.jpg)
Eminem
Relapse
Aftermath, 2009
Eminem wydaje nowy album. No fajnie, ale co mnie to obchodzi? Tak można przedstawić moje oczekiwania co do Relapse. Nigdy nie byłem wielkim białasa z Detroit, każda jego nowa płyta przechodziła u mnie praktycznie bez większego echa. Och, pardon! Były takie dwie!
W okolicach pierwszej klasy gimnazjum (2000 rok), na zielonej szkole, królowała u znajomych na walkmanie kaseta Slim Shady LP z megahitem na pokładzie w postaci "My Name Is". To pamiętam, akurat wszyscy się nią zachwycali. Druga to Encore z 2004 roku. Jakieś dwa lata temu kupiłem na Allegro wydanie specjalne z dodatkowym CD i dwudziestoma pięcioma zdjęciami - wszystko zapakowane w eleganckie pudełko. Kosztowało mnie to... 10 zł, oczywiście nówka, fabrycznie foliowana. Takie są moje przeżycia z Eminemem. Pozostałe płyty również znam, ale nawet The Marshall Mathers LP do mnie nie trafiło. Można by pomyśleć, że wolę typowych czarnuchów. I tak, i nie. Owszem wolę słuchać np. Redmana, ale jaram się także maksymalnie Evidencem, którego uważam jednak za lepszego od Shady'ego.
Mimo że fanem nie byłem, nie jestem i nie będę, zawsze będę szanował bohatera tej recenzji za to, jakim jest MC. I Relapse sprawia, że się to nie zmieni jeszcze przez długi czas. Lirycznie mamy do czynienia z prawdziwą bombą, cholernie szczerym albumem obrazującym ostatnie życiowe zakręty tego człowieka. Narkotyki, uzależnienie od leków, alkohol, depresja. Odskocznią od tej ciężkiej tematyki mogą być przerywniki bądź zabawa słowem, z której raper zawsze słynął. Kolejne nabijanie się ze świata show businessu może bawić, ale kolejne wzmianki o swojej matce w "My Mom" już nudzą swoją monotematycznością.
Najbardziej zmartwiło mnie to, że dużo gorzej sytuacja przedstawia się z drugim bohaterem krążka - Dr Dre. Już od dawna wszystko produkuje na jednym oklepanym schemacie, co jest trochę nużące, ale ile można? Powiew świeżości wnoszą kobzy w "Bagpipes from Baghdad", ale rodzi się pytanie, ile jest w tym zasługi Trevora Lawrence'a, który współprodukował numer? Podobnie jak "We Made You" tworzony razem z samym raperem i Doc Ishem. Gdy przychodzi samodzielnie coś wykombinować jest już zdecydowanie słabiej, choć "Stay Wide Awake" potrafi się jeszcze obronić. Samodzielna produkcja doktorka jest zdecydowanie najsłabszą stroną tej płyty.
Relapse jest cholernie nierówne. Z jednej strony mamy świetne utwory, jedne z najlepszych w bogatej przecież dyskografii rapera, takie jak "Bagpipes from Baghdad", "Same Song & Dance" czy "Beautiful", a z drugiej jest jeszcze więcej wypełniaczy pokroju "My Mom". Eminem jako MC nie zawiódł, gorzej jest z Dre i z racji tego rosną obawy przed Detoxem, o ile się on ukaże. Relapse posłuchać można, ale czy jest to dzieło na miarę dwóch pierwszych krążków białasa? Nie, jest mu zdecydowanie bliżej do tych słabszych płyt. Jest dobrze, ale bez rewelacji.
Wokale:
Eminem, Dr. Dre, 50Cent.
Produkcja:
Dr. Dre, Eminem, Trevor Lawrence Jr., Mark Batson, Dawaun Parker, Doc Ish.
Ocena: 6 / 10
My Mom jest bardzo dobrym kawałkiem i wcale nie jest on tak krytycznie skierowany w stronę matki jakby mogło się wydawać po tytule. Kilka razy przesłuchać kawałek poczytać tekst dla ułatwienia który jest w książeczce i wszystko się zrozumie. Pozdrawiam i wielki plus za bloga.
OdpowiedzUsuńostatnio zrobiles sie dosc plodny jesli chodzi o recenzje
OdpowiedzUsuńAnonim: utwór nie jest zły, tego nie napisałem, no ale ile można?
OdpowiedzUsuńDuzyJot: no fakt, ale to z racji tego, że mam więcej czasu. Zero stresówki w szkole etc.
Moim zdaniem dwa najlepsze kawałki to "Beautiful" i "Deja Vu" jaram się tymi kawałkami,ale fakt nowy Eminem jako całość nie przekonuje mnie również ;/
OdpowiedzUsuńmarshall matters...to była płyta..do dzis w 1 piatce mojich ulubionych albumow.
OdpowiedzUsuńCo to bitów - ziom, inaczej się nie dało. Dre musiał zrobić właśnie takie podkłady, bo co innego do "powrotnej" płyty Ema by po prostu nie pasowały.
OdpowiedzUsuńa jeszcze podobno w tym roku ma być Relapse 2.
OdpowiedzUsuń"mojich" [*]
OdpowiedzUsuńPopieram, bity Dre trochę zawodzą. Ale ocenę bym dał na 7+/10. Najsłabsza z dyskografii Ema, ale jednocześnie bardzo dobra. Dre zawsze miał to do siebie, że gdy robił bity to były tak odrębne od tego co robili inni, że wszyscy go kopiowali. Swoimi solówkami całkowicie zmienił oblicze hip-hopu. A tutaj on kopiuje sam siebie. To już jest złe.
OdpowiedzUsuńprzecież 'my mom' to jeden z lepszych jointów na tej płycie... i był już zapowiadany w '99.
OdpowiedzUsuń