
Tak jak się spodziewałem wybór był bardzo, bardzo trudny. Wstępna lista objęła jakieś 50, no może 55 albumów, z czego po kilku chwilach zniknęło z niej jakieś 20. Ścięcie głowy spotkało niestety takich tuzów jak One For All i Foundation Brand Nubian czy A Long Hot Summer Masta Ace'a. Chlip, chlip... Zostało na oko 30 i pożegnałem m.in. Capital Punishment Big Puna czy dwa pierwsze albumy ATCQ. Tu łezka już naprawdę zaczęła się kręcić. W ten oto sposób zostało mi 17 pozycji. Ciężki orzech do zgryzienia. Postanowiłem, że w top10 znajdzie się maksimum jedna płyta danego wykonawcy. Sorry Jigga, Twój master z 2001 poszedł w pizdu, a miał otwierać zestawienie. Podobnie z drugim De La Soul i dwoma pierwszymi Boogie Down Productions. Boli mnie trochę, że musiałem zrezygnować z obydwu albumów Pete Rocka z C.L.'em. Jestem wielkim fanem tego duetu, ale nie ma przebacz. Odpadł także czarny koń jakim jest genialne przecież Ultramagnetic MC's i ich Critical Beatdown. W ten oto sposób powstała najtrudniejsza lista jaką kiedykolwiek musiałem sporządzić. Dużo wyrzeczeń, ale wszystkie LP, które się na niej znalazły są wielkie - historia gatunku i tu nikt tego nie może zaprzeczyć. Oczywiście ktoś się spyta czemu nie mogłem stworzyć np. top50 czy top100? Po pierwsze kto by przez to przebrnął, a po drugie macie tutaj szczyt wszystkich szczytów. Najlepsze z najlepszych, wyznaczniki jakości, która do dziś nie została pobita. I nie zapowiada się, że w ogóle kiedykolwiek to nastąpi... Let's go!

10. Redman
Whut? Thee Album
Def Jam, 1992
Każdy lubi poczucie humoru, ale te Redmana może niektórym niepodpasować. Typowo angielski, czarny niczym jego skóra, podany na kapitalnych beatach Ericka Sermona. Mnóstwo sampli, jeden na drugim, od mistrzów funku: Jamesa Browna, Clintona i jego pokrewnych projektów, Sly & The Family Stone i zespołu Zapp. Czy Ty wiesz jak się robi najlepsze imprezy? A blanty to Ty rolowałeś, wiesz jak? A może nie wiesz jak wyrwać najlepszą dziewczynę w okolicy? Tego wszystkiego i jeszcze kilka innych ciekawych rzeczy dowiecie się od Reggiego w swojej najwyższej formie. Tu macie trochę więcej o tym arcydziele od typka New Jersey.

9. Slick Rick
The Great Adventures of Slick Rick
Def Jam, 1988
Najlepszy storyteller jakiego kiedykolwiek świat słyszał. Kto nie zna "Children's Story" czy "Mona Lisa"? Najlepszy przykład na to, jak powinien brzmieć oldschoolowy rap. Świetne, trochę minimalistyczne beaty, idealnie tworzą jedną całość z popisami Slick Ricka. Co niektórych może razić, że jest to niekiedy seksistowski materiał, ale kto powiedział, że trzeba wszystko odbierać na poważnie? Dla tych z odpowiednim dystansem? Nie. Dla wszystkich. "Once upon a time not long ago / when people wore pajamas and lived life slow" - absolut panowie i panie, absolut.

8. Public Enemy
Fear of a Black Planet
Def Jam, 1990
It Takes a Nation Of Million To Hold Us Back jest jedną z najważniejszych płyt w historii muzyki w ogóle. Bardzo, bardzo lubię ten album, ale jeśli chodzi o Chucka D, Flavę i spółkę to zdecydowanie wolę Fear of a Black Planet. Ich drugi album był bardziej "rockowy" - więcej gitarowych brzmień itp. Trzeci LP jest zdominowany przez bardziej funkowe dźwięki, dodatkowo jest jeszcze więcej trąbek, klaksonów i innych dźwięków ulicy. Tekstowo ponownie jest bardzo mocno i politycznie - Chuck nie wychodzi z formy, Flavor Flava rozprawia się ze służbami porządkowymi w "911 is a Joke", a Big Daddy Kane i Ice Cube udowadniają, że w ówczesnym czasie są obok gospodarzy najmocniejszymi głosami czarnej Ameryki. Nieznacznie słabszy (o ile słabszy) album od wielkiego poprzednika, tyle tylko że bardziej przyswajalny. Tutaj w PK.

7. Nas
Illmatic
Columbia, 1994
Jeśli w zestawieniu zachodnich produkcji, The Pharcyde zajęło "dopiero" 10 miejsce, to co będzie po tej lekturze? Illmatic zajmuje dopiero siódmą pozycję i przyznaję, że jest to w pełni świadomy wybór. Wiem, że się nie zgadzacie, trudno. It ain't hard to tell? Jednak hard. Obiektywnie (fuck, za dużo tego słowa używam ostatnio) jest to prawdopodobnie najlepszy rapowy album wszech czasów - tekstowo i beatowo równać się z tym dziełem może Ready To Die, które zajęło najniższe miejsce na podium. Jezu, to jest jedna z tych płyt, do której nie dopuszczam myśli, że ktoś tego nie zna. Obowiązkowe dla wszystkich, niezależnie od ulubionego gatunku. Sprawdź ten list, jeśli Ci mało.

6. De La Soul
3 Feet High and Rising
Tommy Boy, 1989
Kolejny mega pozytywny i szalony materiał. "The Sgt. Pepper of hip hop" jak to napisali w Village Voice (haha, co nazwa) i "One of the greatest albums ever made" wg New Musical Exress. A to tylko część pozytywnych opinii co do tego krążka. Posdnuos i Dave na majku wymiatają strasznie, Maseo troszkę odstaje plus Q-Tip i Jungle Brothers, którzy wpadli z wizytą w "Buddy". Dodajmy do tego Prince Paula z samplerem i mamy majstersztyk. Na szczególną uwagę zasługują też pionierskie skity, które są... teleturniejem. Dodajmy, że po wykorzystane po raz pierwszy w historii hip-hopu. I nie pomyśl, że są to dzieci kwiatów!

5. EPMD
Strictly Business
Fresh Records/Priority, 1988
A na cholerę multum gości?! Po co inni producenci?! Przecież całą robotę mogą odwalić Erick Sermon i PMD! I odwalili moi drodzy. I to taką, że ten album nigdy się nie znudzi. Sampling wcześniej niespotykany, bas jest istnym trzęsieniem ziemi. No właśnie - bas. Ten z "It's My Thing" był wykorzystywany już przez Tha Alkaholiks czy u Jaya na Reasonable Doubt. Dodatkowo ten utwór został wybrany na najlepsze rapowe nagranie w historii przez czytelników magazynu The Source. A rymy? Też niespotykane wcześniej, podobnie jak sposób ich podania. Parrish i Erick po prostu mówią - to nie żart. Mówią, bez żadnych zabaw głosem. Popisy DJ'skie w "DJ K La Boss" do dziś mogą budzić respekt. No i ten początek sagi o Jane - wspaniałe.

4. Eric B. & Rakim
Paid in Full
4th & B'way, 1987
I w tym momencie I ain't no joke. Kto jest najlepszym MC wszech czasów? Jaki jest ulubiony raper twojego ulubionego rapera? Proste, że Rakim. Pionier wszystkiego, co w tej sztuce jest najlepsze. I tak leci, sorry, teraz się mówi płynie, już od 1987 roku, kiedy to wraz z Ericiem B. wydał Paid in Full - kolejny rapowy masterpiece obowiązkowy dla wszystkich. Trzeba dziękować Bogu, że to Ra nagrał z Ericiem ten album, a nie Kool G Rap (oczywiście nie odmawiając mu wielkiej klasy). Co można napisać o Ericu? Zrobił to co do niego należało. Funkowy materiał, znów niesamowite natężenia sampli, a do tego pomoc samego Marleya Marla. Peace.

3. The Notorious B.I.G.
Ready To Die
Bad Boy, 1994
W ogóle pisanie o tej płycie jest nie na miejscu. Każde moje słowo pochwalne będzie wyglądało co najmniej śmiesznie. Najlepsza z najlepszych, znajdująca się niemalże w każdym zestawieniu najlepszych płyt ever made, magazynów traktujących o muzyce. Sukces komercyjny adekwatny do artystycznego. Wrażenie może psuć trochę westcoastowy "Big Poppa" - nie oszukujmy się - na zachodzie robią lepsze kawaliny tego typu, ale jako całość Ready To Die nie ma sobie równych. Jest obiektywnie najlepszy.

2. A Tribe Called Quest
Midnight Marauders
Jive, 1993
Z wyborem najlepszej płyty A Tribe Called Quest jest zawsze problem. Debiut o najchujowszej nazwie świata (której notabene nigdy nie powiem z pamięci) czy Low End Theory? A może zawieszony stylistycznie gdzieś pomiędzy nimi Midnight Marauders? Tak, trzeci LP Q-Tipa i spółki jest moim ulubionym. Równie przystępny jak People's... i trochę mniej ociekający jazzem jak poprzednik. W końcu lirycznie Phife powoli dościga Q, patrz "8 Million Stories". A lider? Prawdopodobnie najlepsze swoje zwrotki i beaty. Dorzuć do tego mocnych Skeff Anselma i Large Professora. Tylko jedna rzecz mnie denerwuje na tej płycie: Busta Rhymes i jego darcie japy. No ale wybaczam, bo dla takich kawałków jak "Award Tour", "Sucka Nigga", "We Can Get Down" i "Midnight" człowiek przychodzi na świat.

1. Jay-Z
Reasonable Doubt
Roc-A-Fella, 1996
Nie jest to najlepsza płyta w historii rapu. Czołówka, absolutna czołówka, ale obiektywnie patrząc koniec pierwszej dziesiątki, początek drugiej - coś takiego. Nie ma tutaj najlepszych tekstów. Są genialne, ale były lepsze. Z beatami podobnie - wybitnie, ale na Ready To Die czy Illmaticu lepiej (znowu kurwa obiektywnie). Charyzma? Hmm... W tej kwestii to Biggie jest królem, Jaya ulokowałbym zaraz za nim. To wszystko obiektywnie (no kurwa, znowu). Więc co do cholery Reasonable Doubt robi na pierwszym miejscu? Bo z tą płytą jest podobnie jak z Doggystyle, tyle tylko, że debiut Jaya można bardzo lubić bądź kochać. Ja kocham, od pierwszego odsłuchu i z każdym kolejnym jestem uświadomiony dalej w tym, że jest to najlepszy album jaki kiedykolwiek dane było mi usłyszeć. Przecież każdy ma swoją płytę życia, co nie? Tu wiecie co.