie, nie, to nie dla mnie. Jak zawsze znajdą się też wyjątki, bez których ciężko sobie cokolwiek wyobrazić i tak samo jest w moim przypadku z "southern hip-hop from USA". No kto z Was nie jara się OutKastem czy Underground Kingz? Są tacy? Wątpię, ale jeśli tak, to zapewne będą w zdecydowanej mniejszości.

Jakiś czas temu postanowiłem wybrać dziesięć płyt z południowych stanów USA, bez których nie wyobrażam sobie swojego "muzycznego życia", ale dopiero teraz doszło to do skutku. Sami wiecie czemu, zestaw standardowy - lenistwo plus szkoła robią swoje. Może za jakiś czas przedstawię też swoją ulubioną dziesiątkę z zachodniego wybrzeża? O NYC nie mam zamiaru nawet wspominać - bałbym się coś pominąć itd., poza tym najwięcej rzeczy stamtąd słucham, więc wiecie... OK, nie zanudzam, przechodzimy do konkretów - poniżej macie mój southowy i słoneczny top10. Jestem też ciekaw Waszego zdania. Jeśli ktoś zechce się podzielić opinią to niech podaje swoje ulubione rzeczy w komentarzach.

10. Scarface
Mr. Scarface Is Back

Rap-A-Lot Records, 1991









WTF?! DJ lepszym raperem od pozostałych (nawet razem wziętych!) członków Geto Boys?! Ano taka jest historia. Scarface początkowo był DJ'em grupy i w 91 roku postawił na karierę solową. Dokonania macierzystej grupy stały w późniejszych latach na różnym poziomie, ale to Scarface zapoczątkował tym albumem swoją dominację. Mr. Scarface Is Back zawiera jeden z moich ulubionych utworów "A Minute To Pray And A Second To Die". No i ta okładka!

9. Arrested Development
3 Years, 5 Months & 2 Days in the Life Of...

Chrysalis, 1992









Megapozytywny hip-hop, który zdążył się już znaleźć niedawno w Pozycji Klasycznej. Szkoda tylko, że późniejsze dokonania grupy nie stały na takim poziomie jak debiut. W sumie poprzeczka zawieszona bardzo wysoko, więc nie ma się co dziwić.

8. Lil Wayne
Tha Carter III

Universal Motown, 2008









Tak, tak, miejsce ósme postanowiłem przyznać Płaczkowi i jego Tha Carter III. Co ja na to poradzę, że jest to maksymalnie zajebisty, czysto mainstreamowy materiał? Od czasów debiutu 50Centa nie było chyba takiej płyty, która by tyle namieszała na głównej scenie w USA. Szkoda tylko, że płyta jest wyklęta przez konserwatywny światek hip-hopowy. Ci ludzie zapominają (bądź nie wiedzą) że tym albumem jara się np. Brother Ali. I co teraz? Recenzja tutaj.

7. Geto Boys
Grip It! On That Other Level

Rap-A-Lot Records, 1989









Gangsta boogie, gangsta boogie! Zdecydowanie mój ulubiony album tej szalonej ekipy. Scarface wymiata strasznie, pozostali - Willie D i Bushwick Bill - już średnio, ale urok ta płyta ma niesamowity. Jak można robić takie beaty w 1989 roku? Odpowiedź na drugim krążku Geto Boys.

6. Clipse
Hell Hath No Fury

Arista, 2006









Niby nie do końca taki southern hip-hop, ale co tam - Virginia Beach leży w obrębie południa nad Oceanem Atlantyckim co wskazuje mapka na górze, brzmienie też stricte południowe, produkcje Neptunesów itd. Bracia Thorntonowie pod koniec 2006 roku wypuścili jedną z najlepszych rapowych płyt XXI wieku i wszyscy są zachwyceni. Więcej o albumie napisałem tutaj.

5. UGK
Ridin' Dirty

Jive, 1996









Skoro Jay-Z mówi, że Ridin' Dirty jest jedną z jego ulubionych płyt to musi coś być na rzeczy. Sam też nie znam osoby, która by nie zachwalała tego dzieła. Z prostego powodu - bo go nie słyszeli, haha. A teraz na poważnie - Ridin' Dirty to prawdopodobnie najpiękniejsze południowe dźwięki jakie kiedykolwiek było dane mi usłyszeć. Pimp C odwalił kawał znakomitej roboty producenckiej roboty, a Bun B dał tu zwrotki życia. Illmatic południa?

4. Goodie Mob
Soul Food

LaFace Records, 1995









Ciężko jest mi cokolwiek napisać o tej płycie... Z dwóch powodów. Po pierwsze za bardzo mnie urzeka, a po drugie - przyznaję się bez bicia! - poznałem ją dopiero niedawno i jest mi z tym bardzo źle. No kurwa! Organized Noize produkują dany krążek, a ja zwlekam z jego sprawdzeniem?! Niestety, tak się stało w przypadku Soul Food Cee-Lo i spółki. Solowe dokonania członków Goodie Mob (no może poza wspomnianym Cee-Lo) jakoś średnio mnie przekonywały, ale wspólny debiutancki album to jest coś na miarę pierwszych płyt OutKastów.

3. OutKast
ATLiens

LaFace Records, 1996









OutKastów nie można nie lubić. ATLiens zawiera w sobie moim zdaniem najlepsze pojedyncze tracki jakie kiedykolwiek stworzyli. Czy to single, czy inne numery z tracklisty - wszystko jest wspaniałe. No i te "You May Die (Intro)" - w życiu lepszego nie słyszałem lepszego intra. "This is my oral demonstration!"

2. OutKast
Aquemini

LaFace Records, 1998









Biorąc pod uwagę pojedyncze utwory wolę jednak ATLiens. Wiecie, "You May Die (Intro)" tam zabija, "ATLiens" to już w ogóle jeden z numerów wszech czasów, pomruki Andre w "Millennium" są motywem niepodrabianym, ale... Ale nie o ATLiens to będę pisał. Jako całość Aquemini broni się równością przez całe 75 minut wersji Explicit. Maksymalnie funkowy vibe, multum żywych instrumentów, niezapomniane teksty Andre i Big Boia plus Raekwon w "Skew it on the Bar-B" i George Clinton w "Synthesizer". Kocham tą płytę i kocham OutKast. Więcej o Aquemini wspominałem tutaj.

1. Scarface
The Diary

Rap-A-Lot Records, 1994









Miejsce pierwsze po ciężkim boju z dwoma krążkami OutKastów postanawiam przyznać Scarface'owi i jego The Diary. Album już kiedyś opisywałem w Pozycji Klasycznej, więc szerzej rozpisywać się nie ma co. Krótko: co zadecydowało o tym, że zwycięża członek Geto Boys? To że prawdziwy gangsta może mieć głowę na karku, może imponować swoją inteligencją i charyzmą. Niemożliwe? A jednak. Jedna z tych płyt, które dostają ode mnie z czystym sumieniem maksymalną notę. A-R-C-Y-D-Z-I-E-Ł-O.

8 komentarzy:

  1. z tym Carterem III to jest zabawna sprawa. truskulowcy są tak zamknięci w ciasnych definicjach swoich klasyków, że zaczynają stawiać gówno nad dobrą muzyką.

    Bartkos jak zwykle łeb na karku, propsy

    OdpowiedzUsuń
  2. scarface - "my block" - jedna z moich najfajniejszych vinylowych zdobycznych :) no i ten mistrzowski klip!

    OdpowiedzUsuń
  3. zmienilbym hell hatch no fury na lord willin' i usunal z listy lil wayne'a. z reszta sie zgadzam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kodjo: nie mam pomysłu na nową...

    gamp: No Lord Willin' też kozak, ale ja wyżej stawiam ich drugi album. A Lil Wayne kwestia gustu - dla mnie świetny album;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie lubię Wayne'a, mimo że ja naprawdę lubię mainstream. Głownie przez elektronikę, którą lubię, ale w małych ilościach, nie trawię takiej ilości syntezatorów jak tutaj. Ale "Mr. Carter" i wszystkie kawałki na bitach Kanye bardzo mi się podobają. Ale strasznie nie lubię "Lollipop" i "A milli", reaguję na nie alergicznie. Wolę już Masakrę Cenciaka.

    OdpowiedzUsuń
  6. Gdzie się nie pojawi Weezy to zawsze multum zdań o nim, a ja dalej brnę w tym, że nagrał maksymalnie zajebisty album!

    OdpowiedzUsuń
  7. Aj, brakuje Devinka zdecydowanie.
    Co do Cartera, jako fanboj nachodzi mnie czasem pytanie: Carter II czy Carter III ;) Weezy'ego cenię bardziej chyba za CII, ale Carter III jest zdecydowanie ważniejszy.

    OdpowiedzUsuń