wtorek, 30 czerwca 2009

Top10: Wschód.

W końcu nadeszła ta chwila. Postanowiłem dość mocno przyśpieszyć publikację moich ulubionych albumów z NYC i okolic. Po pierwsze to mam jeszcze trochę więcej czasu, więc stwierdziłem, że nie ma na co czekać, poza tym lista układała się w głowie już bardzo długi czas. Po drugie od jutra idę zarabiać na nowe fonogramy, więc z czasem będzie trochę na bakier. A po trzecie zmieniam na dniach dostawcę internetu (bye, bye Blueconnect...), więc to w połączeniu z pracą może być małym problemem w publikowaniu czegoś tam. Weeeź, jaki chujowy wstęp. Wstyd Dawidzie, wstyd. Ale kto powiedział, że ja jestem pisarzem, dziennikarzem, felietonistą czy innym akrobatą? Jestem hejterem słabych płyt i fanem tego co dobre. Tego moi drodzy ziomale się trzymajmy. Przypominam, że jest to zestawienie subiektywne. Jak zwykle czekam także na Wasze opinie. Koniec żalenia - czas na konkrety.

Tak jak się spodziewałem wybór był bardzo, bardzo trudny. Wstępna lista objęła jakieś 50, no może 55 albumów, z czego po kilku chwilach zniknęło z niej jakieś 20. Ścięcie głowy spotkało niestety takich tuzów jak One For All i Foundation Brand Nubian czy A Long Hot Summer Masta Ace'a. Chlip, chlip... Zostało na oko 30 i pożegnałem m.in. Capital Punishment Big Puna czy dwa pierwsze albumy ATCQ. Tu łezka już naprawdę zaczęła się kręcić. W ten oto sposób zostało mi 17 pozycji. Ciężki orzech do zgryzienia. Postanowiłem, że w top10 znajdzie się maksimum jedna płyta danego wykonawcy. Sorry Jigga, Twój master z 2001 poszedł w pizdu, a miał otwierać zestawienie. Podobnie z drugim De La Soul i dwoma pierwszymi Boogie Down Productions. Boli mnie trochę, że musiałem zrezygnować z obydwu albumów Pete Rocka z C.L.'em. Jestem wielkim fanem tego duetu, ale nie ma przebacz. Odpadł także czarny koń jakim jest genialne przecież Ultramagnetic MC's i ich Critical Beatdown. W ten oto sposób powstała najtrudniejsza lista jaką kiedykolwiek musiałem sporządzić. Dużo wyrzeczeń, ale wszystkie LP, które się na niej znalazły są wielkie - historia gatunku i tu nikt tego nie może zaprzeczyć. Oczywiście ktoś się spyta czemu nie mogłem stworzyć np. top50 czy top100? Po pierwsze kto by przez to przebrnął, a po drugie macie tutaj szczyt wszystkich szczytów. Najlepsze z najlepszych, wyznaczniki jakości, która do dziś nie została pobita. I nie zapowiada się, że w ogóle kiedykolwiek to nastąpi... Let's go!


10. Redman
Whut? Thee Album
Def Jam, 1992








Każdy lubi poczucie humoru, ale te Redmana może niektórym niepodpasować. Typowo angielski, czarny niczym jego skóra, podany na kapitalnych beatach Ericka Sermona. Mnóstwo sampli, jeden na drugim, od mistrzów funku: Jamesa Browna, Clintona i jego pokrewnych projektów, Sly & The Family Stone i zespołu Zapp. Czy Ty wiesz jak się robi najlepsze imprezy? A blanty to Ty rolowałeś, wiesz jak? A może nie wiesz jak wyrwać najlepszą dziewczynę w okolicy? Tego wszystkiego i jeszcze kilka innych ciekawych rzeczy dowiecie się od Reggiego w swojej najwyższej formie. Tu macie trochę więcej o tym arcydziele od typka New Jersey.


9. Slick Rick
The Great Adventures of Slick Rick
Def Jam, 1988







Najlepszy storyteller jakiego kiedykolwiek świat słyszał. Kto nie zna "Children's Story" czy "Mona Lisa"? Najlepszy przykład na to, jak powinien brzmieć oldschoolowy rap. Świetne, trochę minimalistyczne beaty, idealnie tworzą jedną całość z popisami Slick Ricka. Co niektórych może razić, że jest to niekiedy seksistowski materiał, ale kto powiedział, że trzeba wszystko odbierać na poważnie? Dla tych z odpowiednim dystansem? Nie. Dla wszystkich. "Once upon a time not long ago / when people wore pajamas and lived life slow" - absolut panowie i panie, absolut.


8. Public Enemy
Fear of a Black Planet
Def Jam, 1990








It Takes a Nation Of Million To Hold Us Back jest jedną z najważniejszych płyt w historii muzyki w ogóle. Bardzo, bardzo lubię ten album, ale jeśli chodzi o Chucka D, Flavę i spółkę to zdecydowanie wolę Fear of a Black Planet. Ich drugi album był bardziej "rockowy" - więcej gitarowych brzmień itp. Trzeci LP jest zdominowany przez bardziej funkowe dźwięki, dodatkowo jest jeszcze więcej trąbek, klaksonów i innych dźwięków ulicy. Tekstowo ponownie jest bardzo mocno i politycznie - Chuck nie wychodzi z formy, Flavor Flava rozprawia się ze służbami porządkowymi w "911 is a Joke", a Big Daddy Kane i Ice Cube udowadniają, że w ówczesnym czasie są obok gospodarzy najmocniejszymi głosami czarnej Ameryki. Nieznacznie słabszy (o ile słabszy) album od wielkiego poprzednika, tyle tylko że bardziej przyswajalny. Tutaj w PK.


7. Nas
Illmatic
Columbia, 1994








Jeśli w zestawieniu zachodnich produkcji, The Pharcyde zajęło "dopiero" 10 miejsce, to co będzie po tej lekturze? Illmatic zajmuje dopiero siódmą pozycję i przyznaję, że jest to w pełni świadomy wybór. Wiem, że się nie zgadzacie, trudno. It ain't hard to tell? Jednak hard. Obiektywnie (fuck, za dużo tego słowa używam ostatnio) jest to prawdopodobnie najlepszy rapowy album wszech czasów - tekstowo i beatowo równać się z tym dziełem może Ready To Die, które zajęło najniższe miejsce na podium. Jezu, to jest jedna z tych płyt, do której nie dopuszczam myśli, że ktoś tego nie zna. Obowiązkowe dla wszystkich, niezależnie od ulubionego gatunku. Sprawdź ten list, jeśli Ci mało.


6. De La Soul
3 Feet High and Rising
Tommy Boy, 1989








Kolejny mega pozytywny i szalony materiał. "The Sgt. Pepper of hip hop" jak to napisali w Village Voice (haha, co nazwa) i "One of the greatest albums ever made" wg New Musical Exress. A to tylko część pozytywnych opinii co do tego krążka. Posdnuos i Dave na majku wymiatają strasznie, Maseo troszkę odstaje plus Q-Tip i Jungle Brothers, którzy wpadli z wizytą w "Buddy". Dodajmy do tego Prince Paula z samplerem i mamy majstersztyk. Na szczególną uwagę zasługują też pionierskie skity, które są... teleturniejem. Dodajmy, że po wykorzystane po raz pierwszy w historii hip-hopu. I nie pomyśl, że są to dzieci kwiatów!


5. EPMD
Strictly Business
Fresh Records/Priority, 1988








A na cholerę multum gości?! Po co inni producenci?! Przecież całą robotę mogą odwalić Erick Sermon i PMD! I odwalili moi drodzy. I to taką, że ten album nigdy się nie znudzi. Sampling wcześniej niespotykany, bas jest istnym trzęsieniem ziemi. No właśnie - bas. Ten z "It's My Thing" był wykorzystywany już przez Tha Alkaholiks czy u Jaya na Reasonable Doubt. Dodatkowo ten utwór został wybrany na najlepsze rapowe nagranie w historii przez czytelników magazynu The Source. A rymy? Też niespotykane wcześniej, podobnie jak sposób ich podania. Parrish i Erick po prostu mówią - to nie żart. Mówią, bez żadnych zabaw głosem. Popisy DJ'skie w "DJ K La Boss" do dziś mogą budzić respekt. No i ten początek sagi o Jane - wspaniałe.


4. Eric B. & Rakim
Paid in Full
4th & B'way, 1987








I w tym momencie I ain't no joke. Kto jest najlepszym MC wszech czasów? Jaki jest ulubiony raper twojego ulubionego rapera? Proste, że Rakim. Pionier wszystkiego, co w tej sztuce jest najlepsze. I tak leci, sorry, teraz się mówi płynie, już od 1987 roku, kiedy to wraz z Ericiem B. wydał Paid in Full - kolejny rapowy masterpiece obowiązkowy dla wszystkich. Trzeba dziękować Bogu, że to Ra nagrał z Ericiem ten album, a nie Kool G Rap (oczywiście nie odmawiając mu wielkiej klasy). Co można napisać o Ericu? Zrobił to co do niego należało. Funkowy materiał, znów niesamowite natężenia sampli, a do tego pomoc samego Marleya Marla. Peace.


3. The Notorious B.I.G.
Ready To Die
Bad Boy, 1994








W ogóle pisanie o tej płycie jest nie na miejscu. Każde moje słowo pochwalne będzie wyglądało co najmniej śmiesznie. Najlepsza z najlepszych, znajdująca się niemalże w każdym zestawieniu najlepszych płyt ever made, magazynów traktujących o muzyce. Sukces komercyjny adekwatny do artystycznego. Wrażenie może psuć trochę westcoastowy "Big Poppa" - nie oszukujmy się - na zachodzie robią lepsze kawaliny tego typu, ale jako całość Ready To Die nie ma sobie równych. Jest obiektywnie najlepszy.


2. A Tribe Called Quest
Midnight Marauders
Jive, 1993








Z wyborem najlepszej płyty A Tribe Called Quest jest zawsze problem. Debiut o najchujowszej nazwie świata (której notabene nigdy nie powiem z pamięci) czy Low End Theory? A może zawieszony stylistycznie gdzieś pomiędzy nimi Midnight Marauders? Tak, trzeci LP Q-Tipa i spółki jest moim ulubionym. Równie przystępny jak People's... i trochę mniej ociekający jazzem jak poprzednik. W końcu lirycznie Phife powoli dościga Q, patrz "8 Million Stories". A lider? Prawdopodobnie najlepsze swoje zwrotki i beaty. Dorzuć do tego mocnych Skeff Anselma i Large Professora. Tylko jedna rzecz mnie denerwuje na tej płycie: Busta Rhymes i jego darcie japy. No ale wybaczam, bo dla takich kawałków jak "Award Tour", "Sucka Nigga", "We Can Get Down" i "Midnight" człowiek przychodzi na świat.


1. Jay-Z
Reasonable Doubt
Roc-A-Fella, 1996








Nie jest to najlepsza płyta w historii rapu. Czołówka, absolutna czołówka, ale obiektywnie patrząc koniec pierwszej dziesiątki, początek drugiej - coś takiego. Nie ma tutaj najlepszych tekstów. Są genialne, ale były lepsze. Z beatami podobnie - wybitnie, ale na Ready To Die czy Illmaticu lepiej (znowu kurwa obiektywnie). Charyzma? Hmm... W tej kwestii to Biggie jest królem, Jaya ulokowałbym zaraz za nim. To wszystko obiektywnie (no kurwa, znowu). Więc co do cholery Reasonable Doubt robi na pierwszym miejscu? Bo z tą płytą jest podobnie jak z Doggystyle, tyle tylko, że debiut Jaya można bardzo lubić bądź kochać. Ja kocham, od pierwszego odsłuchu i z każdym kolejnym jestem uświadomiony dalej w tym, że jest to najlepszy album jaki kiedykolwiek dane było mi usłyszeć. Przecież każdy ma swoją płytę życia, co nie? Tu wiecie co.

28 komentarzy:

  1. szacun! juz mnie lep w chuj rozbolal od samego myslenia co mogloby sie znalezc w tej 10
    PEACE
    kiedy dasz ten artykul o Pacu?
    Jak dlugo ukladales ta liste ze wschodu? :D

    OdpowiedzUsuń
  2. no niby wszystko gra, z większością pozycji się muszę zgodzić...ale czy aby jigga zasłużył na jakże prestiżowe first place??? przecie 1 pozycja na wschodzie to pierwsza pozycja na świecie, nie??? a where is gang starr??? nie zasłużyli na "10"???
    to taka moja ekhm,,,obiektywna" ;) ocena, ale i tak piona za ranking. już wiem co jutro na odsłuchu będę miał...
    czekam na kolejne rankingi!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. O Pacu wspomnę krótko co najwyżej w którąś niedzielę. Nie będzie dłuższego tekstu, choć kiedyś miał tam być. Ale o tym w którąś niedzielę.

    Lista tworzyła się już parę dni. 50-60 płyt chodziło po głowie, tak na oko. Z pomocą oczywiście przyszedł też Rate Your Music, żeby niczego nie pominąć.

    Co do Gang Starra to nie brałem go pod uwagę. Zajebiście ich lubię, ale nie zmieściliby się w mojej 10 - to dlatego. W ogóle w tych 50-60 co brałem pod uwagę, to było sporo pozycji na wyrost, nie wiem czemu. Od razu wiedziałem, że się nie znajdą w top10. Może z sentymentu się tam znalazły? Najprawdopodobniej.

    Co do Jaya wiadomo - wystarczy przeczytać i wszystko jasne ;) A pomysłów na następne rankingi nie mam na razie. Choć za niedługo szykuje się coś grubego, ale o tym cichosza. Kontrakt, współpracownicy i przede wszystkim executive producer zabraniają mi cokolwiek powiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dojebales bracie z ta lista =]

    moje top 10 bez wzgledu na pozycje

    Jay-Z Reasonable Doubt
    The Notorious B.I.G. Ready To Die
    Nas Illmatic
    Big L The Big Picture
    Dj Premier NY reality Check 101
    Afu-Ra Body of the Life Force
    Method Man Tical
    Wu-Tang Enter the Wu-Tang (36 Chambers)
    Black Star Black Star
    Eric B. & Rakim Paid in Full

    ale opisac dlaczego tak a nie inaczej ciezka sprawa.

    moze teraz top 10 Polska?

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciii... Nic nie mówię.

    W ogóle dziwnym trafem na takich "wschodnich" listach zawsze są, znaczy muszą, bo inaczej być nie może!, płyty w których palce maczał Premier. No mus, bez kitu mus.

    OdpowiedzUsuń
  6. nr 1: Nas - Illmatic
    reszta daleko, daleko w tyle

    OdpowiedzUsuń
  7. hehe tak jak w przypadku zachodu większych rozbieżności z 'moją 10' by chyba nie było, tak tutaj owszem. ale też tak jak powiedziałeś: wybór z 50 czy 60 płyt to zdecydowanie co innego niż z 24. no i głupio nie uwzględniać klasyków, których się w zasadzie nie lubi albo lubi mniej od tych mniejszych klasyków ;) to arcytrudne zadanie, dlatego moja 10 najprawdopodobniej wyglądałaby zupełnie inaczej :D

    OdpowiedzUsuń
  8. a i tak najlepsze w tych rankingach jest to, że można ewentualnie ponadrabiać zaległości ;)

    sory za 2 posty z rzędu

    OdpowiedzUsuń
  9. Śmiszna sprawa. Jak nie raz dostrzegliśmy mamy dość podobny gust, a jednak ja bym wybrał zupełnie inne albumy. Nawet artystów, których tu umieściłeś.

    Redman - Muddy Waters
    Biggy - jednak dwupłytówka, chociaż bardziej za sentyment do pojedynczych numerów, bo w mojej opinii oba jego albumy stoją na równym poziomie, czyli 10/10
    De La Soul - Stakes Is High

    I generalnie dostrzegłem, że mocno spropsowałeś wydawnictwa raczej oldskulowe. Ja mam ogromny szacunek i sympatię na przykład do początkow EPMD, Gang Starra czy De la Soul, ale pierwsze płyty tych grup mam stricte kolekcjonersko i przyznam, że nie sięgam do nich prawie wcale :)

    Swoją drogą robienie takich rankingów jest trudne. Ale może jednak spróbuję zrobić to swoje Top 100. Rzecz jasna subiektywne i najlepszych moim zdaniem, a nie najważniejszych.

    OdpowiedzUsuń
  10. A ja czeam na hejting, ponieważ oświadczam, że od Illmatica wolę Stillmatika, a Illmatic sporo dalej :). Hejtować.

    OdpowiedzUsuń
  11. mne sie tak trafiło, że płytą życia jest Illmatic. Jak mam przesyt rapu, którego słucham na codzień to zawsze słucham pierwszej płyty Nasa.

    OdpowiedzUsuń
  12. Z "Illimaticiem" mi się kojarzy najbardziej to, że jak muzyki słuchałem na mieście jeszcze z walkmana to nagrałem sobie na taśmę 90-minutową z jednej strony Nasa, a z drugiej debiut Jeru. Krótkie albumy, ale w pełni treściwe, bez słabego kawałka. Ciekawe, ile kompletów baterii żużyłem właśnie słuchając tej 90-tki? Na pewno dużo bardzo.

    OdpowiedzUsuń
  13. pierwsza dyszka tak na szybkiego to jak dlamnie wyglada tak :
    Grand Puba - 2000
    Jeru The Damaja - The Sun Rises In The East
    Nas - IllmaticRoyal
    Flush - Ghetto Millionaire
    Doctor Dre & Ed Lover - Back Up Off Me
    Screwball - Y2K
    El Fudge - Chronic Irresponsibility
    Krumb Snatcha - Snatcha Season Part 1
    Heltah Skeltah - Nocturnal
    Ini - Center of Attention
    (kolejnosc przypadkowa)
    zaraz za napewno jest Polyrhythm Addicts,Funcrusher Plus,Break Dance Party,Hell On Earth,Raw Deluxe,Enta Da Stage,Lifestylez Ov Da Poor & Dangerous,Maspyke-The Blackout... pozdro abc

    OdpowiedzUsuń
  14. Muddy Waters też masakryczna płyta - uwielbiam ją, ale wolę jednak Whut?, bo bardziej funkuje. Z Life AFter Death też wolę pojedyncze tracki ("What's Beef?"!!!) ale jako całość wolę zdecydowanie Ready. Stakes Is High też kocham, ale mniej niż dwie pierwsze płyty;) W ogóle kocham De La Soul i basta!

    Ze Stillmaticiem to jest różnie. Też mam wśród znajomych kilka osób, które wolą go od Illmatica.

    A co do Jeru to debiut lubię, ale wolę jednak drugi album. Jakoś bardziej mi podpasowały beaty.

    OdpowiedzUsuń
  15. Chamsko przeklnę - gdzie kurwa teraz czasy, żeby mieć takie dylematy jak z Jeru czy Redmanem?! Wychodziły takie płyty, że człowiek się za głowę łapał i do dziś jest w szoku. Może to kwestia sentymentu, a może jednak rzeczywistego poziomu tamtych krążków, ale przecież lata takie jak 1992-1998 dostarczały po 10-15 klasyków rocznie. Takich mega opór. Do tego stopnia, że opisywany przeze mnie Royal Flush czy O.C. zostawali w cieniu. Niesamowite czasy...

    OdpowiedzUsuń
  16. Boot Camp Clik pierwsze lata, D.I.T.C., Native Tongues, rzeczy z Queens, no ja jebię. nigdy za nic nie dam się przekonać, że był w hip hopie lepszy czas niż '90. Nie było ichujkurwa. Nie ma dyskusji.

    OdpowiedzUsuń
  17. No ja też jak widać lubuje się najbardziej w tych czasach. Wszystko co najpiękniejsze w tej muzyce. Dla mnie końcem tego wszystkiego był ostatni album ATCQ. Po nim już nic nie było takie same IMO. Kurwa, jak Jay wydawał RD to ja siedziałem z rodzicami w Zakopanem i kopałem piłkę na wysokość słupów wysokiego napięcia. Bez kitu.

    OdpowiedzUsuń
  18. To jest temat na 10 wariacji do kawałka 2cztery7 "Gdzie wtedy byłeś?" ;)

    W żaden sposób nie chcę dyskryminować młodszych słuchaczy, którzy wchodzili w rap/ muzykę w dobie stałego łącza, ale jednak jak widzę wielki kult polskiego podziemia i brak znajomości tego, czym był Rawkus, Def Squad to trochę mi przykro i dziwnie. I na maksa zazdroszczę tym jeszcze o 3-4 lata starszym ode mnie, którzy Yo! Mtv oglądali z kaset nagrywanych przez ziomów co mieli satelitę albo od rodziny z "ZACHODU". Do mnie w chuj ludzi się przywala, że nie znam polskiego undergroundu, do Reda, że był hamerykański, ale teraz właśnie rodzi się pytanie - a gdzie wy byliście, kiedy Hiero nagrywali przez 5 lat pierwszą wspólną płytę czy jak Souls of Mischief nawijali o pięknie roku 93.

    Lata 90 - nie do podrobienia, nie do zapomnienia i nie do przebicia, taka prawda. W dodatku widzę jedną dobrą rzecz - ludzie, którzy czają klimaty tych czasów są mega otwarci na MUZYKĘ, przeróżną, od popu do drumów. Obecnie ludziki ściągają 100 płyt hipopowych dziennie, a o muzyce jako muzyce nie mają elementarnego pojęcia. O rapie zresztą w większości wypadków niestety też.

    OdpowiedzUsuń
  19. No i WWA miało też ten plus, że były audycje Bogny i Druha. Z tego co wiem w moim mieście nie było takich przywilejów, tylko TV nam zostawało;)

    Poza tym ja tego i tak bym nie pamiętał. Jestem z tego "pokolenia rapu" zawieszonego między tym pierwszym, a drugim (choć bliżej tego drugiego). Tak mnie jakoś wrzucili.

    OdpowiedzUsuń
  20. ja mam 26 lat i jeszcze pamietam jak lecialo yo mtv!moze to byly jakies powtorki.. nie wiem ile mialem wtedy lat ale podejrzewam ze cos kolo 10!oczywiscie nie ogladalem tego programu tylko dla muzyki!ogladalem glownie dlatego ze na klipach ludzie mieli fajne ciuchy...ale niektore klipy ktore wtedy zobaczylem np Players Ball czy,All Day Everyday gangsterow z SCC utkwily mi w pamieci do dzis...w starszym wieku jak juz na dobre zajaralem sie rapem to siedzialem godzinami na kanalach muzycznych i nagrywalem na vhs klipy ktore lecilay w suprimie (viva 2) czy w stylu wolnym...kumpel ktory mial te szczescie i lapal audycje druha musial stac przy radiu nieruchomo aby nie bylo duzych szumow... do dzis mam z 30 kaset vhs z teledyskami i wywiadami!teraz odpalam youtube i mam wszysstko!zgadzam sie z Andrzejem ze ludzie ktorzy wchodzili w ta muzyke wczesniej teraz maja inne gusta i inne podejscie do tego wszystkiego! sorry za of! pozdro abc

    OdpowiedzUsuń
  21. Dawid - nie będę Ci tutaj słodził, bo nie ma sensu. Natomiast wyróżnia Cię na tle wielu osób to, że jesteś bardzo otwartym i świadomym słuchaczem muzyki. Drążysz korzenie, szukasz, a przy okazji masz obiektywnie mówiąc bardzo duże pojęcie na temat historii. No to koniec słodzenia ;)

    OdpowiedzUsuń
  22. skoro tyle reminiscencji to pozwolę sobie również na drobne wspominki... ja pamiętam jak z kaset (KASET!!!) oglądałem programy BET rap city. to była zajawka. A jak usłyszałem Keep Their Hands... Dra Dre to z walkmana (WALKMANA!!!) tygodniami nie wychodził. I jak się "sklejało" składanki na kasety...Albo jak ktoś kupił oryginalną kasetę i się pożyczało, wymieniało. To były czasy. Ale drodzy interlokutorzy muszą przyznać, że jednak rok 2009 jest całkiem interesujący. Ostatnie lata to jednak przestój i cienizna a `09 moim zdaniem całkiem nice (TORAE & MP, CLASSIFIED, SANDPEOPLE, PROP DYLAN, MF DOOM, KEELAY & ZAIRE, GRANITE STATE, GROUCH & ELIGH...). Wiadomo, że to nie to samo co DITC, EPMD, DE LA i w ogóle całe lata 90...
    pozdr

    OdpowiedzUsuń
  23. Ja z VHS nie miałem "rapowej" styczności. Ale już ze zwykłymi kasetami owszem i jest podobnie jak u Wodzika. Jeden miał, potem pół osiedla to samo przegrane na jakimś TDK czy innym Sony. Potem drugi kupował inną i dalej tak szło. Tak się kręcił biznes.

    OdpowiedzUsuń
  24. Ja mialem kumpli co techno sluchali i jak sluchalismy muzy to na zmiane co kawalek zeby scysji nie bylo. Palac pierwszego lolka w tle lecialo Reunited. Pozniej juz byl kating wu mobb deepa i paca jak sie lekcje odrabialo. To gowno osadzilo sie tak gleboko ze bedac juz doroslym facetem ryczalem chyba ze 3 dni ja Ol` Dirty (R.I.P.) odszedl. Peace

    OdpowiedzUsuń
  25. kurcze jak wam zazdroszczę....
    ja niestety miałem bardzo małą styczność z kasetami, głównie z powodu wieku. nikt ze znajomych nie interesował się rapem, ani ogólnie jakimkolwiek gatunkiem muzyki tak dogłębnie, więc jestem trochę "samoukiem". Sam uważam za najlepszy okres dla rapu od późnych lat 80 (debiuty De La, Public Enemy, N.W.A. etc.) do końca 90. Cały czas swoją wiedzę staram się powiększać, tym bardziej, że wiem jak wiele mnie dzieli do Was.

    OdpowiedzUsuń
  26. No jest czego, jest. Co to był za klimat! A dodatkowo na dobre rozkręcał się polski rap, WFD, Skandale i inne Grammatiki. To były czasy.

    OdpowiedzUsuń
  27. PS.
    A co do techno to wszystkie moje ziomki z klasy tego gówna słuchały w szkole średniej. Oprócz dwóch-trzech rockmanów było dwóch hip-hopowców, a tak dwudziestu paru technoboyów.

    OdpowiedzUsuń
  28. Ach te technoboye i gimboye ;)

    OdpowiedzUsuń